NASI

23 Maj

Oj, udał się ten maj.! Bohdanowi Zadurze przyznano Wrocławską Nagrodę Poetycką „Silesius”za całokształt twórczości. Lubelskie Wydawnictwo Episteme za edytorskie walory „Poematu filozofującego” Edy Ostrowskiej – jak rok wcześniej za jej wydane tu  „Edessy” –wygrało konkurs na Najpiękniejszą Książkę, którego wyniki są ogłaszane podczas Warszawskich Targów Książki. W tych samych okolicznościach Marcin Wroński odebrał statuetkę Złoty Pocisk za „Czas Herkulesów” – dziewiątą publikację z cyklu o przygodach Komisarza Maciejewskiego.

A maj przecież jeszcze trwa

Reklama

NIE MA REGUŁ BEZ WYJĄTKÓW

4 Kwi

Ledwie zdążyłam napisać o zgubnych konsekwencjach upodobania do przymiotników – tak wśród twórców literatury, jak i odpowiedzialnych za jej obieg – a już spieszę z tytułowym zastrzeżeniem.

Pewnie bym tkwiła w przekonaniu, że trzy w jednym wersie, choćby najdłuższym, źle świadczą o warsztacie, a jeśli w dodatku odnoszą się do jednego desygnatu, są dowodem stylistycznego zapóźnienia itp., itd. Przeczytałam jednak najnowszy tomik Marzanny Bogumiły Kielar. Wiersze ze zbioru wydanego po dwunastu latach milczenia poruszyły mnie głęboko. Szczególne zaś wrażenie dała mi sensualność świata uzyskana właśnie dzięki tej „niebezpiecznej” części mowy. Ani jednego z nich bym nie wykreśliła. Żaden nie wydawał mi się użyty ponad potrzebę. Podobnie jak dopełniaczowych metafor, które zwykliśmy brać za dowód poetyckiej nieporadności. Tu jednak obydwa zabiegi stworzyły niepowtarzalną jakość – świeżą i przekonującą.

Chciałabym mnożyć listę słów dopowiadających cechy tej poezji, ale zakazuję sobie tego niebezpieczeństwa. Tchnienie nowe w zużyty, jak by się mogło zdawać, materiał odbieram z pozycji Salieriego, który słucha muzyki Mozarta.

ZANIM

20 Mar

Z przymiotnikami należy postępować ostrożnie. W literaturze zwykle obniżają jakość obficie przyprawionych nimi dzieł. Ci, którzy ich nadużywają w mowie potocznej zdają się albo pochlebcami o podejrzanych intencjach, albo sprawiają wrażenie ludzi przesadnie krytycznych.

Ostatnio moją uwagę przykuł szczególnie jeden z zasobu kłopotliwej części mowy. I chociaż ma naturę solisty, razi swoją siłą mocniej niż całe szeregi innych. Widuję go na afiszach i drukach zaproszeń. Tam rangę anonsowanego artysty ustala przymiotnik „znana/znany”. Jakież to musiało być miłe dla bohatera imprezy. Jak przedwstępnie satysfakcjonujące uczestników zdarzenia.

Pewnie nic w tym złego. Kiedy się jednak człowiek wmyśli w sens słowa, pierwszy entuzjazm mija. Odsłania się bowiem paradoks wpisany w sytuację jego użycia . Bo przecież „znany” z góry zakłada wiedzę o osiągnięciach przedstawianego człowieka, więc imię i nazwisko powinno wystarczyć.

Ale przecież są „znani’ i „znańsi”. Dla oddania tej prawdy istnieje możliwość stopniowania, której nie daje gramatyka, lecz zabieg dostawiania kolejnych kwantyfikatorów. To one zakreślającą terytoria popularności, np. do regionu, miasta, grupy zawodowej. W małej gminie jest się artystyczną personą po jednej książce czy wystawie, ktoś mieszkający w dużym mieście, nawet ze sporym dorobkiem, nie ma szansy zaistnienia w świadomości znakomitej części swoich krajan.

Trudności mnożą się jak króliki, więc co robić? Zapomnieć o tym przymiotniku. Zalecam, póki mnie jeszcze tak nie zapowiadają.

STARE W STARYM

12 Mar

Znowu będę nadrabiała zaległości, bo dopiero teraz obejrzałam spektakl, który miał premierę w październiku 2017 r. Udało się zdobyć wejściówkę na szkolny poranek w Teatrze Starym, gdzie grano „Żywych i i umarłych”.

Podstawą spektaklu jest odnaleziona przez uniwersyteckich badaczy „Melodrama fantastyczna w 3 aktach, w 8 Obrazach napisana oryginalnie przez Stanisława Krzesińskiego w 1853 roku”, którą w teatrze przy Jezuickiej 20 (wówczas należącym do Łukasza Rodakiewicza) niezwłocznie wystawiono. Autor w ciągu pięciu dni stworzył pełną nieprawdopodobieństw historię miłosną z wątkami kryminalnymi. Dobro walczy w niej ze złem, a zamek Urbino – symbol egzotyki nadaje wszystkiemu niecodzienny wymiar. Jarosłw Cymerman i Grzegorz Kondrasiuk, odpowiedzialni za dramaturgię, uzupełnili sztukę o XIX wieczne materiały publicystyczne i fragmenty literackie ukazujące teatr w wielu aspektach. Z przemieszania stylów Krzesińskiego, Reymonta, Blizińskiego, Caldrerona dela Barca i Rymkiewicza powstał oryginalny stylistycznie i treściowo konglomerat.

Wyreżyserowana przez Joannę Lewicką historia wypadła nadzwyczaj spektakularnie. Mamy tu wiele rozwiązań estetycznych, które w udany sposób zastąpiły sensacyjny charakter techniki teatralnej sprzed półtora wieku. Dobrym posunięciem stało się wzięcie ich (iluzji scenicznej, pirotechniki)w cudzysłów, co pozwoliło uniknąć wrażenia kpiny z naiwności. W zamian zaś dało pole do satysfakcjonującej gry z widownią.

W poziomie wrażeń, jakie dostaje publiczność, swój znaczący udział mają wykonawcy – tak obyci ze sceną, jak Angelika Kujawiak, Mateusz Nowak i Dariusz Jeż, jak i debiutujący Grzegorz Kondrasiuk. Jego dystyngowana elegancja w roli narratora jeszcze podbija szaleńczą dynamikę pozostałych kreacji.

Patynę epoki na przedstawieniu kładzie też wykonywana na żywo muzyka.

Przy tym wszystkim urzeka skromna postawa organizatorów, którzy nacisk kładą na walor edukacyjny. Toteż w wystąpieniu poprzedzającym widowisko Jarosław Cymerman – teatrolog uświadamia słuchaczom kontekst, w jakim ten tytuł pierwotnie funkcjonował, czyli komercyjny charakter prowincjonalnej sceny, której repertuar dyktowały oczekiwania „klubowej”publiczności. To bardzo odświeża obraz dziewiętnastowiecznej literatury dramatycznej, który w szkolnej edukacji z konieczności ogranicza się do Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego.

Przedsięwzięcie zrealizowano w ramach projektu „Scena Lublin” łączącego pracę teatralną z działalnością badawczą Pracowni Teatrologii UMCS i programem edukacyjnym Fundacji Teatrikon skierowanym do lubelskich licealistów. Warto też dodać, że współfinansowanego ze środków Miasta Lublin (z okazji obchodów 700-lecia miasta w 2017 roku) oraz Narodowe Centrum Kultury.

Stare, ale po nowemu

autor: Stanisław Krzesiński
reżyseria: Joanna Lewicka
dramaturgia: Jarosław Cymerman, Grzegorz Kondrasiuk
scenografia i kostiumy: ElBruzda
reżyseria światła: Grzegorz Polak
opracowanie muzyczne: Łukasz Jemioła
kierownictwo produkcji: Łukasz Wójtowicz
występują: Angelika Kujawiak, Dariusz Jeż, Mateusz Nowak

DWA W JEDNYM PLUS JESZCZE COŚ

21 Lu

Ten dodatek to ponowne odkrycie Dworku Wincentego Pola i to nie tylko jako muzeum biograficznego, ale też miejsca otwartego na najbardziej aktualne przejawy kultury. Poprzedni raz byłam tu z okazji któregoś z okrągłych jubileuszy Sceny Plastycznej KUL, której działalność dokumentowała wystawa zdjęć Lucjana Demidowskiego.

Teraz impulsem do odwiedzenia tej placówki stało się spotkanie autorskie duetu Anna Łyczewska (poezja) i Krzysztof anin Kuzko (fotografia). Ich wspólna książka „Lublin zza mgły” ukazała się w Norbertinum pod koniec 2017 roku jako pozycja zrealizowana w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublina.

Miejsce okazało się sympatycznie kameralne. Automatycznie wytworzyło się poczucie bliskości między bohaterami spotkania i gośćmi, którzy wypełniali salę po brzegi. Pan Wiktor Kowalczyk, kustosz, miło sprawował rolę gospodarza, a obecność prezesa Wydawnictwa Piotra Sanetry podnosiła rangę wydarzenia. Poczęstunek w tym domowym otoczeniu stał się sympatycznym podwieczorkiem, co piszę bez cienia kpiny, lecz głęboko przeświadczona, że choćby najmniejszy bufet zatrzymuje na chwilę gości. A krzątanina wokół stołu sprzyja nawiązywaniu kontaktów i zwykłą publiczność zamienia w towarzystwo. Słowem; jest ważnym dopełnieniem prezentacji samego dzieła.

Choć ono przecież powinno pozostać w centrum. Więc do rzeczy. Poetka wypełniła swoją część tomiku utworami haiku. Nie pokuszę się o rozpoznawanie cech gatunkowych japońskiej formy poetyckiej w zamieszczonych przez Anię tekstach, bo trudno temu sprostać. Wschodni sposób notowania wrażeń opierał się na innym metrum, a także na ścisłym związku z odmienną filozofią, więc europejskie próby wyrażenia treści w trzywersowych utworach muszą być odległe wobec pierwowzoru. Tym niemniej wspólną cechą pozostaje dążenie do minimalizmu, oddania nastroju chwili, pewnej subtelności wyrazu. Najbardziej poruszył mnie te :

Przy grobie dziecka
zapachniały poziomki.
Kiedyś ktoś płakał.

Fotografie Krzysztofa anin Kuzko – współtworzące album to portrety miasta co najmniej dwojakiego rodzaju. Jedne dają pierwszeństwo zobiektywizowanej prawdzie (o ile w sztuce można o takiej mówić)krajoznawczej, drugie mają charakter kompozycji symbolicznej, jak ten ptak w locie nad drutami Majdanka lub dwa cienie postaci w ruchu padające na tło bruku. I jeśli tutaj miałabym ujawnić własne gusty, to przyznam, że wolę zdjęcia bez tych postarzających je ramek, które zostały dodane do konterfektów miasta. Fotografie wypełniające całą powierzchnię stron lepiej do mnie przemawiają.

Zresztą sami będziecie mogli wyrobić sobie pogląd, oglądając wystawę obydwojga artystów w Urzędzie Miasta.

Świadectwo lubelskości

15 Lu

Waldemar Michalski to człowiek – instytucja: poeta, recenzent, redaktor kwartalnika „Akcent”, członek Związku Literatów Polskich, juror konkursów literackich, wieczny entuzjasta sztuki. I w wielu z tych ról pokazuje go książka „Zapisane w kalendarzu (szkice, komentarze, wspomnienia) – zbiór różnych gatunkowo tekstów, które przez lata publikował na rozmaitych łamach lub wygłaszał w stosownych okolicznościach

Jak przystało na pozycję wydaną w ramach zadania publicznego pod nazwą „Literaci Lubelscy Lublinowi na 700-lecie Miasta” stoi ono w centrum uwagi autora. Znajdziemy tu więc rys literackiej historii tego miejsca, polsko-żydowskie dzieje słowa drukowanego w Lublinie i obraz jego wielokulturowości na przestrzeni dziejów. Te ogólne tematy poprzeplatane są omówieniami twórczości pisarzy związanych z Lubelszczyzną. Lokalna perspektywa jest w moim odczuciu istotną wartością tej książki. Wybory dyktowane sympatią lub przynależnością do wspólnego kręgu stają się wyrazem zakorzenienia w środowisku. Michalski nie próbuje sugerować, że ustawia hierarchię literackich wartości według zobiektywizowanych miar. Raczej przedstawia się jako ktoś życzliwie towarzyszący twórczości kilkunastu osób z naszego regionu. To postawa godna najwyższej pochwały.

Chwilo trwaj!

12 Lu

Czas stracił ciągłość. Rzeczywistość rozpadła się na widoczne gołym okiem cząstki. Sweet foty dokumentują najpiękniejsze momenty indywidualnego życia, you tube częściej zapełnia się obrazami tragicznych zdarzeń, raczej odnoszącymi się do szerszej społeczności. Ten, naturalnie uproszczony w opisie, stan rzeczy jestem skłonna zaakceptować, bo może koncentracja na krótkotrwałych sytuacjach pozwala nam nie zauważać upływu czasu, a uświadomiony potrafi zaboleć.

Ostatnio chciałam poznać stan prawny w ważnej dla mnie kwestii. Poszukując orzecznictwa, przeglądałam kolejne strony internetowe i znajdowałam publikowane tam postanowienia. Jedne były z 9 grudnia godz 14. 32 , drugie z 17 lipca 13.15, kolejne… Długo bym mogła wymieniać szczegóły, cóż mi jednak po nich, kiedy nigdzie nie było roku, a bez tego zgłębianie decyzji ustawodawczych jest rzeczą z góry skazaną na porażkę.

W blogu „na stronie” zajmuję się kulturą, więc i to swoje doświadczenie muszę jakoś połączyć z programowym tematem. Otóż zauważyłam, że podobny brak precyzji spotyka się w materiałach dotyczących życia artystycznego.

Chwilo trwaj, powtarzam za Faustem, ale trzymając się ramy następujących po sobie lat. Jeśli Internet tego nie gwarantuje, dbajmy o to sami, wpisując pełną datę w publikowany tekst. (Lublin, 12 lutego 2018)

ŻYCIE NA SŁOŃCU

30 Sty

Jest nas tam pół tuzina, więc w pierwszej chwili chciałam nazwać tę niewielką wspólnotę „bandą sześciorga”. W moim uchu brzmiało echo głośnego określenia dla czwórki radykalnych działaczy Komunistycznej Partii Chin, która działała w czasie rewolucji kulturalnej. Zaraz jednak zrezygnowałam z tego pomysłu, bo wcale nie zależy mi na podkreślaniu, że łączy nas jakakolwiek wspólnota interesu lub firmujemy jednorodną ideologię. Tym bardziej zaś, że planujemy przejąć władzę i eliminować przeciwników. Gdyby to nawet były indywidualne marzenia, to nigdy nie stały się zespołowym programem.

Kiedy tylko pozwoliłam atrakcyjnie brzmiącej formule rozpłynąć się w niebyt, użyłam wzroku.  Jednak ten zmysł odczytywał równie nieskromny komunikat, jakoby nasza grupka wypełniała sobą wnętrze świetlistej kuli. Pewnie, że wizja tak potężnej energii własnej kusi, ale wychylać się z nią, to już przesada. Śpieszę więc z deklaracją: ten świetlisty krąg to tylko ekran, na którym wyświetlono nasze nazwiska, my sami stoimy znacznie poniżej ognistej kuli – pod słońcem POEZJI.

Mam nadzieję, że wyrażam pogląd pozostałej piątki, choć każde zrobiłoby to innym językiem.

Linie_swiatla_120_www

MEDAL

14 Sty

Medale 700-lecia Miasta Lublin oraz Unii Lubelskiej

Pod koniec 2017 roku ukazał się 150 numer „Akcentu” – kwartalnika literacko-artystycznego, z którym jestem związana od lat. Z tej okazji 14 grudnia w Trybunale odbyła się  jubileuszowa uroczystość.  Oprócz przemówień, koncertu i bankietu były nagrody i wyróżnienia. Mnie przyznano Medal Unii Lubelskiej,  którego jednak nie mogłam odebrać zajęta walką o zdrowie. W gali uczestniczyłam więc tylko myślami, a podczas nieoficjalnej części, już w Redakcji – telefonicznie.

Oczywiście próbowałam to śledzić w Internecie/internecie (nie wiem, jaki uzus został przyjęty), pomna, że jeżeli czegoś tam nie ma, to nie istnieje w ogóle. I oto efekt poszukiwań, czyli przeszukiwania stron. Tom 4(150)2017 poświęcony 150-leciu urodzin marszałka Józefa Piłsudskiego jest potwierdzony medialnie. Oficjalne obchody też mają swoje wirtualne świadectwo. Także wizerunek medalu i opis trybu, w jakim jest przyznawany, znalazłam bez trudu. Jednak na listę nagrodzonych  nie udało mi się natrafić.

Cóż, jutro w realu przekonam się, ile jest prawdy w powyżej cytowanej mądrości. I czy należy ją skomentować tak samo, jak swego czasu kwitowało się mądrość ludową.

 

DWA BIEGUNY

9 List

Stroi się w piórka skojarzeń. Tu wetknie czerwień dywanów z Cannes, tu mrok salek, w których niegdyś odbywały się festiwale teatralne i gdzie czytało się wiersze. Tam znów trochę szarości życia codziennego dawniej i dziś, a obok najjaśniejsze rozbłyski fajerwerków kultury.

Tak się w moim umyśle kreuje „festiwal”, zmieniając mój mózg w magnes, który zaczyna  przyciągać wszystko, co w jakikolwiek sposób łączy się z tym pojęciem. Informacje medialne z odległych miejsc i  własne doświadczenia z lokalnych przestrzeni lgną do niego jak opiłki metalu. Coraz gęściej oblepiają go też chcące się podczepić idee – jakieś SPOTKANIE (pisane dużymi literami), potrzeba rozmowy, wspólnota artystów i publiczności. Nawet ułuda więzi środowiskowej stara się wcisnąć między inne drobiny, zdające się wołać: razem razem, razem.

 Bez tego festiwal przekształca się w kiermasz z artykułami artystycznymi.

 

%d blogerów lubi to: