Stroi się w piórka skojarzeń. Tu wetknie czerwień dywanów z Cannes, tu mrok salek, w których niegdyś odbywały się festiwale teatralne i gdzie czytało się wiersze. Tam znów trochę szarości życia codziennego dawniej i dziś, a obok najjaśniejsze rozbłyski fajerwerków kultury.
Tak się w moim umyśle kreuje „festiwal”, zmieniając mój mózg w magnes, który zaczyna przyciągać wszystko, co w jakikolwiek sposób łączy się z tym pojęciem. Informacje medialne z odległych miejsc i własne doświadczenia z lokalnych przestrzeni lgną do niego jak opiłki metalu. Coraz gęściej oblepiają go też chcące się podczepić idee – jakieś SPOTKANIE (pisane dużymi literami), potrzeba rozmowy, wspólnota artystów i publiczności. Nawet ułuda więzi środowiskowej stara się wcisnąć między inne drobiny, zdające się wołać: razem razem, razem.
Bez tego festiwal przekształca się w kiermasz z artykułami artystycznymi.