Zaczęłam już kiedyś o sukcesie w literaturze, utożsamiając go z możliwością utrzymania się z pióra. Dzisiaj – nie obawiając się już o zepsucia pointy – dorzucę, że owo życie nie jawi mi się jako dostatnia egzystencja. Wiem, że częściej bywa w nim krucho i wtedy pomoc państwa w formie stypendiów, dotacji i okolicznościowych nagród pomaga przetrwać. Wiem też, że te dochody nie pochodzą tylko z dokonań czysto artystycznych, ale są efektem łączenia zysków z różnych działań – często tylko pokrewnych literackim. I już to mam za godne podziwu, a może nawet zazdrości.
Co więc w końcu jawi mi się sukcesem? Przyrównam go do góry lodowej. Większa część bryły – ta zanurzona w morzu – to samo przeświadczenie, że się jest artystą i odwaga zakomunikowania tego całemu światu. Czubek zaś, to decyzja, żeby nic innego poza tym nie robić, a mimo to nie dać się okolicznościom zepchnąć pod powierzchnię.
Już pisząc te słowa, uświadamiam sobie, jak łatwo takiego kogoś wziąć za uczepionego literatury niczym rzep psiego ogona. Żałośnie uwięzionego w swoich mrzonkach, uzurpacjach, przewidzeniach na własny temat. W determinacji budzącej politowanie. A przede wszystkim roszczeniowego.
A zatem i przykład poety, który miał ilustrować tezę, że – niestety – nie wszystkich stać na trwanie w byciu artystą, staje się dwuznaczny. Mam na myśli Waldemara Żelaznego, autor tomiku „Sklep z zabawkami” wydanego w Czytelniku (1986). Wcześniej jego zbiórek „Apokalipsa Jana W.” ukazał się w III. serii Lubelskich Prezentacji Poetyckich. Już po drugiej książce stał się najgłośniejszym poetą lubelskim. Jego wiersze słyszało się w programach Polskiego Radia, ale chyba i w Wolnej Europie. Chodził w sławie twórcy opozycyjnego. Udzielał się na spotkaniach. Prowadził warsztaty literackie. Zapraszał do Lublina najwybitniejszych pisarzy. Aż zniknął z horyzontu. Zamilkł jako liryk. Wydał jeszcze jakąś książkę dla dzieci. Nic nie publikuje. Ze środowiskiem nie utrzymuje kontaktów. Mało kto wie, co się z nim dzieje.
Nie wiadomo, czy „poeta” to taki sam tytuł jak prezydent, premier, prezes lub dyrektor i zatrzymuje się go do końca swoich dni. Trudno zatem orzec, czy już nie jest poetą, bo to może być tylko przerwa i po latach milczenia, odkładania do przysłowiowej szuflady, ujawni się z czymś równie dobrym. I nie sposób zawyrokować, na ile to przykład „odpadnięcia” od ściany literatury równoznaczny z porażką, a na ile sukces samoświadomości. Bo to może być i ten wariant zachowania. Rezygnacja z występowania pod jej sztandarami, kiedy na rzecz sztuki się nic nie świadczy.
Dodaj do ulubionych:
Polubienie Wczytywanie…