Archiwum | Lipiec, 2018

Wczoraj, dziś, jutro

15 Lip

Celebrujemy swoje znaczenie i ekscytujemy środowiskową hierarchią. Kto? My – pisarze lubelscy, którym 700- lecie miasta stworzyło dogodną ku temu okoliczność. Szukamy na niej własnego miejsca i cierpimy, gdy nie jest dostatecznie wysokie. Nasze tu i teraz wydaje się początkiem i końcem wszystkiego. Tymczasem książka Urszuli Gierszon Konrad Bielski 1902-1970 Życie i twórczość, która się ukazała z tej samej okazji przypomina, co było wcześniej.

.

Monografię tę zrecenzował już Wojciech Kłusek w Akcencie 3/2018, przy czym zademonstrował badawczą postawę, która objawiła się w polemikach z autorką o poszczególne ustalenia. Mnie brakuje wiedzy przedmiotowej, a książka stała się dla mnie źródłem informacji o zapomnianym pisarzu lubelskim i ówczesnym środowisku literackim. Mogę się więc wyłącznie podzielić refleksjami osnutymi wokół tej lektury.

Zacznę jednak od słów podziwu dla edytorskiej jakości książki. To już charakterystyczny dla Wydawnictwa Episteme poziom. Urodę plastyczną ukazujących się tu pozycji rozsławiły tomiki Edy Ostrowskiej dwukrotnie nagrodzone najwyższym laurem w Konkursie PTWK Najpiękniejsze Książki Roku. Tym razem solidność oprawy i wewnętrzna organizacja publikacji budzi mój podziw i …zazdrość. Wszystko dopracowane w najmniejszym detalu. Ale wiem, że gdy się zbyt długo chwali jakość papieru, to – jak w pewnej anegdocie – nie staje się to przyczynkiem do sławy autora, a ja nie chcę pójść w tym kierunku.

Urszula dała skrupulatny zapis biografii Konrada Bielskiego, poznajemy więc jego korzenie rodzinne, a także Lublin w różnych historycznych odsłonach, co samo w sobie jest wzruszające i pouczające. Ale oczywiście najwięcej uwagi poświęca jego twórczości literackiej, choć prezentuje go także jako czynnie działającego adwokata. Daje jeszcze coś, co mnie najbardziej wciągnęło – obraz życia literackiego. I co jak zwykle natychmiast sobie zmitologizowałam. Boże, jakie ono było intensywne. Jak efektownie wyglądało. Zaczęli jako nieopierzeni młodzieńcy, ale już rwący się do wzlotu na niwie sztuki. Byle spacer przez park owocował zamysłem programu lub manifestu. Siedzieli po kawiarniach, dyskutując o pryncypiach. Ciągle w atmosferze twórczego fermentu. A to wydawali „Lucifera”, a to Reflektor”. Zakładali grupy. Tak to można przejść do historii. A my co? – Tylko klikamy ”wezmę udział” pod zaproszeniem na promocję tytułu, na którą się nie wybieramy. A zdjęcia z niej na FB – „to lubię” i tyle uczestnictwa w literackiej wspólnocie. Tyle wymiany myśli wśród piszących.

I tak bym się dołowała i samobiczowała – jako współsprawczyni tej martwoty, gdyby mnie nie uratowała myśl, że z czasem „ figa się ucukruje i tytuń uleży”. Wszystko to nabierze koloru. Przecież następni pochylą nad nad bezpośrednią przeszłością i będą nas „odgrzebywać” z tą samą skrupulatnością, co Ula Bielskiego z otoczenia Czechowicza. Pochylą się nad nami – naszym życiem i twórczością. Już nie będą to tylko pożółkłe kartki papieru, tylko w Internecie znajdą dowody naszych bliskich relacji. To, że Magdalena Jankowska na swoim blogu reagowała na dwie kolejne książki Urszuli Gierszon. A i dorobku wielu innych z Lublina nie pominęła. Ileż to będzie można zebrać dowodów na bliskie relacje twórców Koziego Grodu i ich duchowe więź w pierwszej kwarcie dwudziestego pierwszego wieku.

Urszuli gratuluję, a wszystkich namawiam do przeczytania tej imponującej pozycji.

Reklama

Pogoda dla wybranych

8 Lip

Już się szykowałam do zamieszczenia wpisu o książce Urszuli Gierszon, kiedy doraźne wkurzenie zmieniało mój zamiar. Będzie o pogodzie, a właściwie o zapowiadających ją, którzy – jak mam świadomość – nie są odpowiedzialni za warunki atmosferyczne. Mogą jednak odpowiadać za sposób informowania o nich.

Żar leje się z nieba, zboża schną, choć wyrosły o połowę tego co zazwyczaj, syreny karetek przeszywają miejską fonosferę, pędząc do zasłabłych na ulicy. Tymczasem większość „pogodynek” i „pogodynów” z nieukrywanym entuzjazmem oznajmia, że słońca nie przesłoni najmniejsza chmurka, a gdyby już to deszcz będzie mały, dosłownie przelotny deszczyk. W dodatku to i tak zapewne przedwczesne obawy.

Naturalnie, nie wymagam, aby empatia którejkolwiek z gwiazd przekazu meteorologicznego szła tak daleko, żeby pocieszali zmartwionych rolników i ogrodników amatorów, którym – tak jak mnie – wysycha wieloletni dorobek kolekcjonerski kilku roślin ozdobnych. A przy tym  trapi mnie dylemat moralny, czy podlewać swoje okazy, kiedy innym w Polsce zaczyna brakować wody w kranie, a gdzieś dalej ludzie umierają z pragnienia. Tymczasem tutaj dzień w dzień słyszę rzeczników tych, co na urlopie. Tylko potrzeby udanej kanikuły stają w centrum uwagi. Wkurza mnie to niebywale. I wołam w stronę ekranu, gdzie jedna z drugim odprawia swój pogodowy show – uszanuj potrzeby obydwu stron, bez psychologizowania poinformuj, jaka aura nas czeka.

Gdyby mi się udało gdzieś wyjechać na letni wypoczynek, przyjrzę się tym komunikatom jeszcze raz.

 

%d blogerów lubi to: