Już się szykowałam do zamieszczenia wpisu o książce Urszuli Gierszon, kiedy doraźne wkurzenie zmieniało mój zamiar. Będzie o pogodzie, a właściwie o zapowiadających ją, którzy – jak mam świadomość – nie są odpowiedzialni za warunki atmosferyczne. Mogą jednak odpowiadać za sposób informowania o nich.
Żar leje się z nieba, zboża schną, choć wyrosły o połowę tego co zazwyczaj, syreny karetek przeszywają miejską fonosferę, pędząc do zasłabłych na ulicy. Tymczasem większość „pogodynek” i „pogodynów” z nieukrywanym entuzjazmem oznajmia, że słońca nie przesłoni najmniejsza chmurka, a gdyby już to deszcz będzie mały, dosłownie przelotny deszczyk. W dodatku to i tak zapewne przedwczesne obawy.
Naturalnie, nie wymagam, aby empatia którejkolwiek z gwiazd przekazu meteorologicznego szła tak daleko, żeby pocieszali zmartwionych rolników i ogrodników amatorów, którym – tak jak mnie – wysycha wieloletni dorobek kolekcjonerski kilku roślin ozdobnych. A przy tym trapi mnie dylemat moralny, czy podlewać swoje okazy, kiedy innym w Polsce zaczyna brakować wody w kranie, a gdzieś dalej ludzie umierają z pragnienia. Tymczasem tutaj dzień w dzień słyszę rzeczników tych, co na urlopie. Tylko potrzeby udanej kanikuły stają w centrum uwagi. Wkurza mnie to niebywale. I wołam w stronę ekranu, gdzie jedna z drugim odprawia swój pogodowy show – uszanuj potrzeby obydwu stron, bez psychologizowania poinformuj, jaka aura nas czeka.
Gdyby mi się udało gdzieś wyjechać na letni wypoczynek, przyjrzę się tym komunikatom jeszcze raz.
Skomentuj