Za nami maj – miesiąc, z którym nie tylko łzy, bzy i słowiki, ale i książki mają szczególne znaczenie. A przynajmniej imprezy poświęcone ich promocji. Natomiast już pojutrze pierwszy czerwca, czyli Dzień Dziecka. Pozwolę sobie więc wykorzystać styk tych okoliczności, by wsiąść na ulubionego konika.
Od dawna istnieje przekonanie, że autor jest wobec swego dzieła w podobnej relacji co rodzic i dziecko. Jedno i drugie jest cząstką tego, kto je stworzył, ma więc wobec niego wiele praw, nie wspominając o obowiązkach. Typologia rodzicielstwa jest rozległa, ale zajmę się tylko postawą dominującą. Nie reprezentują jej wyłącznie jacyś budzący zgrozę brutale.Czasem są to całkiem sympatyczni ludzie, a ich panowanie nad potomstwem ma postać troski o dobro spłodzonych przez siebie istot. Ta często jednak tłumi ich aktywność i nie pozwala uzyskać autonomii. Próby indywidualnej ekspresji ustają wobec nacisku i potomek staje się jedynie kimś z opisu rodzica.
Czy mylę się, że ten psychologiczny schemat niekiedy ujawnia się także podczas spotkań autorskich, na które autorzy przychodzą ze swoimi dziećmi – utworami? Chcielibyśmy je usłyszeć. Jesteśmy ciekawi, co myślą i jak mówią. Mamy zamiar im to umożliwić, lecz wtedy czuwający w pobliżu rodzić skwapliwie je wyręcza. Opowiada, co sądzą na różne tematy, jakie mają charaktery i jak by nam jeszcze mogły się przedstawić, gdyby doszły do głosu.