recenzje książek

magdalena jankowska poezja proza teatr książki kultura blogWYBÓR MOICH RECENZJI TEATRALNYCH


https://prenumeruj.forumakademickie.pl/fa/2017/10/

Okładka 'Forum Akademickiego' nr 10/2017

FORUM AKADEMICKIE 10/2017

Artur Duda

Teatr Lublina

Zbiory recenzji teatralnych mają tę osobliwą cechę, że wraz z upływem czasu od wydania ich wartość rośnie. Z mało cenionych i niepunktowanych na uniwersytetach publikacji przemieniają się w cenne źródło informacji o teatrze czasów minionych. Tak też wypada spojrzeć na książkę Magdaleny Jankowskiej zbierającą jej teksty krytyczne z ostatnich ponad dwudziestu lat. Tytuł Tak, widziałam to – Tak to widziałam sugeruje dwie oczywiste dla każdego recenzenta cechy tego zawodu: subiektywność interpretacji i dumę z bycia świadkiem wydarzeń kulturalnych, o których pamięć zachowują z biegiem lat tylko nieliczni. Subiektywność krytyki jest darem, jeśli ktoś umie zachować własne zdanie, duma ujawnia się zawsze w momentach przypominania dzieł przeszłości.

Głównym bohaterem zbioru jest teatr Lublina (i okolic – w postaci Gardzienic). Dość logiczne wydaje się ustawienie tekstów w blokach tematycznych, a także odwrócona chronologia, tzn. rozpoczynanie od najnowszych przedstawień i wędrówka w przeszłość, do początku lat 90. A jednak w kilku momentach ten układ książki Jankowskiej nie wydaje się do końca przemyślany. Jeszcze od biedy mieszczą się w konwencjonalnej formule recenzje słuchowisk, ale już pomysł działu z recenzjami książek w tomie krytycznoteatralnym wydaje się chybiony. Miejsce tego działu powinny były zająć fotografie z przedstawień, obecne w książce w wielkim wyborze (i w kolorze, co wzbogaca niewątpliwie to wydanie), ale wręcz wołające o stosowniejszą ekspozycję. Dodam, że na etapie wydawniczym zabrakło korektora, efektem czego stała się spora garść literówek (często w nazwiskach).

Rozrzut recenzenckich zainteresowań Magdaleny Jankowskiej jest ogromny: wędrujemy przez lubelskie sceny Teatru im. Juliusza Osterwy, Teatru Starego, Teatru Lalki i Aktora im. Hansa Christiana Andersena, przebiegamy wraz z autorką przez przedstawienia lubelskich teatrów alternatywnych i docieramy do bieguna teatru radiowego. Powstaje pytanie, gdzie autorka czuje się najbardziej u siebie, na który typ teatru ma najbardziej wyczulone pióro. Jako że wprowadzenie do tomu jest zdawkowe, a biogram odsłania pisanie poezji jako drugą po recenzowaniu teatru „profesję” Jankowskiej, trzeba się tego „emploi” recenzentki domyślać. Dosyć szybko dochodzi się do przekonania, że nie teatr repertuarowy – dramatyczny czy lalkowy – koncentruje jej uwagę. Otwierające tom recenzje pokazują rzetelność krytyka, ale nie fascynację teatrem (post)dramatycznym. Inaczej wygląda partia poświęcona lubelskiej alternatywie, dzięki której miasto stało się rozpoznawalne w całej Polsce (i nie tylko). Najbardziej plastyczne opisy przedstawień znajdziemy w ciągu tekstów poświęconych przedstawieniom Teatru Provisorium: od Z nieba przez świat do samych piekieł z początku lat 90. XX w. do akurat średnio udanego Homo Polonicus , już w fazie współpracy z Kompanią Teatr (której nazwę wypadałoby podać w spisie treści). Aż żal, że zarys nie został dopełniony recenzjami świetnych Braci Karamazow i Lodu .

Ciekawy obraz, a raczej szkic obrazu, wyłania się z tekstów poświęconych Leszkowi Mądzikowi oraz Gardzienicom. Przy czym w kilku wypadkach zdumiewające wydaje się cytowanie materiałów z ulotek, mające stać się lekarstwem na niepewność interpretacji. To oczywista usterka warsztatowa, a także zdemaskowanie (nie)doli recenzenta, który biedzi się nad erudycyjnymi konstruktami powstającymi w głowach współczesnych artystów. Jeśli natomiast czegoś w tej książce brak dotkliwie, to wyraźniejszego portretu Pawła Passiniego. Passini pojawia się tylko w ciekawym, acz niedoprowadzonym do wyrazistych konkluzji interpretacyjnych, tekście o przedstawieniu The Hideout/Kryjówka . W trakcie lektury tej recenzji powracają w pamięci widza emocje, duszna atmosfera, frazy z Wyspiańskiego, muzyka, włóczkowe nici Ariadny i opowieść snuta przez Passiniego-Charona. Okazuje się, że każdy recenzent jest strażnikiem pamięci. Niedocenianym.

Artur Duda

Magdalena JANKOWSKA, Tak, widziałam to – Tak to widziałam, Wydawnictwo Test, Lublin 2016, seria: Biblioteka Siedemsetlecia.

—————————————————————————————————————————————–

 

Okladka mary casatt

TEATR DLA WAS

Izabela Mikrut
WIEDZA I WIDZ

Magdalena Jankowska uczy swoich czytelników świadomego oglądania spektakli teatralnych. Do przedstawień podchodzi ze szkiełkiem mędrca, uzbrojona w konieczne wiadomości na temat autora, reżysera czy poprzednich realizacji, na dzień dobry wpisuje dzieło w kontekst obowiązkowy, tak, żeby odbiorcom nie umknęły żadne fakty. Następnie skrupulatnie przybliża fabułę z uwzględnieniem scen ze spektaklu usuniętych, by później przejść do rozszyfrowywania symboliki i płaszczyzn znaczeniowych. Nic się przed nią nie ukryje, nie można zarzucić braku wiedzy lub spostrzegawczości. Jedno tylko zbyt rzadko się ujawnia: przeżywanie. Niemal matematyczne analizy są cenne, kiedy teksty krytyczne zyskują drugi żywot i z pism lub portali trafiają do książki, jak w tym przypadku, niezwiązane już z możliwymi do obejrzenia przedstawieniami. Czytelnicy nie muszą samodzielnie wykonywać żmudnej archiwistycznej pracy – autorka przytoczy im zestaw danych, dokona najważniejszych interpretacji i pouczy, jak odczytywać zakodowane przez reżysera treści. Zabraknie jednak postawy widza, tego, który czasami da się zauroczyć, bez reszty wciągnie się w teatralną opowieść i wejdzie do świata, z którego nie widać uporządkowanej struktury a kłębowisko emocji.
Tytuł „Tak, widziałam to – tak to widziałam” sugeruje osobistą perspektywę, ale teksty wyraźnie jej zaprzeczają. Magdalena Jankowska jest jak pilna uczennica, która nie chce uronić żadnej wartości omawianego właśnie spektaklu, bez względu na to, czy chodzi o wierność wobec oryginału tekstowego, czy o odniesienia do społeczno-politycznej rzeczywistości. Recenzje zamienia w rejestr listy płac (w końcu skoro nie pomija żadnego składnika widowiska, może zwrócić uwagę na wszystkich twórców i artystów), snuje przypuszczenia na temat postaw i wyborów artystycznych. Rozsypuje się w szczegółach i detalach, analizuje drobiazgi, by uchwycić wyraz całości i zapomina przy tym o najprostszym: o sile oddziaływania na zwykłego widza. Przydałoby się do tekstów Jankowskiej dołożyć jeszcze drugie, może mniej profesjonalne, za to wypełnione życiem, odczuciami i reakcjami publiczności, choćby i przesycone grafomańską liczbą przymiotników, ale dające pojęcie o samym doświadczaniu teatru. Magdalena Jankowska pisze sucho, wręcz obojętnie i naukowo: poprawnie (a nawet więcej niż poprawnie) i z dbałością o zachowanie potrzebnych danych, ale kompletnie bez serca. W ten sposób wyznacza też krąg swoich czytelników: to nie amatorzy teatru, fani, którzy przychodzą na jeden spektakl wiele razy – a badacze i kulturoznawcy, których interesują wyłącznie konteksty kulturowe. Autorka wypiera ze swoich tekstów indywidualizm, zastępując go kontekstami i kluczami interpretacyjnymi. Mówi, jak oglądać przedstawienia, ale nie wspomina o tym, dlaczego (chyba że ktoś poszukuje wyłącznie racjonalnych argumentów).
Co ciekawe, to, co proponuje odbiorcom Jankowska, stanowi przeciwwagę dla dzisiejszych internetowych recenzji pełnych błędów, pozbawionych skrupulatności czy opartych wyłącznie na błahych wrażeniach. Warto by jednak znaleźć złoty środek, automatycznie przełożyłoby się to na ocieplenie stylu. A przecież autorka zajmuje się i teatrami repertuarowymi, i alternatywą, scenami dla dzieci, a nawet słuchowiskami… Przy tak obszernej specjalizacji przydałoby się trochę więcej jej samej. Inaczej trudno uchwycić istotę teatru.
Magdalena Jankowska: Tak, widziałam to – tak to widziałam. Wydawnictwo Test, Łódź 2016.

http://www.e-teatr.pl/pl//zdjecia/ksiazki/okladki/(150x0)takwidzialamto.jpghttp://www.e-teatr.pl/pl//zdjecia/ksiazki/okladki/(150x0)takwidzialamto.jpghttp://www.e-teatr.pl/pl//zdjecia/ksiazki/okladki/(150x0)takwidzialamto.jpghttp://www.e-teatr.pl/pl//zdjecia/ksiazki/okladki/(150x0)takwidzialamto.jpg

TEATR DLA WAS
Izabela Mikrut

AKCENT nr 3 /2017

Grzegorz Kondrasiuk

Ćwiczenia z pamięci teatralnego miasta Lublina

W tym dziwnym czasie powiększania się obszarów amnezji ukazuje się książka nietypowa pod każdym względem. To jeden z nielicznych na polskim rynku wydawniczym zbiorów recenzji teatralnych, a zarazem – portret teatrów miasta Lublina, historia ich scenicznych wzlotów i upadków – o książce Magdaleny Jankowskiej „Tak, widziałam to. Tak to widziałam”, pisze Grzegorz Kondrasiuk w Akcencie.

W ostatnich latach w Lublinie oddano do użytku dwie nowe sceny teatralne: w kameralnym Teatrze Starym oraz salę operową w monumentalnym budynku Centrum Spotkania Kultur. W tej sytuacji zakrawa na paradoks, że wraz z powiększaniem się przestrzeni dla teatru kurczy się przestrzeń dyskursu wokół teatru, czyli obszar namysłu i debaty nad rzeczywistym znaczeniem tego, co oglądamy na naszych scenach. Powolne wyciszanie istotnych rozmów, odchodzenie i milknięcie krytyki – i to w Lublinie, w mieście które „teatrem stoi” – jest boleśnie odczuwalne, przynajmniej wśród osób do takich rozmów przyzwyczajonych.

Zresztą jest to zaledwie fragment szerszego obrazu, na którym odzwierciedlają się też między innymi zmiany na rynku mediów czy zjawisko marginalizacji humanistyki. Media mają dziś inne oczekiwania wobec autorów: w najlepszym przypadku zamiast analiz i interpretacji wolą polemiki i wyraziste opinie, a w najgorszym – pyskówki i paszkwilanctwo o politycznym zacięciu. Co do humanistyki, to rozproszyła ona swoje zainteresowania, walczy o uwagę, próbuje udowodnić swoją przydatność.

Tak czy inaczej – nie tylko w tzw. życiu codziennym, ale i w obszarze kultury – zanika zwyczaj oglądania się za siebie. Jest tak, jakbyśmy trwali w czasie wiecznego teraz – już nawet nie poddani rytmowi codziennych informacji dostarczanych przez tradycyjne źródła, takie jak gazety, radio czy telewizja, ale wręcz zahipnotyzowani zmieniającymi się co kilka sekund wpisami w mediach społecznościowych. Charakterystyczne dla internetowych środków przekazu jest znikanie instytucji archiwum – brak potrzeby zapamiętywania, kolekcjonowania informacji i opinii. A to właśnie na niepowstrzymanym i szybkim przepływie płytkich poglądów, często pochodzących z drugiej, trzeciej czy dziesiątej ręki, opiera się dziś dyskurs publiczny, tak że jego odbiorca przypomina pacjenta chorego na przeciążenie informacyjne (jest już taka jednostka chorobowa!). Coraz częściej nie możemy skupić swojego zainteresowania na żadnym temacie dłużej niż kilkanaście sekund, równocześnie zajmując się kilkunastoma, a nawet kilkudziesięcioma wątkami. Wyjątku nie stanowią także i dziennikarstwo kulturalne, i krytyka sztuki – kapitulują one powoli, ale nieubłaganie, przed swymi tabloidyzowanymi substytutami. Na plan dalszy spychane są obserwacje dotyczące procesów długotrwałych, w tym spraw najważniejszych dla krytyki: kształtowania się form, przeobrażania motywów, uzgadniania kanonu i jego reinterpretacji.

W tym dziwnym czasie powiększania się obszarów amnezji ukazuje się książka nietypowa pod każdym względem. To jeden z nielicznych na polskim rynku wydawniczym zbiorów recenzji teatralnych, a zarazem – portret teatrów miasta Lublina, historia ich scenicznych wzlotów i upadków. Umieszczone w tej publikacji teksty są wyjęte ze swego pierwotnego, publicystycznego kontekstu: z poświęconych kulturze pism i stron internetowych, od „Kameny” poczynając, poprzez „Akcent”, „Na przykład”, „Kresy”, a na portalu „teatralny.pl” kończąc. We wstępie zapowiedziano drugi tom, zawierający relacje z festiwali i teksty syntetyczne. W tym miejscu należy też z przykrością odnotować, że liczne rozsiane w całej książce błędy składu i korekty obciążają dobre imię wydawcy.

Recenzje zebrane w omawianej książce, a zatem wprowadzone w inny – księgarski i biblioteczny – obieg, czyta się niemal jak zaginione fragmenty historii lubelskiego teatru. Ten wymiar lektury zostaje znakomicie oddany w tytule publikacji – frapującym, utrzymanym w tonie pozornie żartobliwym, jakby chodziło wyłącznie o stwierdzenie prostego faktu: „Tak, widziałam to – Tak to widziałam”. Ale to pozorna prostota, a w istocie – zamknięty w kilku słowach, jak w haiku, manifest indywidualizmu. Skąd takie właśnie skojarzenie? Autorka – najwyższa pora ją przedstawić – to Magdalena Jankowska. Nie tylko (i aż!) krytyk teatralny, towarzyszący lubelskim artystom od lat trzydziestu, jedna z tych nielicznych osób, które w kulturalnym Lublinie „widziały wszystko”, ale także – czy raczej: w pierwszej kolejności – poetka. Równolegle z pracą literacką, polegającą przecież na splataniu zdystansowanej obserwacji z ujawnianymi emocjami, opisuje teatr, pracując w materii wydawałoby się od liryki stylistycznie odległej. Pozory mylą -także i w krytyce kreacja polega na nieustannym przemieszczaniu się pomiędzy doświadczeniem jednostkowym a jego obiektywizacją.

Pierwsza krytycznoteatralna książka Magdaleny Jankowskiej to świadectwo cenne pod wieloma względami, nie tylko z powodów kronikarskich, ale także jako dokument konsekwentnej postawy oraz świadectwo ciągłości tradycji teatralnej związanej z konkretnym miejscem. Publikacja ukazuje się dzięki obchodom 700-lecia Lublina i trudno o lepszą okazję. Bowiem to właśnie miasto jest naturalnym środowiskiem dla teatru publicznego. Utrzymywany nie tylko z budżetów miejskich, ale i przez samych mieszkańców, głosujących nań „nogami” i „portfelami”, stał się on nieodłącznym elementem lokalnego pejzażu kulturowego. „Teatr Kulturalnego Miasta” – jak nazywa taką instytucję Dariusz Kosiński, teatrolog i badacz performansów społecznych – to coś więcej niż budynek, zespół czy instytucja. To zadziwiająco trwała idea, wciąż aktualna – przy całej ulotności samych spektakli – pomimo wiatrów historii, zmiennych mód i patronatów czy budowania, burzenia i renowacji kolejnych teatralnych budynków. Jeśli chcemy uzmysłowić sobie czym jest, czym był w ostatnich trzech dekadach lubelski Teatr Kulturalnego Miasta – czytajmy książkę Magdy Jankowskiej. Jest tu opisane właśnie jedno jedyne miasto, widziane poprzez pryzmat teatru, w rozmaitych okolicznościach i konfiguracjach artystycznych. To nie tyle seria opowieści o spektaklach, ale i układająca się z nich historia określonego czasu, miejsca i konkretnych ludzi, wśród których osoba autorki, dzielącej się swoim doświadczeniem z czytelnikami, dyskretnie pozostaje w tle.

Interesujący jest układ tomu: teksty następują po sobie w odwrotnym porządku chronologicznym. Zresztą porządek ten schodzi na drugi plan, bo główny zabieg redakcyjny polega na zastosowaniu kryterium instytucjonalnego. Mamy więc kolejno działy: Scena miejska, Scena alternatywna, Słuchowiska i Książki o teatrze i dramacie. Część pierwsza – największy w książce zbiór recenzji – poświęcona jest spektaklom Teatru im. Juliusza Osterwy oraz premierom Teatru Starego i Teatru im. Hansa Christiana Andersena (z niewiadomych przyczyn nazywanego w nadtytułach i spisie treści Państwowym Teatrem Lalki i Aktora). Część druga to kilkanaście recenzji poczynań artystycznych grup Provisorium – Kompania Teatr, Scena Plastyczna KUL, OPT „Gardzienice” Scena 6, neTTheatre, Teatr Maat Projekt i Grupa Chwilowa (przy okazji przyznam, że powód ułożenia ich w takiej właśnie kolejności pozostał dla mnie tajemnicą). W kolejnych, krótszych, zamykających książkę działach znajdują się teksty poświęcone teatrowi radiowemu i recenzje książek teatralnych. Z tego podziału można wysnuć daleko idące wnioski. Myślę tu przede wszystkim o rozgraniczeniu teatru na „repertuarowy” i „alternatywny”, wskazującemu na pęknięcie konstytutywne dla lubelskiej sceny, rzeczywiście funkcjonującej przez wiele lat w niemal osobnych, rzadko się stykających, światach. Jednak uważne spojrzenie na ukazane w książce świadectwa coraz liczniejszych spotkań twórców z obu stron barykady oraz przeobrażenia języka tych scen pokazuje, że podział ów zaczyna się stopniowo zamazywać. Leszek Mądzik od lat pracuje w teatrach instytucjonalnych, Teatr Provisorium – Kompania Teatr inscenizuje dramaty z żelaznego polskiego repertuaru, a w Teatrze im. Osterwy pojawiają się sztuki, które można zaliczyć do repertuaru teatru politycznego czy wypowiedzi wprost publicystycznych („Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł” Pawła Demirskiego, „Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian” na podstawie reportażowo-felietonowej książki Ziemowita Szczerka). Wyrazista dwubiegunowość najwyraźniej zanika i być może mamy już w końcu w Lublinie jeden teatr, rozpisany na kilkanaście aktywnych scen i zespołów…

Książkę otwiera recenzja sztuki Petera Shaffera „Amadeusz” w reżyserii Artura Tyszkiewicza (premiera w czerwcu 2016). Dzięki przewrotnemu redaktorskiemu pomysłowi historia owa rozpoczyna się zatem od punktu dojścia. Ostatnia premiera za dyrekcji Artura Tyszkiewicza w Teatrze Osterwy wyznacza wyraźną cezurę, za którą pojawia się pytanie – jaki będzie nasz teatr od sezonu 2016/2017? Większość zamieszczonych w zbiorze tekstów układa się jednak w narrację wyznaczającą długą perspektywę, sięgającą teatru, zdawałoby się, z bardzo już odległej epoki. Najstarsza tutaj recenzja, poświęcona Cudownej historii Grupy Chwilowej, opublikowana została w 1987 roku w „Kamenie”, na łamach której Jankowska debiutowała, przejmując fotel krytyka po Marii Bechczyc-Rudnickiej. Spory blok tekstów – dotyczących najważniejszych premier lubelskiej alternatywy teatralnej z lat 90. ubiegłego stulecia i początku XX wieku (a więc m.in. Sceny Plastycznej KUL, gardzienickich „Metamorfoz” czy też gombrowiczowskich spektakli Provisorium – Kompanii Teatr) – zestawiony jest z kilkoma najświeższymi przykładami. Opisany tu został teatr po mistrzowsku operujący scenicznym skrótem, budujący swoje opowieści poza słowem, teatr, w którym niemal każdy detal zmienia się w otwartą metaforę. Gdy spojrzymy na to z dzisiejszej perspektywy, wyłania się przed nami klarowny obraz zdobywania przez alternatywę stabilizacji artystycznej, dopracowywania autorskich modeli i ich przeobrażenia (choćby poprzez restytucję słowa i powrót do linearności dramatu). Niektóre spośród recenzji – np. teksty poświęcone Eli Bojanowskiej i Krzysztofowi Borowcowi – mogą być dziś czytane jako pośmiertne wspomnienia istotnych, a niesłusznie zapomnianych osobowości artystycznych.

Natomiast lubelski teatr miejski – instytucja o znacznie dłuższej historii i wolniej reagująca na nowinki artystyczne (w porównaniu z alternatywą) – został ukazany w okresie o wiele krótszym. Ta opowieść sięga najdalej do roku 2005 i premiery „Sędziów” Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Anny Augustynowicz (krańcowo zresztą odmiennej od panujących wówczas w gmachu przy ulicy Narutowicza rozwiązań artystycznych oraz preferencji lubelskiej publiczności). Obejmuje zatem czas, gdy dyrektorem artystycznym był Artur Tyszkiewicz, i połowę długiej, jedenastoletniej kadencji Krzysztofa Babickiego. Jak we wstępie zaznacza autorka, rozmiar materiału postawił ją przed koniecznością wyboru. Część ta zajmuje niemal połowę książki, a i tak dokumentuje może jedną dziesiątą teatralnej oferty Teatru im. Osterwy z ostatnich trzech dekad i kilka premier z równie bogatej oferty Teatru im. Andersena. Większość tekstów eksponuje to szlachetniejsze oblicze miejskiej sceny przy ulicy Narutowicza, która na tych samych deskach zmuszona jest godzić ambicje artystyczne z zaspokajaniem popytu na rozrywkę. Recenzje opisujące linię repertuarową opartą na klasyce i dramaturgii współczesnej ukazują rzeczywisty obraz lubelskiego teatru. W istocie – był on w tych latach domem dobrej literatury. Autorów traktowano tu raczej z pietyzmem, bo przetrwała rzadko spotykana w teatrze polskim schyłku XX wieku – może i naiwna – wiara w moc i kunszt słowa, w możliwość integralnej prezentacji arcydzieła za pomocą środków teatralnych. Brzmi to okropnie konserwatywnie, zresztą wielokrotnie traktowano to jako główny zarzut. Ale kiedy taką całościową i upraszczającą ocenę zastąpimy akceptacją i gdy dopuścimy możliwość czerpania satysfakcji z kontaktu z takim właśnie modelem kultury, wtedy dostrzeżemy liczne frapujące, godne uwagi szczegóły. W swoich tekstach Magdalena Jankowska wiele miejsca poświęca tego rodzaju wieloaspektowym, dojrzałym decyzjom artystycznym reżyserów, aktorów i scenografów.

Kompozycja tomu – choć w pierwszej chwili sprawiająca wrażenie sporego materii pomieszania – zmusza do aktywności, robienia zestawień, nielinearnego wędrowania. Lektura artykułów, pisanych w tak różnych czasach i okolicznościach, teraz zaś zgromadzonych obok siebie, prowokuje do pytania o twórczą osobowość autorki. Przed krytykiem teatralnym stoi zawsze całe bogactwo możliwości. Bywa on kolekcjonerem wrażeń, kronikarzem epoki, prowadzi swoje batalie za i przeciw, czasem ma ambicje kreowania nowych form. Oglądanie teatru, rejestrowanie wrażeń, dzielenie się z czytelnikami swoimi przemyśleniami to czynności pozornie niewinne i przezroczyste, służebne wobec teatru, wymagające odłożenia na bok własnych preferencji. Ale tylko z pozoru. Omawianą książkę nie do końca można czytać jak dokładną kronikę – i nie taki był, jak się wydaje, cel jej wydania. Jeśli kronika, to rejestrująca indywidualne zapatrzenia, zasłuchania, dystanse…

Taki notatnik teatralnej, niespiesznej spacerowiczki – dokument obcowania z całą na bieżąco powstającą ofertą teatralną miasta, pochodzącą z różnych tradycji i porządków estetycznych. Fundamentalne jest tu przekonanie o szlachetności materiału; założenie, że i w lepszych, i w przeciętnych spektaklach da się zawsze zobaczyć błyskotliwe momenty. Tekst przenosi materialność teatru, wygląd, barwę, brzmienie – ale zawsze po to, by dotrzeć do interpretacji. Jankowska uprawia coraz rzadszy gatunek rzetelnej krytyki intelektualnej, stawiającej problemy myślowe, nie dającej się zwieść błyskotkami i chwilowymi modami. Dosyć dyskretnie rozdaje pochwały i nagany. Jej postawę cechuje nienaganny dystans, czasem lekka ironia. Nie sposób znaleźć w tych recenzjach wzniosłych, nasyconych afektacją relacji z doświadczeń formacyjnych, co więcej – krytyk wystrzega się przykrajania teatru do swojego gustu. Wiele spostrzeżeń wynika ze znajomości mechanizmów odbioru czy – mówiąc prościej – tajemnic codziennego życia lubelskiego teatru i lubelskiej publiczności. Kiedy Jankowska pisze o realizacji sztuki Woody’ego Allena „Seks nocy letniej” w reżyserii Pawła Aignera, to wróży widowisku długą obecność w repertuarze (prorocze słowa!). Kwitując efekty lubelskiej premiery sztuki Pawła Demirskiego, w zamierzeniu obrazoburczej, dążącej do wywołania fermentu, Jankowska stwierdza: „to sztuka rozrywkowa (…). Czegóż chcieć od bulwarówki jak nie populizmu i dosadności (…) z pominięciem intelektu.” Chwali „błogosławiony trud myślenia”, każący przenikać nie do końca jasne przesłanie inscenizacji sztuki Pawła Huelle „Zamknęły się oczy ziemi”. Jak każdy uczciwy krytyk teatralny Jankowska nie poprzestaje na własnych, subiektywnych interpretacjach, lecz prowadzi też „nasłuch” publiczności i potrafi zabrać głos w jej imieniu. „Spektakl nie przechodzi prostej próby poruszenia widza” – kwituje z zabójczą prostotą w recenzji ze sztuki „Homo polonicus” Krystiana Piwowarskiego, wystawionej przez Teatr Provisorium – Kompanię Teatr, aby już w następnym zdaniu stwierdzić: „Prawdziwie przejmująca natomiast pozostała przestrzeń sceniczna. Jest coś w scenografii Roberta Kuśmirowskiego, że chciałoby się o niej mówić jak o żyjącym organizmie, rozpalonym gorączką”. W tych kilku zdaniach widać tę podwójną perspektywę, poszukiwanie zarazem prostych i nieprostych wyjaśnień oddziaływania teatru, śledzenie poruszeń tego dziwnego, wieloosobowego, nieprzewidywalnego zwierzęcia, jakim jest publiczność teatralna, i równoczesne uważne przyglądanie się samemu sobie.

W oczekiwaniu na nienapisaną historię najnowszą lubelskich scen, która zapewne prędko nie powstanie, mamy wartościowe ćwiczenia z pamięci teatralnego miasta Lublina.

Magdalena Jankowska: „Tak, widziałam to. Tak to widziałam”. Test, Lublin 2016, ss. 417 + il.

okladka1

————————————————————————–


http://www.instytutksiazki.pl/p,czasopisma,28002,35667,32016.html

Akcent nr 3/2016

Akcent 3/2016

Edyta Antoniak-Kiedos

Kamyczki, kamienie, gabion…

Często mówi się, że pamięć jest ulotna i nietrwała, jednak prawdziwszy wydaje się sąd Johna Irvinga, który nazywa ją straszliwą, bo człowiek może o czymś zapomnieć – ona nie. Po prostu odkłada rzeczy do odpowiednich przegródek. Przechowuje dla ciebie różne sprawy albo je przed tobą skrywa – i kiedy chce, to ci to wszystko przypomina. Wydaje ci się, że jesteś panem swojej pamięci, ale to odwrotnie – pamięć jest twoim panem (Modlitwa za Owena). Tak więc są postaci, rzeczy, wydarzenia, które „opuściły nas”, przynajmniej do czasu, ale są też takie, które dręczą nas przez lata – nie umiemy się od nich uwolnić, staramy się dostrzec ich znaczenie, choć to dawno się zatarło. A może dopiero z odpowiedniego dystansu tamta, powracająca chwila nabiera wyraźniejszego sensu? Z wiekiem, dojrzewając, zyskujemy coraz większą samoświadomość i to pozwala nam lepiej ocenić sytuację. Garść takich z pozoru błahych momentów, które jednak były po coś, postanowiła zebrać w swojej najnowszej książce Magdalena Jankowska. Krótkie fragmenty, ledwie zaczątki jakiejś większej narracji układają się obok siebie jak kamień przy kamieniu, aby powstał tytułowy gabion.
Gabion to – najprościej rzecz ujmując – ciężki blok zbudowany z kamieni umieszczonych w metalowym koszu, przyjmującym kształt prostopadłościanu. Dzięki swej masywnej konstrukcji może zastępować worki z piaskiem na wałach przeciwpowodziowych, zapobiegać osuwaniu się ziemi, a nawet służyć jako barykada w działaniach wojennych. Poza tym gabion może być też elementem dekoracji, coraz częściej bywa wykorzystywany do budowy płotów i ogrodowych ławek. Niezależnie od zastosowania jego budowa się nie zmienia – drobne otoczaki, granit, piaskowiec czy wapień wypełniają wnętrze kosza, tworząc stabilną i trwałą konstrukcję.
Magdalena Jankowska obraz takiego właśnie kosza umieściła na okładce omawianego tomu. Zamysł autorki można rozumieć na wiele sposobów. Z jednej strony to człowiek może się czuć niczym szary otoczak wrzucony do bezdusznego kosza, w którym inne kamienie próbują zająć najwygodniejszą pozycję. W końcu nawet podczas jazdy autobusem znajdujemy się w „klubie samolubów”, gdy dochodzimy do wniosku, że nie mamy nic wspólnego z pozostałymi pasażerami, a każdy z nich myśli tylko o sobie, o swojej wygodzie. Kiedy z bliska popatrzymy na ten gabion z ludzi, okaże się jak bardzo ich łączyła idea obrony własnego terytorium (s. 18). Z drugiej strony pojedyncze „kamienie wspomnień” mogą się składać na indywidualny żywot. To, kim jesteśmy, zależy od wielu czynników/kamieni, a może być i tak, że choć inni widzą w nas twardą, niezależną, radzącą sobie w różnych sytuacjach osobę, w środku wypełnia nas gruz, w jednej chwili potrafiący się rozsypać. Zdrada, oszustwo, stracone złudzenia („obrączka z tombaku”), porzucenie lub czyjaś śmierć – wydaje się sugerować pisarka – są w stanie zniszczyć misterną stalową konstrukcję.
Gdy wpatruję się w gabion na okładce, przychodzi mi do głowy jeszcze jedna analogia. Łacińskie pojęcie „tabula rasa” oznacza czystą kartę (duszę, umysł), którą bez możliwości poprawek i wymazywania zapisujemy w toku swojego życia. Książka Jankowskiej pozwala dostrzec podobieństwo człowieka do gabionu – zbioru kamieni symbolizujących przeszłe zdarzenia, przez lata gromadzące się w koszu naszego „ja”. Wydaje się to o tyle uprawniona interpretacja, że już pierwsze słowa w tomie poświęcone są procesowi odtwarzania tego, co minione: Topografia miejsca zaczęła ją osadzać w sytuacji, czy doświadczenia wydobyły jego właściwości – nie wie. Pamięta tylko parę pierwszych spostrzeżeń, a może dopiero przeczuć (s. 3). Pisarka wychodzi od wspomnień dziewczynki lubiącej chodzić z dziadkami do kościoła – jej uwaga skupiała się wtedy nie na Bogu i nabożeństwie, lecz na kapeluszu babci, który wyróżniał się w tłumie wiejskich, kolorowych chustek. Po latach Jankowska widzi w tym obrazku metafizyczne zjawisko – kapelusz w przejściu głównym (…) stawał się osią symetrii, ale już w nawie bocznej tylko ją zakłócał (s. 5).
Gabion pamięci wypełniają reminiscencje z dzieciństwa, takie jak wspomnienia zazdrości o własnego ojca (Ruiny cerkwi) czy pierwszego wyjazdu na kolonie, który oprócz tęsknoty za domem na zawsze już będzie się kojarzyć z „plackiem z mrówkami” (ss. 13-14). Niewątpliwie w dalszych losach człowieka ważna jest też seksualna inicjacja, poprzedzona dziecięcą nieświadomością i niewiedzą na przykład o tym, czym różni się zużyta prezerwatywa od „pękniętej duszy” (pęcherza pławnego karpia). Ponieważ pierwsze intymne kontakty szczególnie ostro rzutują na dalsze relacje kobiety z mężczyznami, ważnym elementem „kosza kamieni” zdaje się miłość cielesna narratorki Poligonu z Tomkiem, który później został reżyserem i w jednym ze swoich filmów nakręcił scenę na podstawie tego, czego doświadczyli. Zakochana para, szukając ustronnego miejsca do zbliżenia, wybrała się na tytułowy poligon, gdzie niestety nakrył ich kręcący się tam zboczeniec. Onanista zakłócił na zawsze relacje między młodymi, podobnie jak trzech mężczyzn zniszczyło szacunek i miłość pary z opowiadania Marka Hłaski Pierwszy krok w chmurach. Również w tym utworze dziewczyna została potraktowana obraźliwie – to jej odmówiono prawa do rozkoszy, ją nazwano „kurwą”. Lubelska poetka nie zgadza się na piętnowanie kobiet. Wiele razy w omawianej książce daje wyraz buntowi przeciwko ich (seksualnej i wiekowej) dyskryminacji. Uważa, że kobiety mają prawo decydować o własnym ciele, odczuwać radość i żądać przyjemności bez poświęcania się i całej otoczki kulturowej, która zmusza je do rezygnacji z własnych potrzeb, do bycia wyłącznie matkami i żonami (Nasza demokracja, Okoliczności łagodzące, Opinia).
W tym miejscu trzeba podkreślić, że najlepsze w twórczości Jankowskiej są właśnie portrety kobiet. Owszem, mężczyźni się pojawiają, są nawet narratorami swoich historii (np. Nomen omen) albo bohaterami, wokół których skupia się akcja (np. CA – 1), niemniej to płeć piękna nadaje koloryt „gabionowym” opowieściom. Piszę „gabionowe opowieści”, bo w sensie gatunkowym trudno te fragmenty zaklasyfikować – ani to opowiadania, ani miniprozy, ani miniatury, ani swoiste scenki rodzajowe czy powiastki. Pojawia się nawet wiersz „przerobiony” – z drobnymi zmianami – na prozę. Początek drogi w połowie trasy był już wcześniej publikowany w tomie poetyckim Skrzyżowanie (Lublin 2011), w którym – jak teraz – stanowił rodzaj metafory oddającej istotę poszukiwania „prawdy”, przy czym pierwotnie do celu prowadziła „geografia złudzeń”, teraz zaś dokładniej robią to „izobary” (s. 52).
Jankowska filozofuje i nie ucieka od poetyckiej nuty, angażuje rośliny i zwierzęta, by ukazać piękno świata, niemniej – powtórzmy – najciekawsze są postaci kobiet: tych dojrzałych, które niczym kwiaty dość długo stojące w wodzie lekko zwiędły i straciły kuszącą moc zapachu i kształtu. Tyle tylko, że autorka nie zgadza się na taką generalizację. Kwiaty niech cieszą oko krótką chwilę, ale kobieta to podmiot – chce poznawać świat wszystkimi zmysłami, chce akceptacji do samego końca. Co warto zaznaczyć – pisarka nie ucieka od tematów starości i śmierci; znajdziemy w Gabioniepampersy dla dorosłych, demencję i myśli o samobójstwie, gdy nie ma już nikogo bliskiego, a człowiek bardziej przypomina niepotrzebny mebel niż ludzką istotę (Szansa, Zdrowy rozum). Gorzkie są to obrazy, ale i tak lepszy zdaje się taki los niż ten ze Skończonej historii, w której młoda kobieta umiera na raka, a jedyną prawdą jest to, że towarzyszyliśmy jej przerażeni i niepewni własnych zachowań. Świadomi, że kto żyje, ten umiera. Ale nie w takim, jak ona tempie (s. 46).
Autorka Billingu (Lublin 2001) dzieli swoje bohaterki na te świadome siebie i pozorów, w jakich muszą grzęznąć, rozgoryczone, samotne i nierozumiane, ale zbyt silne, aby się poddać, oraz na te, których życie dzieje się w serialach, a młodość minęła bez głębszej refleksji, wierne społecznym normom, ograniczone tym, „co ludzie powiedzą”. Pierwsze na co dzień obcują z ironią, czyniąc z niej broń przed zwątpieniem w jakikolwiek sens ludzkich zmagań i dążeń. Chciałyby żyć i odczuwać głęboko, namiętnie, tylko mężczyźni zawodzą, więc pozostaje Prysznic i myśli wypełnione takimi określeniami jak „tchórz”, „pieprzony katolik”, „mistrz uników” (s. 62). Drugie z kolei są bierne, poddają się schematom, żyją tylko do czasu, gdy zostaną wdowami (np. Pani tu nowa). Zanim to jednak nastąpi, męczą się w chorych związkach z alkoholikami, łajdakami i oszustami. Mężczyźni u Jankowskiej to twory karłowate, egoistyczne i podłe. Jednocześnie żadna z bezimiennych bohaterek nie potrafi się wyzbyć pragnienia, by być kochaną i spełnioną w miłości.
Jakże daleko od stalowego kosza wydają się być „stalowe magnolie”, a jednak intuicja każe mi je przywołać jako ważny punkt odniesienia, pozwalający lepiej zrozumieć Jankowską. Opisywane przez nią kobiety – podobnie jak bohaterki filmu Herberta Rossa – nie pochodzą z wielkiego miasta, są w wieku, gdy woli się już nie pamiętać o dacie urodzin, a ich życiowe doświadczenia skupiają się wokół ogólnych rozczarowań i usilnych prób zatrzymania odchodzącego piękna. Wspólne dla tych postaci jest poczucie więzi w obrębie kobiecego świata, choćby chodziło tylko o to, by móc się wygadać (Przewijanie taśmy). Jednocześnie bliska jest im postawa bohaterkiAfirmacji, która „była sama”. Teraz i przez całą noc. Przez wiele kolejnych nocy i dni. Komu chciała powiedzieć to »kocham cię«? A jednak tym wyznaniem zaczęła dzień. // Pomyślała: życiu (s. 70). Ta nuta optymizmu to dowód, że napełnianie swojego gabionu kamyczkami uśmiechów czy kamieniami życiowych rozkoszy ma sens.
________________________________________

Okładka książki Nowe Książki nr 6/2016

NOWE KSIĄŻKI  6/2006

Jacek Bielawa

Kamienie w klatce

Gabion  to rodzaj metalowej, prostopadłościennej klatki wypełnionej kamieniami. Bywa wykorzystywany jako element konstrukcyjny skarp, nasypów lub ogrodzeń. Gabiony ułożone rzędem i jeden na drugim tworzą równą, jednolita strukturę. Jeśli jednak przyjrzeć im się z bliska, można zauważyć, że to, co z pewnej odległości wydawało się jednorodne, w istocie składa się z wielu luźnych kamieni, z których każdy ma własny kształt, wielkość, rozmaite przebarwienia, żyłki i szczeliny. Pod metalowym opakowaniem  kamienie tworzą  regularną bryłę, ale gdyby tylko rozerwać trzymające je pręty, rozsypałby się w bezkształtną masę. Pomiędzy kamieniami są szczeliny. Na kamieniach widać spękania. „Odnalezienie szczeliny pozwala nam zsunąć się z jasnej , gładkiej powierzchni  w mrok, opuścić obszar, na którym ostre światło oczywistości spłaszcza widzenie” – pisała Jolanta Brach-Czaina w eseju Szczeliny istnienia . Taka jest właśnie najnowsza proza Magdaleny Jankowskiej. Wydaje się, że odnajdywanie pod pozornie gładką powierzchnią zdarzeń owych szczelin jest głównym dążeniem autorki. Jankowska w swoich małych prozach w istocie dokonuje rozbioru na części pierwsze gabionowatych struktur rzeczywistości, ukazując, że to, co chcemy w życiu brać za logiczne i poukładane, stanowi często jedynie skonstruowane przez nas samych pozorne związki, „wieżyczki nonsensu”, by posłużyć  się architektoniczną terminologią Karola Irzykowskiego. Metalowa klatka  jest dla kamieni tym, czym dla ludzkiej psychiki utarte schematy myślenia. Jankowska w codziennych , potocznych sytuacjach odkrywa strukturę tych fałszywych konstrukcji, próbując pod  „garderobą duszy” odnaleźć nagą jak kamień prawdę o ludziach.

W Gabionie opisywane są z pozoru banalne sytuacje, dziejące się w zwyczajnych przestrzeniach i miejscach, takich jak blokowisko, salon fryzjerski, sklep osiedlowy, kościół, miejski autobus, uczelnia, kabina prysznicowa, mechaniczna bieżnia do ćwiczeń, ławeczka osiedlowa czy śmietnik. W takich codziennych „dekoracjach” rozgrywa ją się te mikrodramaty, mające czasem formę dialogów lub monologów wewnętrznych. Jankowska, która od lat zajmuje się krytyką teatralna, objawia znakomity zmysł sceniczny; wiele z tych utworów nadawałoby się do odegrania przez aktorów. Nie są to jedynie proste scenki rodzajowe ani li tylko spisane ze słuchu „donosy rzeczywistości”, choć ich autorka ma ucho niezwykle wyczulone na tak zwaną potoczność.

Pęknięcia, będące źródłem zdziwienia, Magdalena Jankowska dostrzega w różnych warstwach rzeczywistości. Nieoczywistość bywa widziana w obrazach, rozmowach, wspomnieniach, a przede wszystkim w uczuciach. W tekście Na górze ,  zapamiętany z kościoła widok pilśniowego kapelusza babki, kontrastującego z całym rzędami kobiecych głów przybranych we wzorzyste chustki. Bywa, że  świat „pęka” na styku dwóch wrażliwości, dziecięcej i dorosłej, jak w miniaturze Z pierwszych wtajemniczeń, co w tym wypadku daje również efekt komiczny. Narzędziem, które skutecznie kruszy pozornie gładką powierzchnię zjawisk, jak często w tych tekstach kobiecy zmysł obserwacji czy  intuicja obnażająca fałszywość uczuć. Jankowska odkrywa kłamstwo, odsłaniając choćby pokrętną logikę emocjonalnego rewanżu (Sztuka asemantyczna). Bywa, że z pozoru jednorodną powierzchnię rzeczywistości przełamuje choroba albo śmierć, jak w tekście Skończona historia , w którym widok łysej głowy kobiety walczącej z nowotworem jest przez niewtajemniczonych odbierany jako „ekstrawagancja aktorki z nurtu poszukującego”. Pęknięcia bywają również odkrywane na styku tego co indywidualne i zbiorowe. W Klubie samolubów zwyczajne doświadczenie podróży zatłoczonym autobusem służy za ilustrację walki jednostek o zachowanie własnego terytorium wewnątrz zbiorowości. W miniaturze  Znak  obserwacja sceny przekazania znaku pokoju w kościele sporo mówi na temat fałszu, jaki może się kryć pod takim zbiorowym gestem. Źródłem zdziwienia bywają także różnice międzypokoleniowe, wyrażające się choćby w odmiennym postrzeganiu czasu (Co ty mi proponujesz) lub w diametralnie różnym podejściu do przedmiotów codziennego użytku (dawna trwałość w kontrze do dzisiejszej jednorazowości) w miniaturze A jacy oni mają być?

Magdalena Jankowska chętnie sięga także po historie obnażające działanie stereotypów. Widać to zwłaszcza wtedy, gdy w życiu  funkcjonującej według określonych nawyków myślowych jednostki lub zbiorowości pojawia się postać  niejako z innej bajki (Ale fałszywa), czemu dodatkowo towarzyszy komizm sytuacyjny. Jednak odkrycie, że życie w istocie składa się z trudnych  do sklejenia fragmentów, bywa także źródłem gorzkich rozczarowań, jak w utworze Filiżanka

Czego zatem dowiadujemy się z Gabionu o człowieku? Chyba przede wszystkim tego, że nie jest on oczywisty. Bywa zaskakujący, komiczny, fałszywy, zaprogramowany przez myślenie zbiorowe, ale mimo to nigdy nie jest jednowymiarowy. Narratorka tych fabuł z miną pokerzysty mówi rzeczywistości międzyludzkiej „sprawdzam”, obnażając fałszerstwa i manipulacje, którym bądź to poddajemy innych, bądź to sami ulegamy. Magdalena Jankowska ciekawie zagląda do wnętrza gabionu, poza pręty klatki będącej więzieniem prawdy o nas samych, wyciągając stamtąd rozmaite historie jak kamyki, biorąc je w dłonie, oglądając i badając po to, by zaraz wrzucić je do ogródka tym wszystkim, dla których  świat jest gładki i oczywisty.


blog https://grzegorzfilip.wordpress.com/

Grzegorz Filip

Gabion to taka klatka druciana

Gabion to taka klatka druciana wypełniona kamieniami. Ale to zaledwie moduł, dopiero ich zestawienie i połączenie pozwala uzyskać trwałą zaporę, która posłuży do wzmocnienia skarp, brzegów rzek, budowy gabionowych ogrodzeń a nawet wojskowych zapór. Pojedynczy gabion może być najwyżej ozdobą w ogrodzie lub na miejskim placu.

GabionW zbiorze Magdaleny Jankowskiej nie ma utworu o tym tytule, a jednak całość właśnie tak została zatytułowana – „Gabion”. Klatka z kamieniami – jakże symboliczne to wyobrażenie! Szukając klucza do tej metafory, myślałem o człowieku, jego sytuacji. Wyobraźnia podsuwała obraz ludzkiego wnętrza napełnionego zimnym, ostrym, martwym kruszywem. Kamień, współtwórca licznych metafor i porównań codziennych (serce z kamienia, kamień z serca, kamień do ogródka, kamień milowy, kamień młyński, kamień na kamieniu, rzucać kamieniem), lecz przecież i poetyckich, tworzy i takie znaczenia, które bez trudu odnajdziemy w tej książce.

Klatka z kolei przywodzi na myśl uwięzienie jakiegoś życia – ptaka, zwierzęcia, człowieka… Jaki sens ma gabion – klatka „wypełniona dokładnie kamiennym sensem”? Uwięzienie kamieni? „Kamyki nie dają się oswoić” – przekonuje Zbigniew Herbert. Szkoda więc zachodu z tym zamykaniem ich w klatkach.

Nie same kamienie więc i nie sama klatka. Gabion. Przedmiot użyteczny. Gabion chroni, wspiera, ratuje, wzmacnia. Jest tym właśnie, czego brak wielu postaciom tej prozy, ludziom, no dobrze, kobietom samotnym i pełnym goryczy, oszukanym i rozczarowanym, zdradzonym i pozbawionym miłości. Narrator czy też podmiot liryczny utworów Jankowskiej, ukryty za firanką, za kępą traw, obserwujący od sąsiedniego stolika, z pobliskiej ławki na skwerze, z miejsca przy oknie w miejskim autobusie, zapamiętuje obrazy i teksty, na ich kanwie buduje refleksję. Obraz choinek zrzucanych przez balkony, zużytych prezerwatyw w krzakach pod blokiem, sytuacja w kościele na „przekażcie sobie znak pokoju”, rozmowa usłyszana w radiu – składają się na kanwę opowiadań Jankowskiej. Dlatego miniatury te tak ciasno przylegają do skóry codziennej rzeczywistości, zarówno w obrazach (które się zapamiętuje) jak i w języku (zasłyszanym, mowie ulicy).

Jak się powiedziało, mamy tu do czynienia z tekstami skondensowanymi. Czasem to takie drobiazgi liryczne, trzylinijkowe epifanie, jak „Robaczki świętojańskie” lub „Wystarczyło pojąć” albo aforyzmy („Na mojej drodze”). Niektóre spośród dłuższych sprawiają wrażenie szkiców, wprawek do większej formy (pisarka tak ich nie traktuje, mówiła o tym na spotkaniu autorskim), inne spuentowane bywają tak mocno, że konkluzja owa mówi: „dość, skończone, nic tu więcej być nie może!”. Kompletna historia, jak to jest z tekstem „Strach” – dla mnie najznakomitszym w tej książce.

Obserwator(ka) pozostaje na dystans, współodczuwa, lecz nie jest jednym/jedną „z nich”. Tom otwiera utwór o inności, odrębności („Na górze”) i taka pozycja utrzymuje się w wielu tekstach. Sprzyja owej postawie wszechobecna ironia, sarkazm, które zbliżają te drobne prozy do znanych z wcześniejszych publikacji wierszy autorki „Skrzyżowania”. Zresztą i w tej książce znajdziemy utwory bliższe liryce niż prozie narracyjnej, z właściwą poezji metaforyką i liryczną postawą podmiotu mówiącego.

Narzucającymi się przy lekturze tematami są niewątpliwie samotność (niekoniecznie traumatyczna, czasem pogodna jak w „Pani tu nowa?”), przemijanie, gorzki rozrachunek z życiem, lecz dla mnie ciekawe w obserwacjach poetki okazało się wyczulenie na zmiany: raz relacjonowane wprost („Sklep”), innym razem w pięknym poetyckim obrazie odbicia w szybie pociągu („Sygnatura”), w skrótowym zadziwieniu lirycznym („Spacery z psami”) czy wreszcie w zakończeniu ostatniego utworu tomu, „Nałęczów”. Mowa tu o zmianie i braku zmiany, a o kobiecie, bohaterce tego opowiadania i zarazem – jak wolno się domyślać – bohaterce całego tomu, mówi się „uwięziona w wolności”. I tak wracamy do motywu gabionu, który zdaje się zarazem oparciem i więzieniem.
————————————————————————–

zkk_127_2016_www

ZAMOJSKI KWARTALNIK KULTURALNY 2/2016

Krzysztof Bańka

Poligon zwyczajności i mikroprozy życia – Gabion Magdaleny Jankowskiej

Gabion Magdaleny Jankowskiej, wydany w ubiegłym roku tom mikroopowiadań, stanowi zbiór niejednorodny. Przedstawione w nim  sytuacje to często odpryski codzienności, ujęte w potok zasłyszanej cudzej mowy (Nomen Omen, Pani tu nowa? Storczyki) podsłuchane i przekazane bez zbędnego lirycznego komentarza, za to zazwyczaj z liryczną pointą. To równie często emocjonalne wiwisekcje krótkich wewnętrznych epifanii (), jak i psychologizowanie w temacie związków damsko-męskich, eksplorowanie sytuacji rozstania, utraty złudzeń (Wszystko to sobie dobrze przemyślałam, Okoliczności łagodzące).  Czy zwyczajności życia i żale dojrzałych kobiet (Przewijanie taśmy, Nasza demokracja), czasami  eksperymentu z dziedziny poezji konkretnej (Prysznic). Nobilitacja codzienności i „zwyczajnego bohatera, tak jak w CA-1, którym  okazuje się być kierowcą darmowego autobusu jednego z lubelskich hipermarketów. W tego typu opowiadaniach widoczna jest przewaga narracji w trzeciej osobie i tematyki czasami zaskakującej, np. Noc to historia kobiety, która „poczytała „Architekturę”, potem przejrzała ostatni numer „Twojego Stylu”. Wreszcie szczelnie otuliła się pledem i włączyła telewizor (s.69). I na końcu: Boże, Wielkanoc, przebiegło jej przez myśl. Gwałtownie zgasiła telewizor. Taka historia. Taka jakich wiele. I czy nie za blisko baalizmu? Czy to celowe pisanie nieinteresujący tekstów w nudny sposób?

Zanim spróbuję dać odpowiedź na to pytanie, wyszczególnię jeszcze parę typów opowiadania w tym , jak wspomniałem, mocno niejednorodnym zbiorze. Przekonująca może najbardziej perspektywa narratora dziecięcego (Placek z mrówkami, Na górze) uruchamiająca indywidualna liryczną pamięć jako kategorię porządkującą doświadczenie obok liryczno-narracyjnych opisow wysp samotności, jak w udanym opowiadaniu Klub samolubów. No i wreszcie kolejna kategoria: wiersze –uogólnienia, mikroprózki liryczne z przesłaniem, takie jak np. Nagminny proceder czy Zwycięstwo, który to utwór  przytoczę tu w całości: Znasz już konstrukcję pułapki, choć jeszcze tak niedawno istnienie jej zaledwie przeczuwałeś. Znasz kształt niebezpieczeństwa. Bez trudu rozpoznajesz  na przykład cień klatki. Mógłbyś się więc cofnąć spos jej uchylonych drzwi. Jednak stoisz dziwnie podniecony i nasłuchujesz, czy zapraszająco  nie skrzypnie mechanizm (s. 27). Czyli mamy tu charakterystyczny dla autorki Salonu mebli kuchennych paradoks i czasami kluczową rolę tytułu utworu w procesie konstrukcji jego sensu. Także takie trzyzdaniowe hipermikrohistorie, jak w najkrótszym utworze w tomie _ Na mojej drodze. Stał jak Światowid. Miał cztery twarze. Każda z nich inna.(s. 55). Bazujący na niedopowiedzeniach, grach językowych, konceptualny i często aforystyczny styl poezji autorki, znany z wcześniejszych zbiorów, widoczny jest także w tej książce. Napięcie między tytułem a treścią utworu waży także w dłuższych opowiadaniach. Autorka manifestacyjnie niweluje różnicę między poezją a prozą, np. przepisując w formie tej ostatniej swój wiersz Początek drogi w połowie trasy z tomu , nie zmieniając niczego, tylko likwidując obecne w nim elementarne kryterium wierszowości, jakim jest podział na wersy. Wiele zresztą z jej wierszy bez problemu poddaje się  takiej operacji. I według mnie nie jest to argument na korzyść tego typu twórczości. Podobnie zresztą dzieje się z utworem Tylko , który jest przeredagowanym  w ten sposób wierszem wolnym z tomu Kula i skrzydło, tylko z kosmetycznymi zmianami. Zacytowane wcześniej  Zwycięstwo to z kolei tak samo potraktowany  wiersz Mimo doświadczeń z tego tomu.

Jednak w tej różnorodności i powierzchownej niekoherencji, mnogości „języków” i stylów  odnaleźć można elementy porządkujące. Na pewno jasne wydają się intencje autorki, stawiającej na pewien typ opisu i wrażliwości, który spróbujmy wyłuskać na początku z elementów znaczących zbioru: tytułu , początku i końca. Gabion, czyli  duża klatka, element budowlany i obronny, jednocześnie otwarty i zamknięty, zilustrowany dosłownie na okładce zbioru. Element, którego cechami konstytutywnymi

Wydają się być funkcjonalność i brzydota. Topografia miejsca zaczęła ją osadzać w sytuacji, czy doświadczenia wydobyły jego właściwości – nie wie. Pamięta tylko parę pierwszych spostrzeżeń, a może dopiero przeczuć. (s.3). Tak zaczyna się pierwsze opowiadanie ze zbioru  pt. Na górze, a tak kończy ostatnie, Nałęczów: Tyle się zmieniło. Wszystko zostało po staremu. Jak zawsze jest w martwym punkcie. Pomiędzy. Stoi nad sadzawką. To Samo miejsce – tylko trochę zrekultywowane i ona – ta sama. Uwięziona w wolności. W otwartych przestrzeniach. W parkach, które dzieli z ptakami. (s. 92). Przestrzeń pamięci, paradoksalny  budulec i metafora doświadczenia, kosz szańcowy, wyspa samotności, dziwaczny artefakt, wspornik, ale i coś, czym ogrodzić możemy się od innych. Element kultury wreszcie. Coś, co budujemy sami, przynajmniej  w światach opowiadań  z tomu, co zaobserwować można w migotliwym , indywidualnym doświadczeniu podmiotu i co widać niejako z boku, w „podsłuchanym” świecie innych.

Ten konkret i ta metafora znacząco pojawiają się w połowie tomu, w opowiadaniu Mały rewanż, które opisuje mało barwną historię bohatera, który na działce ciągle odkrywał jakieś straty, ale bez niej nie umiał żyć. Przychodził codziennie i zawsze miał się czym zająć (s.40). Ów bohater rozchylił zieloną gęstwinę  i wśród pachnących żywicznie gałązek  wymacał konstrukcję podobną do koszyka . Chciał ją podnieść, ale jej ciężar ją zaskoczył. Dźwignął z pewnym wysiłkiem, postawił obok i zaczął się przyglądać plątaninie drutów, drucików, sprężyn i niewielkich pasków blachy. Patrzył na nią z dziwnym uśmiechem (s.40). Podmiot mówiący mikroopowiadań  Jankowskiej  wnikliwie i z dziwnym uśmiechem  usiłuje przyglądać się życiu, dostrzega szczegóły, próbuje syntetyzować całość z cudzych i własnych zdziwień, widać w tym, jak sądzę, pewną propozycję uwznioślenia codzienności i zwyczajności egzystencji.

Zasłyszane glosy innych kontrowane są poprzez pierwszoosobowe refleksje i uogólnienia, niemniej jednak zdają się przeważać na przestrzeni całego tomu. Dramaty wzięte z przeciętnego życia, jakby czasami ze spowiedzi w maglu

: męża pochowałam  już dziesięć lat temu. Niby na serce umarł, ale to wódka go wykończyła.  Syna – cztery. Jak napisane na pomniku , zginął śmiercią tragiczną. Zabił się na motorze (…) Boże, czemu ja go wtedy za próg wypuściłam. Jednego go miałam (s.72). Znowu historia jakich wiele, pewnie nawet każdy z nas zna jakąś podobną. Takie użyczanie głosu pewnego typu banalności to świadomy zabieg: Na ławce nędzny staruszek pochylony niczym krzywa wieża w Pizzie. Co jakiś czas tylko stuka patykiem w patyk. Uderzenia mówią : jestem, jestem, jestem. Słabo udramatyzowana historia. Czy ktoś zechce za nią zapłacić (s. 54). Tę akurat historię autorka opatruje tytułem Sztuka uliczna. W innych z kolei nie unika nieprzyjemnych , ale „zwyczajnych” refleksów czy elementów życia,  jak choroba czy śmierć (Rozbiór zdania, Skończona historia, Zdrowy rozum)

Często w centrum uwagi jest tu śmietnisko egzystencji, dosłowne i przenośne. Taka jest Fatalna wymowa faktów. To tytuł utworu, który warto przytoczyć w całości: Żaden mech po północnej stronie pnia, żaden rysunek słojów, padanie cienia. Ani kształt mrowiska, ani to, gdzie dziupla./ To sterta kolorowych śmieci pozwoliła mi znaleźć w lesie drogę powrotną (s.24). Śmietnisko egzystencji to także artefakt, kosz szańcowym można wypełnić  marzeniami, ale i śmieciami właśnie, metafora duszy – pęcherz karpia, wigilijnej ryby w nieświadomej percepcji dziecka łączy się z obrazem zużytych prezerwatyw: (…) tam zobaczyłam dużo takich dusz. Same przebite? Do dziś pamiętam ich śmiech (s.11). Dodajmy do tego śmieciowość czy odpadkowość pewnych pejzaży: Jakiś dziwny hałas obudził Martę. Nie był to rumor śmieciarki. Tym dźwiękom brakowało głębi (s.37). Krajobraz ponowoczesny? Czasami  Na pewno często buduje autorka swoje mikroświaty korzystając z popkulturowej mediacji; opowiadanie Noc w dużej części relacjonuje  telewizyjny przekaz; stylizowany na zapis literackiej audycji  radiowej jest tekst Ekscytujący mężczyzna . Liczne są tu też scenerie zużycia i rozkładu: było lato. Zaplecza osiedlowych śmietników obrastały stertami gratów (s.6). Opisywana jest przestrzeń miejska, czasami z jasną pozatekstową lokalizacją (Poligon, Nałęczów), co nie dziwi z uwagi na okoliczności powstania zbioru.

Taka wydaje się być koncepcja tego tomu, estetyczne złożenie całości. Pozostaje jeszcze  ważka kwestia – co wynika z takich autorskich zamierzeń? Dramaty codzienności i ich eksploracja w tej prozie bliskiej poezji, gdzie w strumieniu kolejki/ strumień świadomości, by posłużyć się określeniem samej poetki z wiersza Supermarket (tom Skrzyżowanie) , piszącego te słowa nie przekonują prawie zupełnie, co nie znaczy, że nie zachęca on do lektury i samodzielnego wyrobienia sobie zdania. Głównym moim zarzutem wobec tej prozy jest  fakt, że  zbyt często ociera się o wspomniany wcześniej baalizm, zwłaszcza jeśli przyjmiemy, co zdarza się zresztą często, model lektury izolujący poszczególne opowiadania całości tomu. Ta strategia pisarska, zresztą dyskusyjna w ogólności, nie jest raczej intencją autorki, co nie zmienia faktu, że podzbiór takich utworów, jak W sekretariacie, Storczyki, I stało się tak, Noc, spełnia niestety kryteria tego problematycznego nurtu, zaś wiele opowiadań od znalezienia się w tym podzbiorze dzieli tylko użycie ironicznego, modyfikującego znaczenie całości  tytułu. Jak sądzę, autorka musiała jednak sobie zdawać sprawę z ryzyka takiego odczytania jej publikacji. Nie przekonują mnie także psychologiczne „bebechy” tej prozy, by skorzystać tu z pojemnego określenia Witkacego. W zasadzie często nudzą  albo – nie interesują. Wielu wcześniejszych  krytyków wskazywało na specyficzny, choć nie do końca definiowalny towar wymiar ten twórczości, na zaklętą w słowach „kobiecość”, ja zaś zastanawiam się , czy w tym przypadku taki aspekt pisarstwa Magdaleny Jankowskiej, widoczny w opinii krytyczki, którą za chwilę przytoczę, nie utrudnia mi jej rozumienie. Pisze Ewa Kołodziejczyk o jednym  z wcześniejszych poetyckich tomów autorki, a sąd ten odnieść możemy także do Gabionu: (…) z przenikliwością , często współczującą  intuicją wnika  w przeżycia kobiet: w to, jak zabiegają o szczęście, jak głoszone przez nich prawdy mijają się z ich doświadczeniem (Twórczość nr 1, 2008, s.94). To bez wątpienia prawda, niemniej dla mnie jednak to chyba okazja do przyznania się do moich percepcyjnych ograniczeń.

Programowe zanurzenie w tym, co zwykłe, nawet jeśli w wymiarze czysto ludzkim słuszne, jest dla mnie wątpliwe artystycznie. Trzeba nadmienić zresztą, że autorka świadomie eksploruje tu grząskie terytorium doświadczenia. I trzeba też przyznać , że zdarzają się w tej niejednorodnej poezjo prozie rzeczy, które każą mi czasem zapomnieć o o moich doświadczeniach. Bo Między nami: Przysłowiowo pozbawione głosu ryby  nabierają wymowy w falach zeschłych świerków zrzucanych przez balkony. Karpie łby z czarnymi skrzydłami gawronów, jak zbuntowane anioły, stają na drodze psim pyskom/plamy z barszczu wyprane, stojak zniesiony do piwnicy. Ozdoby w pawlaczu. Jezus rośnie. Hosanna na wysokościach (s.53)

————————————————————————

http://pisarze.pl/recenzje/10945-rekomendacje-ksiazkowe-z-biesiady-literackiej-spp2-02-16.html

Pisarze.pl

Piotr Müldner-Nieckowski

Magdaliczne jankoity

Z ciekawością przeczytałem „Gabion” (świetny tytuł, oddający strukturę książki; warto zajrzeć do słownika i odszukać hasło „gabion”). Jest to – jako tomik drobnych utworów prozą – rzecz spójna głównie ze względu na klimat, bardzo dla Magdaleny Jankowskiej charakterystyczny, i by tak rzec – z powodu problematyki, trochę smutnej, w przeważającej części obmacującej rozmaite gatunki i szczeble porażki. Rzadko spotyka się konflikty „zewnętrzne”, zdecydowanie przeważają „wewnętrzne”. Czasami zupełnie zanika epika, a na jej miejsce pojawiają się ocierające się o (smutny) komizm refleksje albo rozciągające się na cały utwór ukryte maksymy lub jakieś parapointy o charakterze przestrogi albo konstatacji, w domyśle: „tak to w życiu już jest, tylko nikt tego wcześniej nie pokazał”. Wtedy widać, że żywiołem autorki jest poezja, metafora, skrót narracyjny, który otwiera się na dość dowolną interpretację odbiorcy. To jednak czasem powoduje, że czytelnik, nastawiony na zapowiadaną w podtytule książki prozę, odbiera tekst jako hermetyczny (np. „Tylko”, „Chciała usłyszeć” i inne, szczególnie te krótkie).

Zastanawiałem się, z jakim gatunkiem mam do czynienia (bo od tego zależy typ odbioru), i nie umiałem określić, a wtedy starałem się czytać dwukrotnie, raz ku-lirycznie, raz ku-epicko, co technicznie było łatwe, bo utwory są programowo krótkie. Może tak ma być. Może to własny gatunek literacki Magdaleny Jankowskiej z Lublina? Ani opowiadanie, ani wiersz, ale coś jeszcze innego, jakiś „jankomag”? Tak, to są jankomagi. Magdaliczne jankolity. Magdziczne jankole.

Mieć własny gatunek to sukces!

Klasycznych (w sensie literaturoznawczym) opowiadań jest zaledwie kilka (m.in. „Pani tu nowa?”, „W sekretariacie” – przypominające ton i obserwację Czechowa, trochę jego niejasne „Zaręczyny”), ale wszystkie mają to liryczne podłoże, które każe posługiwać się w czytaniu filtrem poetyckim. Może najmniej tego ma dialog „Krótki metraż”, obnażający codziennośc jako to, co nazywamy banałem – jest to raczej całkowicie sprozaizowany wiersz dialogiczny, bardzo ładna, elegancka kpina z bezguścia. Intrygująca, bo pokazuje, jak przesiąknięci epokową fascynacją filmem błądzimy w idiotycznych światach pustki.

Z pewnością atrakcyjne (ale dla wyrobionego czytelnika) są niezliczone spostrzeżenia (w stylu „Robaczków świętojańskich” albo „Rozbiór zdania”) co do ludzkich zachowań, losów, cech osobowościowych i tak dalej. Jest tego masa i nie podjąłbym się klasyfikacji, ale muszę przyznać (i autorce pogratulować), że to się przyjmuje z dużą satysfakcją. Dobrze, że poetka (prozatorka?) oderwała się od lirycznego autobiografizmu, a w każdym razie ukryła swój los osobisty tak skutecznie, że nie czuje się go jako natręctwo. W liryce autobiografizm jest przeważnie kręgosłupem, w prozie przeważnie zawadza, więc Jankowska poszła w dobrą stronę.

Piotr Müldner-Nieckowski
_______________________________________________

http://latarnia-morska.eu/index.php?option=com_content&view=article&id=2136%3Agabion-magdaleny-jankowskiej&catid=43%3Aiformacje-komunikaty&Itemid=66&lang=pl

LATARNIA MORSKA
pomorski magazyn literacko-artystyczny z 21 listopada 2015 r.

Jolanta Szwarc

Natura w klatce

„Jestem poetką i recenzentem teatralnym. Bywam prozaikiem (powieść Billing a teraz ten tom opowiadań). Należę do SPP. Współpracuję z kwartalnikiem „Akcent”, a przez dwadzieścia lat istnienia „Kresów” pisałam w nich o teatrze i zamieszczałam wiersze. Mieszkam w Lublinie.” – mówi z okładki swojej nowej książki sympatyczna blondynka w okularach, nad którymi mocno unosi się zaznaczona zdziwieniem brew. Delikatny uśmiech rozciąga lekko zaróżowione wargi. Zza okularów ledwo widać lewe oko, a zza włosów bardziej domyślam się niż widzę małżowinę uszną. Mimo to próbuję korzystać z zarejestrowanych w niej dźwięków, zbliżyć się do jej częstotliwości  odbioru.

I tak próbuję – ucho za ucho, oko za oko. Koniec.

Jaki tam koniec. Przekładam książkę z półobrotem z lewej do prawej ręki i po raz któryś widzę wielkie litery tytułu GABION i usadowione pod nim maleńkie imię i nazwisko autorki – magdalena jankowska. Taka mała, taka skromna, mieszcząca się jeszcze na jasnozielonym przybrudzonym i przykurzonym pasku, odcinającym się od szarego opalizującego tła, trochę podobnego do dna podstarzałego żeliwnego garnka, na którym tkwi samotnie gabion. Mariusz Walach, który zaprojektował okładkę, piękną oprawę wcześniejszegoSkrzyżowania i tym razem wiedział, co robi.

Popatrzmy, zatrzymajmy się. Klatka. Pełna kamieni. Czy to jest pułapka? Nie. Życie inne zastawia sidła. W tę drucianą skrzynkę nie zmieści się już ciężki kaliber, duży kamień leżący na sercu. Samotna klatka, to tylko element czegoś, ale żeby coś stworzyć, trzeba tych klatek więcej i więcej aresztowanych kamieni. Niech siedzą. My je urządzimy. Nie będziemy się o nie potykać. One będą nas chronić w tej ochronnej stalowej siatce. Z gabionów stworzymy mury, altanki, stoły, ławy. Koniec wolności, bo jak wsypiemy pomiędzy trochę ziemi, to zielone całkowicie przysłoni im świat, a nam oczy ucieszy. Zamaskuje twardy kamień delikatnym aksamitem zieleni. Coś wzrasta na czymś. Cieszy się światem i światłem kosztem czegoś, co ukryte, pozornie nieważne, a może całkowicie zniknie jak sklep „Tosia”, „Violetta”, mięsny, spożywczy, z wyrobami garmażeryjnymi, pozostając tylko w pamięci niektórych, ale przecież w końcu kto żyje, ten umiera, a z nim jego pamięć, jeżeli nie opowiada.

Opowiadać trzeba. Doskonale o tym wie autorka. Zapisywać, zaświadczać o tym, co się widziało, co coraz szybciej przykrywa czas, bo czas zmienia przestrzeń. Najpierw zmiany zachodziły powoli, a teraz myk, myk i już mamy coś innego, nowego.

Kiedy w czasie podniesienia dorośli klękali, ona przyglądała się chustom na pochylonych głowach kobiet. Najwięcej było takich z zielonymi i z bordowymi obramowaniami, chociaż bywały też białe, chabrowe, tabaczkowe oraz czarne. Środek każdego kwadratu, który teraz złożony na pół prezentował się w formie trójkąta, wypełniony był tą samą co na obrzeżu czystą barwą. /…/ Aż wreszcie pojawiała się głowa babci. Szary albo beżowy grzybek kapelusza z pilśni, kiedy było zimno, a w lecie ażur słomkowego. /…/ W przejściu głównym ten punkt stawał się osią symetrii, ale już w nawie bocznej tylko ją zakłócał.

Kapelusik. Obce ciało wśród swojskich chust. Miejska nowinka. Przyspieszacz zmian. Zamieniajmy więc chusty na kapelusze, stare fasony mebli na modne, sprzęt AGD i RTV na urządzenia nowsze. Lato jest szczególnym czasem na wyrzucanie. Było lato. Syn nie zadzwonił z wakacji od miesiąca. Wszystko jedno, co miałoby to znaczyć.

Magdalena Jankowska potrafi zainteresować nie tylko swoją poezją, ale i prozą. Doskonale wie, jak trafić do współczesnego czytelnika. Jej krótkie opowiadania przemykają przez książkę, nabierają przyspieszenia, sygnalizują prędkość zmian zachodzących wokół. Rytm przyrody, tempo życia zależy od kopa, przecież można ustawić swoją wzmożoną aktywność od piątku do poniedziałku, a potem wrócić do obowiązków. Jak się chce, wszystko można.Rozumiesz, dziadek, zrywane kartki nie dla mnie.

My, dla nas – wśród mnogości plącze się pojedyncze ja. Ja sam, sama, ja samotny, samotna, ja w autobusowym tłoku połączone ściskiem obcości i myślą pozyskania większej przestrzeni. Kiedy poluźniło, atak na nogi i nos zelżał, to dręczenie przeniosło się na uszy. Naraz ludzie odczuli potrzebę mówienia, tylko bohaterka milczała, myśląc o sobie wśród.

Nawet jak się jest w lesie, to sterta śmieci może wskazać drogę do domu i znajomość przyrody staje się bezużyteczna. Po co się szczycić –Zapamiętałam. (Bielistka siwa). Wyspa samotności. Co mają wspólnego malachitowe kępki mchu z samotnością?

Chcecie wiedzieć, to koniecznie weźcie się za czytanie opowiadań zamieszczonych w Gabionie Magdaleny Jankowskiej. Niby nic takiego, a zadziwiają polszczyzną czystą jak górskie źródełko, bez możliwości wyczerpania życiodajnej H2O. Każde dziecko wie, że bez wody się nie pożyje. Potrzebna do przetrwania, do oczyszczenia, do hodowli karpi, które jedni spożywają tylko w Wigilię, a inni jak pan Witek raczą się nimi przez okrągły rok. Przekonała się o tym dziewczynka, która dojrzała podobieństwo duszy do balonika w kształcie ósemki wyjmowanego z wigilijnej ryby. Kot chętnie się nim bawił, dopóki nie przebił pazurkiem. Kiedyś opowiadała w domu – Pan Witek w ogóle nie zwraca na nas najmniejszej uwagi. Tylko jak się bawiliśmy w chowanego, to ja poleciałam skryć się za krzak jaśminu, ten pod jego oknem i tam zobaczyłam dużo takich dusz. Same przebite. Nie rozumiała tylko, dlaczego się z niej śmiali.

Rodzinne relacje znajdują poczesne miejsce w kręgu zainteresowań autorki. Dziecko, mąż, żona stają się głównymi bohaterami tych krótkich utworów czekających niecierpliwie na czytelnika. Wołają – chodź, my ci powiemy, co może być, jeżeli w apodyktyczny sposób będziesz narzucał bliskim swoją pasję. Obrzydzisz ją sobie i innym. Stanie się asemantyczna, a inne wartości ulecą jak dzieci daleko za ocean.

Daleko… jakie to nieprecyzyjne określenie odległości. Całą drogę można przespać w samolocie, albo z góry obserwować chmury i rozmawiać. To co pod nami zamiast dotknąć, poznać, można tylko nazywać, jeśli się potrafi.

Z punktu do punktu nie przebierając nogami.

Co to człowiek nie wymyśli. Ciekawe, kto wpadł na taki pomysł, żeby przebierać nogami i nie ruszyć się z punktu. Podobno bieżnia to zdrowie. Pod dachem, nie wieje, nie pada. Przykład innych mobilizuje. Zaraz będzie pół godziny piechotą i usiądzie na rowerku. Przejedzie się. Godzina ruchu dobrze jej zrobi.

Mam chorego ojca – mówiła niewiele. Po co od razu wszystko. Że kiedy jego dzieciom skończyły się już zwolnienia na opiekę a i cierpliwość do posług, przypomniały sobie o niej. Przecież stoi w papierach – córka tego a tego, czyli ich taty. Ma zatem prawny obowiązek. Można sobie pomyśleć o tatusiach, o dzieciach chcianych i niechcianych. Razem z autorką próbować zrozumieć przyrodę. Wczoraj wieczorem jeszcze stały w pąsach. Jak ten ostatni promień słońca musiał dotknąć jeżyn, że rano już są tak dojrzałe? Ona powie „Wszystko to sobie dobrze przemyślałam”. I przemyślała, ujęła w dialogi, zamknęła w klatkach, mówiąc między nami Jezus rośnie. Hosanna na wysokościach, a w mieszkaniach już posprzątano po urodzinach, suche świerki wyleciały przez balkon, wszystko wyczyszczone, uporządkowane  i do klatek. Stojak do piwnicy, zabawki na pawlacz. No, przez rok mamy spokój.

Można kręcić krótkometrażówki, niech będą do wyboru – życie albo film. Z kim żyć, a z kim grać? Żeby to człowiek wiedział, w co się pakuje. Kto jest kim.  Jakie ma zasady. Czy-je ma, a jeśli nie wie? Ktoś fałszuje, unika, ślizga się jak piskorz, tchórz. Zdradził, odszedł z młodszą. Jak można po czymś takim dojść do równowagi? Powiedziała – Kiedy sobie wyobrażę, jak się musiał męczyć, miętosząc moje obwisłe cycki na drugi dzień po tych nadmuchanych balonach. Jak stawał mu przy mojej starej dupie ze strachu, że się wyda. Aż będzie w moich oczach biedakiem, a nie skurwysynem.

Co człowiek, to inny finał, ale często bywa najpierw rozgoryczenie, a potem nadzieja i znów strata wiary. Do ilu razy sztuka? Ile trzeba wcieleń, żeby dojrzeć do monodramu i mimo wszystko kochać życie.

Życie, w którym można znaleźć porozumienie z mężczyzną, gdy na drodze wierci się straszny babsztyl.

Nikt tak nie odsłoni prawdziwego oblicza kobiety jak druga kobieta. Zresztą mężczyznę też potrafi rozgryźć, ale jeśli się nie opłaca, to po co? Wiedzę czasami warto zachować dla siebie, może ulega się złudzeniom, może pozory mylą, może trzeba nauczyć się słuchać i żyć bez bliskości, z dystansem. Nie brać się z życiem za bary ani nie brać go na bary. Niech się toczy, a ja sobie przymknę oczy i zawsze będę miała siódmy dzień pod głową. Na pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty pomysły już wyczerpałam, nie były dobre. Co ulepiłam, to kruszało, wsiąkało, gdzieś się ulatniało. Tak już jest, że po nas – to co w nas.

Jutro, jadąc z P. do K., odbiję swoją twarz w szybie pociągu. Pomyślę o zmianach zachodzących w zachowaniach ptaków – czarne łażą między jasnymi, jakby zapomniały o skrzydłach. O losie polnych kamieni zamkniętych za stalowymi kratkami, o ludziach maszerujących na bieżni, bo naturalne podłoże potrafi zaskoczyć nierównością i takie jakieś obce.

Gabion Magdaleny Jankowskiej trafił do ogrodu moich wyobrażeń. Wykorzystam go, budując co rusz nowe świątynie dumania.

Magdalena Jankowska „Gabion”, Wydawnictwo EX-LIBRIS, Lublin 2015, str. 96

Jolanta Szwarc


Znalezione obrazy dla zapytania magdalena jankowska skrzyżowanie



AKCENT 2/2013

Edyta Antoniak-Kiedos

Sprawna, jeszcze nie zawsze stateczna

 W lubelskim środowisku literackim Magdalena Jankowska jest osobą znaną i cenioną. Jej wiersze z poprzednich tomów dobrze przyjęto także poza regionem, wśród przychylnych krytyków znaleźli się m.in. Krzysztof Stankiewicz, Jerzy Gizella czy Bohdan Zadura. Ten ostatni, rekomendując najnowsze utwory Jankowskiej w nocie umieszczonej na skrzydełku obwoluty tomu, zaświadcza, iż potwierdzają one artystyczną klasę tej poezji, skondensowanej, intelektualnej i zarazem zmysłowej, łączącej wyczucie językowe z przenikliwością obserwacji, poruszającej uniwersalne problemy zawsze w nawiązaniu do społecznego kontekstu współczesności.

Nietrudno zgodzić się z redaktorem naczelnym „Twórczości”. Kolejne tomy lubelskiej poetki obfitowały bowiem w urokliwe wiersze-iskierki, w których paradoksy językowe splatały się z paradoksami życia, a silny kontekst intelektualny/kulturowy nadawał tej poezji znamiona filozoficzne. Takimi „błyskami” zachwycał szczególnie przedostatni tom – Salon mebli kuchennych (2006). Weźmy na przykład nawiązujący do powieści Marqueza utwórSto dni samotności: „całe lato / plecy bez olejku” czy dwuwiersz Rośnie – „genealogiczne / drzewko nieszczęścia”. Te enigmatyczne liryki przypominały mi momentami twórczość innej polskiej poetki – Barbary Gruszki-Zych, która kiedyś podobnie potrafiła w kilku słowach zawrzeć siłę wielkich poematów. Najbardziej charakterystyczny byłby tu jej wiersz Miłość z tomu Napić się pierwszej wody (1989), gdzie czytamy: ktoś rozbił / nade mną / dzban pełen ognia. Jednak Gruszka-Zych poszła w swej twórczości w stronę prywatnego dziennika, skupiła się na sprawach osobistych, by z nich tworzyć coś na kształt rodzinnej mitologii. Magdalena Jankowska szuka zaś pęknięć rzeczywistości, rys, niespójności czy – jak w ostatnim tomie Maciej Melecki – „szeregu zerwań” (oczywiście lubelska poetka stosuje zupełnie inne metody). Jej wiersze nie są tylko zapiskiem prywatnych doświadczeń, obserwacji, spotkań – autorka nade wszystko stara się uchwycić złożoność świata, wychodząc od prostych, codziennych spraw.
W najnowszym tomie, zatytułowanym Skrzyżowanie, nadal podąża ona w dawno wybranym przez siebie kierunku, który świetnie określa utwór To ja!, gdzie Jankowska zdradza: „z zachwytem przymierzam / niesłuszne posądzenia” (s. 53). Poetka staje się krawcem, projektantem, który igłą ironii, nawleczoną na nitkę ponurego absurdu, szyje nowe elementy, przymierza materie i materiały (słów, znaczeń), sprawdza, co pasuje, a co nie zgadza się z konwencją. Jednocześnie jak wzięty kreator ma jednak świadomość, że:

czasem wiersz
nie odzwierciedla

i nasza prawa strona
nie jest jego lewą

czasem w wierszu widać

że jest on lustrem weneckim

zza szkła podmiotu lirycznego
patrzymy i musimy świadczyć
(s. 7)

Gry ze słowem i jego utartymi znaczeniami to jeden z ulubionych konceptów poetyckich Jankowskiej. Lustro, jego zdolność odbijania rzeczywistości, oraz specyficzne właściwości lustra weneckiego zostały tu „skrzyżowane”, by pokazać złożoną sytuację poety. Podobnie postępuje autorka w wierszu Uwaga, gdzie z kolei prozaiczne ostrzeżenie „świeżo malowane” i zwyczajny przejazd windą nasuwają myśl natury wręcz eschatologicznej – w przyszłości sprawdzaj dotykiem / i daj się unieść trochę wcześniej.
Spora część tekstów Magdaleny Jankowskiej dotyczy relacji damsko-męskich, nie jest to jednak poezja miłosna, przypomina raczej skargę osoby miłości pozbawionej, wypytującej o sens i kres wzniosłych uczuć, gdy cała szuflada / gwarancji i miłosnych listów (s. 10). Zwróćmy uwagę na wiersz Żadnych szarad, ujawniający gorzką prawdę o domowej przemocy, jakże subtelnie zakamuflowaną w dyskretnych aluzjach: wszystko na swoim miejscu / zupa się udała warga się goi (s. 9). W utworach ze Skrzyżowania panuje nie tyle smutek czy też żal, co gorycz osoby oszukanej, zwabionej błyskotkami i odartej ze złudzeń. Potwierdzają to liryki takie jak: Drugi ożenek, U ex-teścia, Relacje małżeńskie. Zresztą już w samych tytułach pobrzmiewa nuta klęski. Na doniosłą rolę, jaką odgrywają one w poezji Jankowskiej, wskazywał już – recenzując tom Kula i skrzydło (1992) – Tomasz Majeran („Odra” 1993, nr 7-8). Nowy zbiór nie przynosi pod tym względem zmiany – tu również nadają one tekstom nowe znaczenia, wzbogacają kontekst. Bez nich wiersze te byłyby uboższe. Czasem tytuł przybiera formę niebanalnej metafory, na przykład Początek drogi w połowie trasy, gdy mimo upływu lat trzeba zaczynać od nowa; czasem stanowi konstytutywny składnik utworu, jak choćby w następującym wypadku – Huto mojego ciała: „to już / wygaszanie” (s. 44).
W jednym z liryków poetka wprost zadaje pytanie – „jak żyć?” (s. 18), szczególnie w drugiej połowie życia, gdy po dawnej urodzie zostały wspomnienia, a porządek formowany przez tyle lat nie przetrwał, choć miał w ostatnich dniach gwarantować poczucie bezpieczeństwa, spokój, radość. Krótkie liryki, jakby wzorowane na haiku lub aforyzmach, brzmią dramatycznie, np. Z pamiętnika pewnego okresu: nadchodzi wiosna // widzę / jak umiera śnieg (s. 50) oraz Co mnie czeka?: już tylko // wczoraj / ma swoje nieodkryte twarze (s. 51). Bohaterka tych wierszy to kobieta (lub – jak mówi poetka – „osobnik żeński”), której słowo „starość” nie przechodzi jeszcze przez gardło, ale coraz częściej zauważa ją wokół siebie, choćby w osobie „mamy naszej koleżanki” (s. 40) czy tych co imieninowe spotkanie / zaczynają od wyliczenia bliskich / i dalekich zmarłych (s. 32).
Wydaje się, że tytułowy wiersz w kontekście innych utworów należy traktować właśnie jako metaforę starości:

sprawna i stateczna
czy jest lepszy wybór

choć to w sumie suma
(jeszcze i już)

uzyskana w wyniku
pokonywania trzech pasm

jezdni (pieszo) to na dwu
to na jednej zmianie świateł
(s. 48)

Niedawna „rozważna i romantyczna”, rodem z powieści Jane Austen, zmieniła się w „sprawną i stateczną”; nic bardziej oczywistego – w jesieni życia zupełnie co innego zyskuje na wartości. Z tym że skrzyżowanie nie oznacza końca, jest szansą na zmianę trasy, umożliwia wybór między trzema nowymi kierunkami, a jeśli nie ma zakazu zawracania, staje się nawet nadzieją na powrót.
Szczególne znaczenie ma liryk poświęcony „pamięci Urszuli Jaros”. W tym jedynym w zbiorze wierszu opatrzonym dedykacją Jankowska odchodzi od własnych spraw, składając hołd zmarłej poetce, autorce zaledwie czterech tomów (Pokoje kobiet z 1979 roku, Stracone ogrody z 1984, <i.ach, pokorna=”” być=”” mogłamz 1992 oraz pośmiertnego zbioru Wiersze, wydanego w 2008 roku w bibliotece „Akcentu”). Pogmatwane, trudne losy i samobójcza śmierć autorki Pokojów kobiet pięknie ujmuje ostatni czterowiersz: wody / pobliskiej rzeki // poniosły / jej cierpienie (s. 46). Nie sądzę, by uprawnione było doszukiwać się tu fascynacji poetkami-samobójczyniami, jak Sylwia Plath czy Anne Sexton, albo pisarką Virginią Woolf – to raczej wyraz solidarności, empatii wobec kobiet odtrąconych, nierozumianych. W jakimś sensie Magdalena Jankowska również czuje się jedną z nich, cicho grozi jednak wierszem otwierającym tom –Jeszcze kiedyś tak zagram, że tych co przede mną / skupiają na sobie uwagę // potraktuję jak support (s. 5). Zakładam, że lubelskie poetki znały się i przyjaźniły, co dodatkowo wzmacniałoby siłę powyższego wyznania.

TWÓRCZOŚĆ 7/2012

Małgorzata Pieczara

PIĘĆ SZEŚĆDZIESIĄT

Autoironia, dystans i precyzyjne ważenie każdego słowa charakteryzują Magdalenę Jankowską i jej poezję od początku. Tym, co być może brzmi w zbiorze Skrzyżowanie mocniej i wyraźniej, jest ton rezygnacji i pokornej, choć kpiącej zgody na los, godne przyjęcie ludzkiego przeznaczenia, bez próby łudzenia się jakimikolwiek łagodzącymi rozwiązaniami, bez budowania utopijnych krain ułudy. Poddanie się naturalnemu, choć przecież dramatycznemu i niewesołemu biegowi wydarzeń to postawa, którą wybiera poetka, mówiąc o życiu, o tym, co minęło, i o tym, co jest.
A co jest? Jest krajobraz po końcu: po końcu miłości, po końcu nadziei, po końcu pewnego świata. Poetka z pełnym powagi przymrużeniem oka spogląda na życiowe klęski, niepowodzenia i upadek postulowanych niegdyś schematów, np. w wierszu Nie będę dzwonić:

w chorobie

i opuszczę cię
w godzinę śmierci
[…]
ślubuję
świadoma praw

bez obowiązków

Z pełnym ironii dystansem drąży fikcję i dociera do gorzkiego ośrodka prawdy, jak w Drugim ożenku: „bardzo chciał/żeby jego żona żyła w miłości i dostatku//dlatego/to było najlepsze rozwiązanie”
Te ascetyczne wiersze pełne żywych emocji, choć całkowicie pozbawione histerii, można przyrównać do swoistych wierszy ‘a rebours : wierszy „po-miłosnych”, bez nadziei, skierowanych nie w przyszłość, ale w przeszłość (np. „już tylko//wczoraj/ma swoje nieodkryte twarze”; ”kiedy popiół dni tak wiele zasypał//i ja tamta leżę pod jego warstwą/jak jakaś Pompea”). Wiersze o miłości, która już była i której nie będzie.
W wierszach ze Skrzyżowania coraz więcej odchodzenia, coraz więcej przemijania, śmierci i końca, rozumianego nie tylko na poziomie emocjonalnym i duchowym, lecz także, i bardzo wyraźnie, jako zmierzch ciała i fizyczności; końca do którego trzeba się jakoś ustosunkować, odnieść, który trzeba przeżyć. I tu nie zawodzi nas poetka, umiejętnie rozprawiając się z uporczywie powracającym tematem śmierci w sobie właściwy sposób, na przykład poprzez budowanie sugestywnych obrazów-metafor zamykających trudny i bolesny temat w dystansujących ramach. Takim obrazem, obrazkiem, jak m.in. wiersz U ex teścia;

nie ma siatki
nie będzie sędziego
mecz nie zostanie rozstrzygnięty

biała kula tu
biała kula tam
twoja moja jej

na płycie wielkiej jak stół do ping-ponga
migają białe chryzantemy

Również inne banalne, lub może tylko pozornie banalne, sytuacje stają się u Jankowskiej źródłem nagłego zdumienia i punktem wyjścia dla ogólniejszych refleksji. Fenomeny należące do krajobrazu codziennego życia, jak świeżo malowane drzwi do windy czy klatka schodowa, przemieniają się w symbole głębszych życiowych prawd, materializujących się nierzadko w formie błyskotliwej konkluzji (‘w przyszłości sprawdzaj dotykiem/i daj się unieść nieco wcześniej”). Predylekcja do prostych i jasnych rozwiązań, skłonność do odnajdowania prawdy i głębi w najprostszych czy najoczywistszych domenach rzeczywistości składają się na specyficzny odcień humoru obecny w tej poezji. Pozornie banalne stwierdzenia, jak „dom to nie są cztery ściany wiem z pewnej czytanki dla czwartoklasistów”, pojawiające się nagle między zdaniami, wytrącają z równowagi, jednocześnie znajdując się w tej samej płaszczyźnie odwołań, co wykład filozoficzny w wierszu bez tytułu: „po powrocie z wykładu filozoficznego/ w cykli – Jak żyć?//nie wiedziałam tego jeszcze bardziej”. Kolorowanka z rakiem, nieznającym roli wrzątku, łączy w sobie komizm i tragizm: teraz rak na obrazku/ jest bardzo wesoły/takie istoty lubimy”. Ta swoista tonacja śmiechu przez łzy pojawia się w wielu wierszach z tego tomu.
Za prostotą w tematyce idzie prostota w formie. Krytycy wielokrotnie sygnalizowali podobieństwo formalne do haiku, sama poetka również nie stroni od wyraźnego wskazywania tego pola nawiązań, np. w wierszu Polska drugą Japonią. Faktycznie, trudno odmówić tej liryce ascetyzmu formy, lapidarności komunikatu, operowania paradoksem. Trudno jednak w pełni zaakceptować taki – japoński – krąg odczytań tej poezji, i to nie tylko ze względu na odmienne uwarunkowania kulturowe, lecz także dlatego, że – po pierwsze – można znaleźć bliższy nam model odwołań, jak chociażby Pocałunki Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej, po drugie – nie ma sensu ustawicznie wykorzystywać japońskiego gatunku o ściśle ustalonych regułach formalnych do nazywania wszystkiego, co lakoniczne i zwięzłe w formie.
Trudno jednakże również nie zauważyć i nie podkreślić raz jeszcze ascetyzmu organizującego te wiersze na różnych poziomach – formalnym, językowym, emocjonalnym, sytuacyjnym, a także kolorystycznym. Ciekawa to poezja, bo choć z jednej strony sugestywnie operuje obrazem, budując raz po raz wyraziste wizualne kompozycje, z drugiej prawie nieobecne są w niej kolory. Najczęściej występują wyłącznie biały i czarny, ewentualnie ich mieszanka, czyli szary, tylko w kilku miejscach połączone z czerwienią i błękitem. Brak innych barw, brak rozbudowanej gamy kolorystycznej czy złamanych kolorów. Wszystko bardzo wyraźne, niczym czarno-biała grafika w kilku tylko miejscach nasycona innym kolorem tuszu, równie wyrazistym i jednoznacznym. Można tu przywołać słowa poetki z jednego z poprzednich tomików Tak się składa : „Biel jest sumą wielu barw” (Koktajl malibu). I podobnie tu – choć kolorów mało i choć tak minimalistycznie się nimi posłużono, to jakże wiele w nich zawarto.
Czerń i biel przywodzą na myśl problematykę prawdy i fałszu silnie obecną w tym tomie, gdzie wszystko zostało już przejrzane na wylot, a każde słowo, które wcześniej zdawało się prawdziwe, dowiodło już swej zwodniczości i okazało się brać udział w oszustwie. Mówi poetka w wierszu I tak ze wszystkim „za jedną rzecz w sklepie WSZYSTKO PO 2.99 //zapłaciłam/pięć sześćdziesiąt”. I tak z całym światem, i z tym okalającym nas i poddającym regułom powszechnego konsumpcjonizmu, i z tym wewnętrznym, uczuciowym, który każdy buduje sobie sam. W każdym z nich brzmi fałszywa nuta, a kłamstwo zdaje się okolicznością, z którą można się wyłącznie pogodzić. Przy czym poetka zwraca uwagę na fałsz coraz natarczywiej panoszący się w dzisiejszym świecie i przybierający coraz bardziej przekonujące maski prawdy. Oto twarz obojętności w wierszu Już nie jest kamienna:

na ustach ma

będzie dobrze
na pewno
tylko musisz bardzo wierzyć

i nieporadny
mimo wszystko uśmiech.

Nowa twarz obojętności uwodzi, tak jak uwodzą fałszywe przesłanki konsumpcyjnego świata. Jednak, jak wskazywał niegdyś Zygmunt Bauman, aby rynek dóbr konsumpcyjnych uwodziła skutecznie, muszą istnieć konsumenci, którzy chcą być uwiedzeni. Jankowska z pewnością do niech nie należy. Odziera rzeczywistość z wszechobecnego pozoru i kłamstwa, kłamstwo to unaocznia i uwypukla, jednocześnie ze spokojem przechodząc nad nim do porządku dziennego, nie dramatyzując i nie podlegając nadmiernej egzaltacji. Nowa twarz obojętności to również twarz witająca w nowym świecie – w świecie „po”. Po miłości, po nadziei. Twarz z wiersza na nową drogę życia.
Można by za poetką stwierdzić: „zawód miłosny uczy języka//poetyckiego” a być może uczy też nowego i bardziej trzeźwego spojrzenia na świat, sprzyja pogodnej rezygnacji wobec istniejącego w nim fałszu, zachęca do poddania się okolicznościom, które nie zawsze przystają do marzeń, idealizujących wizji czy nadziei, jakie wobec świata żywiło się przedtem, przed końcem. Można odczytać Skrzyżowanie jako zapis przeżyć z „pewnego okresu” (Z pamiętnika pewnego okresu), w którym wiosną widzi się „jak umiera śnieg”. Ale można też dostrzec w tej poezji łagodny i mądry uśmiech, który pozwala na to umieranie spojrzeć z dystansem i mimo wszystko pogodnie. Który pozwala umieścić się ponad niedociągnięcia, ponad wady świata i zawiedzione nadzieje wobec ludzi, a zamiast rozpaczać i krytykować , zamknąć je wszystkie w jednym obrazie: „i dopiero teraz dojrzałam// żeby zobaczyć czerwień kapeluszy/z białymi kropkami wśród brzóz/ pod błękitnym niebem w słońcu”. I to właśnie skrzyżowanie tworzy esencję tego tomiku: skrzyżowanie dramatycznej rezygnacji z dojrzałością przynoszącą dystans, który umożliwia spojrzenie na wszystko w nowym, lepszym, kojąco ironicznym świetle.

sprawna i stateczna
czy jest lepszy wybór?
Sprawna i stateczna niczym rozważna i romantyczna. Skrzyżowanie to skrzyżowanie dwóch dróg, różnych kobiet i różnych nastrojów. Są w tych wierszach gwoździe w sercu, ale w sercu po czekoladkach:

gdzie ja mogę mieć gwoździe?

w sercu!

przypominam sobie metalowe pudełko
po szwajcarskich czekoladkach

Na przecięciu tych stron, na przecięciu tych dróg znajdują się wiersze ze Skrzyżowania. Przez które warto przejść, najlepiej na co najmniej kilku zmianach świateł.


ZAMOJSKI KWARTALNIK KULTURALNY 3/2011

Piotr Linek

O Skrzyżowaniu- najnowszym poetyckim tomie Magdaleny Jankowskiej

Język jest jedynie materią. Język jest aż materią. Różnicę pomiędzy „jedynie” i „aż” wyznacza semantyczna odległość pomiędzy komunikatem a tworzeniem. Pierwsze jest domeną mniej lub bardziej sprawnych użytkowników, drugie – wydobywających nowe znaczenia i sensy z materii już istniejącej – poetów. Powtarzanie, że poeta tworzy w materii słowa jest banałem. Zgoda. Jednakże w przypadku poezji Magdaleny Jankowskiej nie da się uniknąć, gdyż język jest dla niej sposobem osobistego odniesienia do świata i ludzi, poszukiwania i wyrażania prawdy, świadomą próbą jej opisu.

Wieloznaczność wydobywana z języka

Tytułowe słowo najnowszego tomu lubelskiej poetki – Skrzyżowanie otrzymuje znaczenie miejsca kończącego pewien etap przebytej drogi, otwierającego zarazem nowy, pozostającego jednak w związku z tym co było i z tym co będzie. Tak oto dosłowność sąsiaduje z wielością piętrzących się znaczeń. W tytułowym utworze sytuacyjnej codzienności nadaje Jankowska, w charakterystyczny dla tej poezji sposób, treść metaforyczną. Przejście przez jezdnię to na dwu to na jednej zmianie świateł nabiera znaczenia uniwersalnej konfrontacji człowieka ze światem, jego przemijaniem i koniecznością uzgodnienia indywidualnego dostosowania się do przemian. Podobny sens wyrażają, tyle że w aforystycznej formie (to również znamienna dla poetki skłonność), utwory Z pamiętnika pewnego okresu, Co mnie czeka. Równie skondensowana, oszczędna forma, służąca wielokrotności skojarzeń dotyczących konstrukcji świata i kondycji ludzkiej, pojawia się w Braku integracji. Wieloznaczność świadomie wydobywana z języka staje się tu zaprzeczeniem jego funkcjonalnych ograniczeń. W Głosie przedmiotów jest dodatkowo zaproszeniem do wyobrażeniowej gry, skierowanym przez autorkę do czytelnika. Natomiast w Uwadze – wierszu o potrzebie otwarcia i odwagi wobec życiowego doświadczenia – przesunięcie od skojarzeniowej dwuznaczności słowa do dwuznaczności skojarzeń sytuacyjnych określa poetycką drogę , która wiedzie od potoczności do uniwersalnego. W Dyskomforcie zderzenie utartych frazeologizmów: perski dywan, tureckie kazanie, walenie głową w mur, rzut grochem o ścianę, aksamitna rewolucja, tworzy nowy kontekst semantyczny. Dewaluacja słów krążących w przestrzeni publicznej budzi doznania niedające się uzgodnić z tego rodzaju wrażliwością, która bierze się z założenia, że słowa są językowym obrazem prawdy o świecie. Niekiedy jednak słowa przestają znaczyć to, co znaczą, bo nie słowniki, lecz Zycie wyznacza ich treść, decyduje o ich ulotności, umowności i względności:

nawet nie wie gdzie teraz mieszka
chociaż z nim czasem rozmawia
przez telefon komórkowy

jakie to względne zadanie
trafić
do ojca
(*** nie utrzymuje z nim kontaktów)

Jeśli więc w ogóle istniej językowy obraz świata, to pozbawiając go języka poezji, czynimy go w sposób istotny uboższym i niepełnym. Tym bardziej , że rzeczy nie zawsze są takimi, jakimi wydają się być. Rozpoznaniu tej prawdy służy metafora weneckiego lustra w wierszu bez tytułu o incipicie *** czasem wiersz

czasem
w wierszu widać

że jest on
lustrem weneckim

zza szkła podmiotu lirycznego
patrzymy i musimy świadczyć

Prawdy pełnej nie pomieści matematyczny wzór. Przy względności i złudnościtak zwanego oglądu rzeczywistości, pozostaje wiara w trafność opartego na intuicji oglądu rzeczy z perspektywy poetyckiego podmiotu. Pełna dystansu do siebie samej , niekiedy ukryta za maską ironii poetka Magdalena Jankowska tę wiarę jednakże zachowuje.

Ironia – dyskretna forma postawy wobec świata

Przywołana przed momentem ironia odgrywa zresztą w Skrzyżowaniu rolę niebagatelną. Obok wspomnianej autoironii, bywa niekiedy ledwie zarysowana. W wierszu Żadnych szarad wyczuwalna jest tuż pod jego „skórą”. Oto pomiędzy bohaterami utworu świat prostych komunikatów. Rzeczywistość wolna od podtekstów i aluzji. Wszystko znaczy to co znaczy. Świat, w którym wszystko jest na swoim miejscu, bo zupa się udała a warga się goi, zapowiada nieuchronnie wyczerpanie i rozpad. Z bardzo czujną ironią z kolei odnosi się Jankowska do grzecznościowych formuł wytrącających język z funkcji podstawowych . W Gratyfikacji mówienie staje się aktem asekuracji, zaciemniania prawdy poprzez językową konstrukcję. Niekiedy ironia służy rozbrojeniu pokrętnych motywacji, za którymi co zwykle: hipokryzja, tchórzostwo, egoizm, czysty pragmatyzm, usuwający świat ludzki poza margines dobra i zła:

bardzo chciał
żeby jego żona żyła w miłości i dostatku

dlatego
to było najlepsze rozwiązanie
(Drugi ożenek)

Ironiczny dowcip podtrzymuje gorzką refleksję nad życiem w świecie iluzji, stereotypów i manipulacji (Do pokolorowania, I tak ze wszystkim). Jankowska potrafi jednak chronić się przed zgorzknieniem poprzez dopełniającą rolę humoru. Jest on rodzajem spojrzenia na rzeczy i zjawiska, ujęciem społecznych mechanizmów w zaskakująco świeże poetycko, intelektualne formuły.

Pod wyleczonymi ze szrotówka drzewami
Nie leży ani jeden kasztan
(Wyż demograficzny)

Ironia jest więc, jak już wspomniano, istotnym elementem poetyckiego języka Jankowskiej. W połączeniu z kulturowymi symbolami , zderzonymi na dodatek z sytuacyjną codziennością (np. gałązka oliwna w wierszu O starym telefonie), przewrotnie zmienia ich treść, stając się tym samym dyskretną formą autorskiej postawy wobec świata. O tym, że ta postawa bywa rzeczywiście przewrotna, świadczyć może spojrzenie na teorię, rozpoznawanej od Artura Schopenhauera po Carla Gustawa Junga, koincydencji przeniesionej w porządek doznań osobistych:

kiedyś w lublinie niejaki Popiołek
miał na Krakowskim Przedmieściu
zakład ostrzenia nożyczek ciążek brzytew

byłam jego klientką
kiedy paznokcie służyły mi
głównie do pielęgnowania

dzisiaj już nie ma
tej pracowni

ale to nie dlatego
pokazałam pazury
(Koincydencja)

Jeśli więc bywa Jankowska ironiczna, to raczej subtelnie, bez szyderstwa, niekiedy wobec samej siebie. Rzadziej wobec innych, a jeśli już to po to, by zrozumieć ludzkie zmaganie ze światem. Ironizując nie moralizuje, a jedynie ujawnia moralną wrażliwość.

Wątpliwości, pytania bez odpowiedzi
Ta zaś pozwala na odkrycie, że zapobiegliwość, asekuracja, rozwaga tworzą zaledwie iluzje panowania nad własnym losem i budowania fundamentu życia uwolnionego od klęsk i rozczarowań (Porządkowanie spraw), że istnieją odległości i pustka poza przestrzenią fizyczną. Zaczynają się tam, gdzie gaśnie iskra domu (***podchodzi ku nam), zaś filozoficzne systemy (np. w ***po powrocie z wykładu) ukazują się zawodne wobec doświadczeń bezpośrednich. Kochanowski odrobił swoją lekcję jako autor Trenów, a nie Pieśni i Fraszek inspirowanych myślą stoików. Wątpliwość, czy nawet owo doświadczenie bezpośrednie zbliża nas do odpowiedzi na pytanie jak żyć? – pozostaje . Tych wątpliwości, obok pytań bez odpowiedzi, w poezji Jankowskiej jest znacznie więcej. Wiersz Powiedz mi jak wyraża niepokój ontologiczny ujęty w czterech krótkich wersach, z wykorzystaniem pojęć matematycznych, układających się wraz z tytułem w jedno zdanie pytające:

się dzielisz
nas dodajesz

i co w sumie
z tego masz

Zagadnienie, rzecz jasna, rozstrzygnięte być nie może, ale niepokój lirycznego podmiotu staje się niewątpliwie udziałem czytającego. To angażowanie czytelnika nie tylko do uważnej lektury, ale i współuczestnictwa w próbie zrozumienia świata, jest tu znamienne.

Epifania ukryta w naturze
Dotyczy zaś przede wszystkim , poza wspomnianymi przykładami, najczęściej epifanijnych wierszy poszukujących uniwersalnej paralele światów człowieka i natury (Z wiosennego spaceru). Brylantowe gody to epifania ukryta w przyrodzie zjawiskowej: słońce i mróz – żywioły sprzeczne- połączone zgodnym tworzeniem wspólnej drogi kropli co płynie a nie spada, soplami lodu. Któż jak nie czytelnik zdecyduje, czy można podglądane zjawiska rozpoznać w świecie ludzi. Jankowska obrazom natury nadaje dodatkowe znaczenia, by poprzez ich metaforyczną siłę odkrywać pełen uwikłań psychologicznych świat międzyludzkich relacji (*** tych co imieninowe spotkanie), rozpoznawać powracające w rytmie dni kolejnych Genesis, a wraz z nim swe nieustanne zadziwienie światem (O świcie).
W końcu stawiać pytania fundamentalne dla zrozumienia własnej natury: gdy nie ma jedwabników/kogo obchodzą morwy. – Obchodzą tych, w których owocują. Stanowią część świata wewnętrznego. Gdy tylko , alegoryczne czarne i białe owoce pomagały w porządkowaniu świata (Owoc)
Dopisać treść własną, oryginalną i niepowtarzalną, nieskrępowaną treścią już istniejącą. Pragnienie wszystkich twórców, wyrażane jedynie przez nielicznych. Jeśli szczerość rodzi prawdę i jeśli nie ma prawdy bez szczerości, jeśli spotykają się w poezji, to na pewno mieszkają one w wierszach Magdaleny Jankowskiej. W taki sposób określa je, nacechowany jednakże autorskim dystansem, otwierający tom Skrzyżowanie wiersz Jeszcze kiedyś tak zagram. I temu określeniu pozostaje autorka wierna aż po zamykający kompozycyjną klamrą akcent, równie osobisty:

z zachwytem przymierzam
niesłuszne posądzenia
(To ja!)

——————————————————————

ODRA kwiecień 2012

W oficynie

Lubelską „scenę literacką” reprezentuje od dłuższego czasu Magdalena Jankowska, mająca w swym dorobku sześć książek poetyckich, w tym wydany przed czterema laty Salon mebli kuchennych: O jej najnowszym Skrzyżowaniu (wydawnictwo Ex –libris, na zamówienie Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział Lublin, 2011) tak pisze na okładce Bohdan Zadura: Tom potwierdza moim zdaniem artystyczną klasę tej poezji, skondensowanej, intelektualnej i zarazem zmysłowej, łączącej wyczucie językowe z przenikliwością obserwacji. (M)

——————————————————————
http://www.latarnia-morska.eu/index.php?option=com_content&view=article&id=719%3Aqskrzyowanieq-magdaleny-jankowskiej&catid=40%3Aport-literacki&Itemid=64&lang=pl

LATARNIA MORSKA pomorski magazyn literacko-artystyczny
październik 2011

Jolanta Szwarc

Myślę o tomiku wierszy Skrzyżowanie Magdaleny Jankowskiej z Lublina. Przyglądam się obwolucie zaprojektowanej przez Mariusza Walacha i krzyżują mi się myśli. Z jednej strony wiersze kobiety, z drugiej obrazkowe widzenie zbioru przez mężczyznę. Wiersze poetki skojarzyły mu się z różnymi rolami kobiet i tak na okładce zagościły: praczka, policjantka, kucharka, zakonnica, zaopatrzeniowiec z siatami, intelektualistka. Są też: tańcząca z butelką, rozbawiona pod parasolem, ukrzyżowana i rzucająca butami. Sylwetki kobiet wkomponowane zostały w powtarzający się rzędami tytuł Skrzyżowanie. Odwrócone „Z” oraz „Ż” w normalnej pozycji podkreślają wypukłość bioder, natomiast umieszczone pod pępkiem „Y” wyraźnie zaznacza seksualność. Z obwoluty wynikałoby, że nie ma mężczyzn w naszej chacie, ale ten brak rekompensują wiersze jakże interesującej poetki z Lublina, która jest doskonałą obserwatorką rzeczywistości.

Domyślam się, że „Brak integracji” może dotyczyć jej i jego – bo może są płatkami złota / a świat // butelką gdańskiej wódki. W tym pijanym świecie czasem / w wierszu widać // że jest on / lustrem weneckim // zza szkła podmiotu lirycznego / patrzymy i musimy świadczyć. Mówić o przemocy w rodzinie, o maltretowaniu psychicznym i fizycznym. Na myśl przychodzi mi znany plakat. Widać poobijaną twarz kobiety, ale to nie są skutki kraksy. Tak wygląda, „bo zupa była za słona”. Każdy pretekst jest dobry dla damskiego boksera, każde podejrzenie. Nieważne, że się starają, nie stosują „Żadnych szarad”, zero podtekstów, ani grama aluzji, zupa się udała, a mimo to warga się goi. Toksyczne środowisko. Nie ma co się łudzić, że więcej takich sytuacji nie będzie. Ile można wybaczać, ile znosić bólu i upokorzeń. I co z tego, że cala szuflada / gwarancji i miłosnych listów. Trzeba sprawy wziąć w swoje ręce, bo tylko wydawało się, że stawiany dom jest na mocnym fundamencie. W rzeczywistości została zbudowana klęska. U niej pozostaje uraz, samotność, a u niego kariera rozwija się / jak perski dywan na tureckim kazaniu. Buduje dla następnej złotą klatkę. Jest taki wspaniały, przecież tylko bardzo chciał / żeby jego żona żyła w miłości i dostatku. O, ludzka przewrotności. Okazuje się, że nie dla wszystkich tworzących związki są gody srebrne czy złote. „Brylantowe gody” – to już zupełna rzadkość. Słońce i mróz razem / budują coraz dłuższą drogę. Długa droga jest bardzo nużąca. Nie mam pojęcia, czy chciałabym tak iść do ciągle oddalającego się kresu. Musiałoby zaistnieć wiele sprzyjających sytuacji, żeby trzymać pion i nie stracić równowagi.

Życie stawia przed człowiekiem różne wyzwania, z którymi radzimy sobie lepiej lub gorzej. Niektóre sytuacje lubią się powtarzać, zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że kiedyś nastąpi koniec naszej noweli. To musi się wkrótce zdarzyć / jak tylu innym wokół, ale zawsze śmierć przychodzi nie w porę, mimo że gromadzimy dowody swojej gotowości / namacalne choć fałszywe. Zastanawiamy się nad filozoficznym pytaniem – Jak żyć? Poetka wie, jak trudno znaleźć rozmówcę. Albo go nie ma, albo częstuje nas wytartymi frazesami – będzie dobrze / na pewno / tylko musisz w to bardzo mocno wierzyć. Kogo nie boli temu powoli. Profesor Tatarkiewicz napisał obszerny traktat O szczęściu a i tak wieloma słowami nie zdołał ująć wszystkiego. Nie dał recepty i dotąd nie wiem, co jest białe, a co czarne.

Ewa w raju co prawda sięgnęła po owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego, są tacy, co twierdzą, że to było jabłko, podzieliła się z Adamem i po co. Powinna sama je skonsumować. Wtedy potrafiłaby dokładnie oddzielić dobro od zła, a tak została ukarana za kawałek winy, zresztą on też. Dlatego żyjemy jak skazańcy, potępieńcy. Zawracamy w połowie trasy, szukamy – jakie to względne zadanie / trafić / do ojca i nieważne, co by to znaczyło.

Kiedy o świcie otwieramy oczy, rysują się nam fragmenty dekoracji – jarmarczny teatr. Wkrótce zapełnią się stragany. W nich można natknąć się na towary, nad którymi widnieje napis – WSZYSTKO PO 2.99 – i co? – zapłaciłam / pięć sześćdziesiąt. „I tak ze wszystkim”. Ktoś miał pomysł, żeby z Polski zrobić drugą Japonię. Ciekawe, co by z tego wyszło? To tak jak 5, 7, 5 i myślą, że to już haiku.

Magdalena Jankowska jest poetką bardzo zdyscyplinowaną. Prosto, jasno, wyraziście szkicuje obraz świata, w którym coraz bardziej skrywamy siebie. Budujemy osiedla – getta. Domów pilnują tabliczki / UWAGA ZŁY PIES // przed sklepami warują / iglaki na łańcuchach.

Jakoś człowiek przestaje brzmieć dumnie. Pomyślałam o sobie per „ta” / i to z niechęcią. Tak, to smutne, ale ja to ty, a my to wy. Nasze sprawy są najważniejsze. Lubimy młodych, zdrowych, wesołych. Niezbyt mile patrzymy w towarzystwie na osoby z problemami, może tylko wtedy, gdy sami mamy pod górkę, gdy zaczynają się schody. „Stopnie” – usłyszeć / zrozumieć / przyzwyczaić się do myśli // i przejść po wszystkich. To takie szczeble wtajemniczenia, ale kto chce wiedzieć, dlaczego czerwony rak jest taki śliczny? Kto chce poznać rolę wrzątku? Czyż nieświadomość nie jest lepsza?

Niektórzy z nas / zaczęli się pocić językami. Pocieszające są te skrzydlate słowa. Dobrze, że nie wszyscy jeszcze spsieli. Zwięzłość, trafność myśli urzekła mnie w tym zbiorze. Proszę razem za mną nacieszyć się kilkoma chociaż stwierdzeniami.

Zaczyna się dętą apostrofą „Huto mojego ciała”, potem tylko trzy słowa to już / wygaszanie, a w nich przemijanie, żal za rozbuchaną energią.

„Z pamiętnika pewnego okresu” – nadchodzi wiosna // widzę / jak umiera śnieg.

Zbiór kończy króciutki utwór „To ja!” – z zachwytem przymierzam / niesłuszne posądzenia.

Proszę przymierzyć posądzenie o przerost ambicji. Myślę, że autorce tomu uda się zrealizować to, co zapowiedziała w wierszu otwierającym.

„Jeszcze kiedyś tak zagram” – tych co przede mną / skupiają na sobie uwagę // potraktuję jako support.

Wracając do okładki. Świetna. To są typy kobiet? Czy może wszystkie w jednej?

——————————————————————

artPapier, sierpień 15-16 2012

Weronika Górska

Okruchy nie tylko liryczne

Magdalena Jankowska, z zawodu polonistka, wykłada w Kolegium Nauczycielskim w Radomiu, jest krytykiem teatralnym oraz jedną z czołowych postaci poetyckiej sceny Lublina. „Skrzyżowanie” to jej siódmy tom wierszy.

Książka, zgodnie ze starą, dobrą tradycją poetyckich zbiorków, rozpoczyna się utworem autotematycznym „Jeszcze kiedyś tak zagram”, stanowiącym literackie credo autorki. Magdalena Jankowska traktuje jednak konwencję inicjalnego wiersza bardzo swobodnie, z humorem zamykając go w trzech wersach: „tych co przede mną / skupiają na sobie uwagę / potraktują jak support”.

Dowcipna miniaturka zarazem dystansuje się do poważnych, tasiemcowych deklaracji i manifestów, jak też pełni funkcję nieśmiałej, zakamuflowanej w ironicznym tonie, autoafirmacji.

„Skrzyżowanie” pełne jest krótkich form, okruchów lirycznych i nie tylko lirycznych. Podmiot tomu uważnie patrzy na świat, skrzętnie notuje spostrzeżenia, starając się nadać im jak najbardziej lapidarną formę i ograniczając je niemal do samej pointy. Niektóre utwory zyskują na tej minimalistycznej strategii, stając się rodzajem aforyzmu czy może trafnie sformułowanego pytania, które podmiot zadaje zarówno sobie, jak i czytelnikowi: „bo może są płatkami złota / a świat / butelką gdańskiej wódki („Brak integracji”), „Co mnie czeka?” // już tylko / wczoraj / ma swoje nieodkryte twarze” . Inne wiersze jednak przez skrótowość oraz formalną oszczędność pełnią raczej funkcję błyskotliwego żartu, ciekawego spostrzeżenia socjologicznego, aniżeli wypowiedzi artystycznej: „na mocnym fundamencie / zbudowana klęska // cała szuflada / gwarancji i miłosnych listów” („Porządkowanie spraw”), „bardzo chciał / żeby jego żona żyła w miłości i dostatku / dlatego to było najlepsze rozwiązanie” („Drugi ożenek”) czy „za jedną rzecz w sklepie / WSZYSTKO PO 2.99 / zapłaciłam / pięć sześćdziesiąt” („I tak ze wszystkim”).

Upodobanie autorki tomu do miniaturek można tłumaczyć fascynacją haiku, którą zdradza w wierszu „Polska drugą Japonią”: „5, 7, 5 / próbuję / zamknąć dzikiego ptaka / w trzech wersach / na krzyż”. Wprawdzie okruchy liryczne Magdaleny Jankowskiej nie przestrzegają rygorystycznej zasady haiku, która nakazuje zmieścić wypowiedź poetycką w trzech wersach o długości pięciu, siedmiu i znów pięciu sylab, lecz okazują się na ogół niewiele dłuższe, a czasami nawet jeszcze krótsze: „to już / wygaszanie” („Huto mojego ciała”). Nieraz też, na wzór haiku, utwory poetki kontemplują świat przyrody, niestety w niezbyt odkrywczy sposób: „pod wyleczonymi ze szrotówka drzewami / nie leży ani jeden kasztan” („Wyż demograficzny”), „nadchodzi wiosna // widzę / jak umiera śnieg” („Z pamiętnika pewnego okresu”).

Magdalena Jankowska sięga też czasami po nieco dłuższe, kilkunastowersowe formy liryczne, zwłaszcza gdy przeprowadza w wierszu socjologiczną obserwację. Niestety, brak wyrazistego języka poetyckiego oraz nadmierna dosłowność stanowią słabe strony tych utworów: „(…) i kiedy mogliśmy się spotkać / w rozumieniu słów a przede wszystkim zachowań / jedni umarli drudzy zerwali więzy” („Mama naszej koleżanki”). Kolejną wadą poezji Magdaleny Jankowskiej jest pojawiająca się miejscami, mimo dążenia do skrótowości i prostoty, egzaltacja oraz pretensjonalność: „(…) ale wody / pobliskiej rzeki // poniosły / jej cierpienie” („…ostatnio mieszkała…”).

„Skrzyżowanie”, mimo że zawiera kilka sprawnie napisanych, dowcipnych wierszy, niestety nie zatrzymuje na dłużej. Gwiazda lubelskiego parnasu okazuje się poetką bardzo przeciętną. Nie przyciąga ani świeżością spostrzeżeń i sądów, ani kreacją wyobraźni, ani też mistrzowskim użyciem języka.

——————————————————————
http://www.gender.pl/readarticle.php?article_id=287

ŚLĄSKA STREFA GENDER (dodane 27/10/2012)

Ewa Świąc o książce Magdaleny Jankowskiej: Skrzyżowanie.
[Lublin 2011, wydawnictwo Ex-libris].

Wiersze Magdaleny Jankowskiej, zebrane w tomiku Skrzyżowanie, kolejnym z wielu wydanych przez tę lubelską poetkę, cechuje przede wszystkim umiar i asceza. Do talentów poetki należy umiejętność synkretycznego ujmowania złożonych doświadczeń. Kilkadziesiąt tekstów zbioru przybiera często wręcz aforystyczną formę. Najczęściej konstrukcja wierszy jest podobna, składa się na nią opis „sytuacji rodzajowej”, uwieńczony puentą. Częstokroć to puenta zaskakująca, oparta na paradoksie (Nie będę dzwonić, Co mnie czeka, *** po powrocie). Jankowska używa metaforyki dość tradycyjnej, alegorycznej; dużo w tych utworach symboli zaczerpniętych ze świata natury („iskra”, „kropla”, „popiół”, „gałązka oliwna”, kolory, itp.).

Wiersze stanowią zapis doświadczeń codzienności, są jak „lustra weneckie”(fenickie)(*** czasem wiersz). Towarzyszą codziennemu, tłumaczą zwyczajne z pozoru zdarzenia. Zapis taki pozwala spojrzeć na te „zwyczajności” jeszcze raz, z drugiej strony, spoza sytuacji podmiotowej (jeśli takie spojrzenie jest możliwe), dostrzec nieco więcej. A może inaczej – w rzeczywistości rozmytej, zdeformowanej znaleźć dodatkowe znaczenia.

To sytuacja idealna, gdy poetka dociera pod naskórek rzeczy (do tych bardziej poruszających zaliczyłabym np. wiersz Mama naszej koleżanki). Czasem w Skrzyżowaniu jest po prostu zwyczajnie i bezpiecznie, tak tradycyjnie „poetycko”. Ale w tej zwyczajności tkwi jakiś urok.

Jest to poezja dla tych, którzy chcą odpocząć w poezji, szukają przytulnych fraz, jak ta z tekstu Żadnych szarad: ”wszystko na swoim miejscu/zupa się udała warga się goi”.

——————————————————–
http://spacerwsrodslow.blogspot.com/
——————————————————————

okladka2

Salon mebli kuchennych, 2006, wyd. 2 (poezja

Salon mebli kuchennych, 2006 (poezja)

MIESIĘCZNIK PROWIZJONALNY 5/2007

Anna Spólna

Między kuchnią a salonem

Magdalena Jankowska tytułuje swój tomik tak, by wyeksponować wewnętrzną niespójność nazwy, do której chyba zbyt łatwo się przyzwyczailiśmy. Bo kuchnia to nie salon – bez względu na to, jak starannie rozmieścimy w niej bibeloty. „Salon mebli kuchennych” jest dla autorki miejscem paradoksalnym, miejscem zderzenia sprzecznych pragnień i oczekiwań, odsunięcia starych przyzwyczajeń i zburzenia kilku prywatnych mitów.
Zbiór jest bardzo gorzki, przenika go myśl o świecie jako wielopiętrowej grze pozorów:

!
garść jednogroszówek
fałszywemu ślepcowi
(s. 65)
Co tam słychać
często pytają głusi
na odpowiadającego
(s. 20)
Bohaterka rzadko pyta. Ona posiadła wiedzę, która ją rani, ale musi być wypowiedziana. Bolesność, dotkliwość tego procesu opowiadania jest uderzająca, ale jeszcze bardziej zwraca uwagę determinacja, z jaką prawda zostaje wydobyta na jaw. Siła rażenia wierszy Jankowskiej tkwi w ich precyzyjnej lapidarności. Kilku- czy kilkunastowersowe, zwięzłe poetyckie komunikaty z doskonale funkcjonalną przerzutnią, maksymalnie wykorzystujące wieloznaczność polszczyzny, przypominają błyski flesza. Wydobywają z cienia rzeczy, które zwykle się przemilcza. Kiedy pojawia się sarkazm, przed czy po błysku?
Zobacz, nie zamykaj oczu
Jak wyglądała kuchnia w rodzinnym domu bohaterki, możemy się tylko domyślać. Ale wskazówek w zbiorze nie brakuje:

Przedsiębiorstwo rodzinne
martwy naskórek
usuwamy w święta
(s. 4)
Nigdy mnie nie straszyli diabłem
kto by się tam go bał
w piekle
(s. 9)

Rośnie
genealogiczne drzewko
nieszczęścia
(s. 43)

Jankowska patrzy, nazywa, ocenia. Uderza. W tym tomie ojciec to „dawca plemnika” (Dzień Ojca, s. 64), matka jest obcą kobietą, nieumiejącą dostrzec ani cierpienia córki (Taka bym była szczęśliwa, s. 15), ani jej desperackich prób przekazania czegoś o sobie po latach niewidzenia (przejmujący wiersz Mogę to wszystko zmienić, s. 18). Jedyne ciepłe wspomnienia wiążą się z dziadkami. Ich miłość uratowała i w pewnym sensie przemieniła przeszłość bohaterki, dała jej rajską enklawę, pozwoliła na bycie Ewą sprzed jabłka i węża, w archetypicznym ogrodzie „dalii goździków i bzów”, który na zawsze pozostanie dla niej najważniejszym punktem odniesienia (Niebo jest brukowane wadami, s. 10, W ogrodzie dziadków, s. 11, Na swoim, s. 51). Przewietrzenie wspomnień nie przynosi, nie może przynieść żadnej ulgi. Przed dawnym odrzuceniem nie sposób uciec: „ ciągle się rozrasta” (*** starość mnie ominie, s. 16), gorzej, pojawia się przekonanie, że brak troski był słuszną karą, bo nie ma miłości bezinteresownej:
los który nam zgotowali
niepostrzeżenie stał się tym
na który zasługujemy
(Siedem klatek, s. 40)

Kim chcesz zostać?
To niewypowiedziane pytanie, zadawane zwykle małym dziewczynkom, znajduje u Jankowskiej odpowiedź gwałtowną i gorzką, by nie rzec – kuchenną: „klamką wycieraczką progiem”. Poniżenie w zamian za miłość, za obecność w czyimś życiu jest ceną, którą niektórzy decydują się zapłacić. „Żeby nie mógł/ mieć beze mnie domu” – tłumaczy bohaterka (Aktorką? Piosenkarką? Modelką?, s. 8). Nie jest jasne, czy relacjonuje dawną walkę o ojca, czy nową – o mężczyznę, który przychodzi, odchodzi, waha się. Tak czy inaczej, w obu przypadkach stawką jest poczucie bezpieczeństwa i – zapewne – godności. Świadczy o tym króciutka Życiowa rola („kobieta/ drugiego planu”, s. 60) czy następujący po niej wiersz Pociąg do domu, w którym pamięć ciała kobiety ustępuje miejsca świadomości grzechu, zapisanej na zimnych „kamiennych tablicach” Dekalogu (s. 61). Poetka wskazuje na niezdolność swej bohaterki do walki o szczęście, jeśli może być ono okupione nieszczęściem innych, choć z wielu wierszy wyziera trwały lęk przed samotnością. Ostro się do niego wzięła – tytułuje ironicznie liryk, odsłaniający ten nierozstrzygalny dylemat:
pogłaskała
ścianę domu
w którym mieszkał
(s. 58)

Skrywana tkliwość ujawnia się niespodziewanie, złość i determinacja przechodzą w delikatną skargę na Sto dni samotności: „całe lato/ plecy bez olejku” (s. 37), zaś aluzja do powieści Marqueza zmienia nieudane wakacje w wieczność.
Zimą widać więcej
Elegijność zbiorku przełamują jednak wiersze, w których podmiot wychodzi z „salonu mebli kuchennych”, przestaje roztrząsać jego absurdalny status i zwraca się ku światu zewnętrznemu, aby dostrzec jego ukryte dotąd piękno. Nagłe zdumienia, niejasne iluminacje są jak otwarcie okna w pawilonie wystawowym:

***
martwą biel łąki
przecina żywy strumyk
nie wiedziałam że płynie
kiedy rosła zieleń
(s. 54)

Nieco przypadkowe odkrywanie sensu w utracie, dotąd nieakceptowanej, i w wyrzeczeniu, na które bohaterka potrafi się zdobyć wbrew sobie, wyznacza według mnie nową ścieżkę w poezji Jankowskiej.

————————————————————————————————————————————

TWÓRCZOŚĆ 1/2008

Ewa Kołodziejczyk

Salon poezji w kuchni życia

Tytuł nowego zbioru poezji Magdaleny Jankowskiej nasuwa kilka skojarzeń. Najoczywistsze wynika z obserwacji otoczenia. Nasz wzrok co jakiś czas zatrzymuje się na szyldach, z których jeden wybrany został na tytuł tomu wierszy. Galerie glazury, pasaże handlowe, salony konfekcji… Nazwy te łączą to, co niegdyś zarezerwowane było dla sfery sztuki i myśli, z tym, co codzienne, by nie rzecz, banalne. Łatwo dostrzec w tym nazewnictwie znak naszych czasów: próbę uszlachetnienia tego, co błahe, przekonania konsumenta, że kupowanie wyróżnia. Magdalena Jankowska zwraca uwagę na ten nowy rys rzeczywistości i notuje swoje spostrzeżenia w kilku wierszach. Żałuję, że przez praktykę traci się pewną , także przejrzystość wartościowania, jednocześnie jest wyrozumiała dla tej , choćby skłamanej, odświętności. We wspomnianej praktyce poetka dostrzega wszak więcej: możliwość uczynienia z takiego szyldu metafory poezji, gdy ją definiować jako próbę uzgodnienia doświadczenia z estetycznym przeżyciem świata. Poezja Magdaleny Jankowskiej jest najlepszym tego słowa rozumieniu poezją salonową, o ile dostrzeże się w niej błyskotliwy koncept, kunszt aforyzmu, zręczność sugerowania i niedopowiedzenia, wysokiej próby dowcip, dyskrecję zawieszonego głosu, elegancję przemilczenia. Jednakże ową salonowość autorka uchyla i przekracza, gdy portretuje powikłane losy ludzi, wnika w cudzą i własną intymność, gdy wprowadza do swojej poezji to, co się skutecznie salonowości opiera: kuchnię życia. W tym sensie poetyckie spojrzenie na siebie jest salonem mebli kuchennych. Nowy tom wierszy Magdaleny Jankowskiej jest autoportretem budowanym z przeżyć całego życia. Dzieciństwo to terytorium wspomnienia, po którym poetka porusza się ze sprzecznymi uczuciami. Bywa rajem, gdy smakuje miłością dziadków, pięknem domowego ogrodu (Niebo jest brukowane wadami, W ogrodzie dziadków, To jednak musiał być raj), bywa torturą tęsknoty, opuszczenia, niezawinionego bólu (Nigdy mnie nie straszyli diabłem, Serce, Przed Bożym Narodzeniem). Tak rozłamane wyzwala miłości do dzieci, potrzebę ich zrozumienia i ochrony (Ze szkolnego podwórka), fascynację ich entuzjazmem i fantazją:

wyglądało że obydwoje znaleźliśmy się
pod mostem

i wtedy chłopiec powiedział:
widzi pani – ale tęcz!

Własne doświadczenie wyczula na dotkliwość cudzego dorastania, uwrażliwia na tych, którzy nie znają jeszcze dorosłych metod łagodzenia bólu:

NA PRZEGUBIE TEJ DZIEWCZYNY

cena
w kodzie kreskowym

zapisana żyletką

Wyjaśnia sposób, w jaki poetka przypomina swoje wchodzenie w dorosłość:

WCHODZIŁAM W ŻYCIE

niebo było na wyciągnięcie ręki

do apteczki

Jankowska nie ukrywa, że dzieciństwo i młodość, jakie są udziałem dzisiejszego dorastającego pokolenia, bywają dla niej niezrozumiałe i obce. Mówi o tym wierszu W erze neobytu, Danse macabre, w których powraca motyw fałszywek, podróbek, podsuwanych współcześnie jako autentyki. Dlatego nieodzowna wydaje się jej możliwość sprawdzania prawdziwości świata:

FAJERWERKI TO ZA MAŁO

wata się pali
a wełna tli

możemy sprawdzić
co nam sprzedają

potrzebny jednak
prawdziwy ogień

Jedynie własny autentyzm chroni przed nieprawdą otoczenia. Wykrywacze kłamstw Magdaleny Jankowskiej biorą się z nieomylnego zaufania do tego, co elementarne. Sentyment do starych, chciałoby się rzec – babcinych, sposobów jest tyleż znakiem wierności sobie i swej formacji, co wyrazem przekonania, że świat w pewnym podstawowym sensie nie na tyle się zmienia, by szukać dlań nowych odczynników prawdy.
Dojrzałość poetki znaczą ciągle ponawiane i często nieudane próby uporania się z przeszłością (Taka bym była szczęśliwa, Mogę wszystko zmienić, Dzień Ojca). Autorka buduje dorosłe życie na kształt inny od przedwcześnie poznanego (Wreszcie pojęłam, Jak się tutaj znalazłam) i taki, który zachowa kontur minionego raju:

NA SWOIM

sadzę
dwa gatunki roślin

te które rosły w ogrodzie dziadków
i których tam nie było

Jest to historia kobiety obserwującej siebie i „inne” – ich miniaturowe portrety przypominają odważniki na szalach, na które kładzie także własny los. Z przenikliwą, często współczującą intuicją wnika w przeżycia kobiet: w to, jak zabiegają o szczęście, jak więdną, jak głoszone przez nie prawdy mijają się z ich doświadczeniem, jak godzą się na los, które nie wybierały, jak zarasta po ich śmierci miejsce, na którym sadziły kwiaty, jak na moment stają się gwiazdami, by jak gwiazdy spaść (Sto dni samotności, Sąd Ostateczny, Ars longa vita brevis, Ostro się do niego wzięła, W maju, Życiowa rola, Pociąg do domu). Rozmyślanie o kobietach i kobiecości, tak istotne dla poetki, także w tym tomie rozpisane bywa na role, w jakich obsadza kobietę związek z mężczyzną. Towarzyszy mu niepozbawiony ironii, dojrzały brak złudzeń, jak w wierszach Przedsiębiorstwo rodzinne, *** (czuję się jak) czy w celnym utworze:

AKTORKĄ? PIOSENKARKĄ? MODELKĄ?

nie

klamką wycieraczką progiem

żeby nie mógł
mieć beze mnie domu

Odkłamując rolę żony, kochanki, Magdalena Jankowska widzi w nich zarazem źródło doświadczeń tworzących fundament swoiście kobiecej mądrości, kobiecego postrzegania świata i wiedzy o nim. Wiersze Wspólna droga, Garb, Rośnie przynoszą świadectwa
zaskoczenia, że znany model rodziny, małżeństwa, domu, którym się myślało, nie będzie własnym, że tylko częściowo się nim stał. Nawet na zdumienie tym faktem nie ma wyłączności. Prawdziwe zaskoczenie przynosi sytuacja, w której zaczynamy rozumieć, do jakiego stopnia jesteśmy typowi w naszej osobności i jak ostatecznie wobec tej typowości składamy broń. Ta sytuacja zbliża poetkę do ludzi, otwiera ją na historię ich życia. Że więcej wybacza innym niż sobie, to pewne. Bez obawy o zarzut posługiwania się nadużywanym słowem powiedziałabym, że pochyla się nad codziennie spotykanymi osobami – znajomym sprzedawcą, od którego kupuje droższe niż nieopodal pieczarki, żebrzącym mężczyzną, któremu rzuciła tylko spojrzenie, a co jej bardzo skrupulatne sumienie zaraz odnotowuje.
Novum tomu Salon mebli kuchennych w stosunku do tomów poprzednich jest temat śmierci. Myśl o niej nie jest możliwa, zatrzymuje ją instynkt życia, ucinając wszelkie o niej spekulacje.

CIĄGLE SIĘ TRZYMAM

kiedy umrę
kiedy umrę to
tu myśl przystaje

zapiera się krowa
wpędzana na ciężarówkę
jadącą do rzeźni

i nie przestaje rzuć
trawy
z tutejszych łąk

Opieranie się tej myśli nie jest, jak sugeruje Jankowska, dziełem świadomości. Wobec śmierci człowieka zostaje ogołocony i rozporządza nie innym niż zwierzęta pragnieniem przetrwania. Obraz, który w potocznym rozumieniu jest synonimem bezmyślności, tu mówi o bezmyślności, tu mówi o bezmyślności w sytuacji nie do pomyślenia. Z drugiej strony, gdyby metaforę „przeżuwania” czytać po nietzscheańsku, wiersz odsłoniłby inny, wcale nie mniej ważny sens…
Temat śmierci w szczególny sposób splata się z innym motywem zbioru: pragnieniem zaznaczenia swojej obecności. Autorka mówi o nim w odniesieniu do siebie i innych. Czasami, jak przypomina, o naszym istnieniu świadczą pełne pawlacze, czyli garby mieszkań – nie o taki znak przecież idzie. Sięgamy po sposoby, nie wyłączając naśladowania Herostratesa, które sprawiają, że ujrzą nas inni. Tu znowu ujawnia się znajoma postawa nieosądzania, na przykład autora fałszywego alarmu, pod którego podszywa się poetka:

teraz zobaczycie
suki

karetki i staże
zobaczycie
mnie

(Fałszywy alarm, s.3)

Liryka roli w tym miejscu porusza szczególnie… Sama autorka żartobliwie przyznaje się do czytania rankingów poetek, w innym miejscu poważniej i nie bez dyskretnej ironii powiada:

NIE ZOSTAWIAM ŚLADÓW

może to znak?

Znakiem rozpoznawczym poezji Magdaleny Jankowskiej jest umiejętność dostrzegania i zachwycania się pięknem. Pięknym bywa coś, co staje się takim także pod wpływem jej spojrzenia. To uzdolnienie do uchwycenia i nazywania piękna sprawia, że kilka linijek wiersza, w którym zamknięte jest wzruszenie, zdumiewające odkrycie, zbliża autorkę do twórców haiku. Paradoks, aforyzm, celną pointę zawdzięcza uważnemu i nieschematycznemu spojrzeniu. Zanurzona w tym, co zwykłe, Magdalena Jankowska jest wolna od rutyny. Dzięki temu, także w jej najnowszym tomie, ożywczość i błyskotliwość spostrzeżeń równoważy ciemny ton trudnych, intymnych wyznań.

———————————————————————————————————————————————–

AKCENT 1/2009

Waldemar Michalski

Magdaleny Jankowskiej salon poezji

Lublin ma szczęście do poetek. Maria Józefacka, Elżbieta Cichla-Czarniawska, Eda Ostrowska, Urszula Jaros, Ewa Mazur… – to tylko niektóre nazwiska. Wśród niech Magdalena Jankowska należy do bardziej zdecydowanych i odważnych, dawno wyzwolonych z pruderii, a słowo traktujących jako świadectwo i wezwanie. Ale jako kobieta

wierzy wszystkimi snami
we wszystkich snów spełnienie
w ciał obcowanie
w szczęście wielkie
ale
(Nocą s.33)

To fragment wiersza z jej debiutanckiego tomu I co dalej? Opublikowanego w 1990 r. Pytanie „i co dalej?” wydaje się właściwe dla twórczości mocno zaawansowanej. Postawione w debiutanckim świadczyć może w równej mierze o odwadze osobistej, jak i świadomym zatrzaśnięciu drzwi za pokoleniowymi próbami literackimi. Magdalena Jankowska chce być indywidualistką. Swoimi siedmioma książkami udowodniła, że stać ją na oryginalne widzenie świata i własny do niego komentarz. W dobie kiedy burdeli nazywa się „agencjami”, a „galerie” to często sklepy z używaną odzieżą, nie dziwi, że salonami poezji mogą być także kuchenne przybytki. Mam przed sobą wydany, po szesnastu latach od debiutu, tom poezji Jankowskiej zatytułowany Salon mebli kuchennych, której wydawcą jest lubelska oficyna Ex-libris. Można powiedzieć prowokacja! Tak, cały tom w swoim artystycznym wyrazie i przesłaniu jest swoistą prowokacją! Być sobą znaczy być inną, mieć odwagę mówienia:
rozchylone pośladki
przez chwilę pozwalają reflektorowi

być słońcem
(Tancerz butoh, s. 34 )

– trochę to przypomina manifestację Andrzeja Bursy, za którymi ukrywała się tęsknota do prawdziwej przyjaźni i miłości. Sztuka wyrafinowanej przyjemności to także umiejętność lapidarnego mówienia o sobie, własnych potrzebach i słabościach słowami niezbędnymi, celnymi, dosadnymi. Ograniczenie zapisu do literackiego „bilingu” stanowi wielką umiejętność Magdaleny Jankowskiej:

Nie histeryzuję, nie robię z siebie widowiska, bo nie mam publiczności. To wystarczy, żeby się zachowywać powściągliwie. I tak to okoliczności sprawiają, że mogę oszczędzać energię na walkę z tym, co mnie ogranicza (Billing, s. 106)

Ojciec, mąż, kochanek i kobiety jako pretekst do cierpień miłosnych” to już było – mówi wyzwolona kobieta. Dość infantylnego romantyzmu. Liczy się „on” jako narzędzie, ewentualnie rekwizyt w grze na dwa ciała i łóżko. Każdy ma się prawo wycofać. Wolę jednak, żeby przy okazji nie wyłaził z niego cham. Czemu nie mam pozostać w żalu i szlachetnej z ducha tęsknocie? (Billing, s.3). „Tęskniąca feministka” to raczej przypadek wyjątkowy, ale z przypadków rodzą się interesujące i „mocna” wiersze:

to w co wierzę
myśląc o sobie staje się dla mnie prawdą

chcę stworzyć życie oparte na miłości
radości i dobrym samopoczuciu

nigdy nie osiągnę tego
jeśli się będę broniła przed nową postawą

ta krata mnie chroni
te kajdany pilnują moich gestów
(Jak się tutaj znalazłam, s.48)

Ewa Kołodziejczyk, omawiając Salon mebli kuchennych słusznie zauważyła, że znakiem rozpoznawczym poezji Magdaleny Jankowskiej jest umiejętność dostrzegania i zachwycania się pięknem. Pięknym bywa coś, co staje się takim pod wpływem jej spojrzenia. To uzdolnienie do uchwycenia i nazywania piękna sprawia, że kilka linijek wiersza, w którym zamknięte jest wzruszenie, zdumiewające odkrycie, zbliża autorkę do twórców haiku. Paradoks, aforyzm, celną pointę zawdzięcza uważnemu i nieschematycznemu spojrzeniu. Zanurzona w tym, co zwykłe, Magdalena Jankowska jest wolna od rutyny. Dzięki temu także w jej najnowszym tomie, ożywczość i błyskotliwość spostrzeżeń równoważy ciemny ton, trudnych, intymnych wyznań („Twórczość” 2008, nr 1, ss. 93-95). Jankowska przyzwyczaiła czytelników do miniaturowych rozmiarów swoich wierszy. Dwa, trzy wersety plus tytuł, który stanowi integralną i znaczącą część utworu, to poetycki ładunek często eksplodujący bolesnym wyznaniem:

los który nam zgotowali
niepostrzeżenie stał się tym
na który zasługujemy
(Siedem klatek s.40)

Albo inny wiersz pod tytułem Ostro się do niego wzięła z serii miniatur zbudowanych na zasadzie paradoksu z ironią w tle

pogłaskała

ścianę domu
w którym mieszkał

Autoironia, niedopowiedzenie, aluzja to u Jankowskiej węzłowe elementy budowania sytuacji lirycznej, które uwalniają emocje i znakomicie zastępują tradycyjną metaforykę. Warto też zwrócić uwagę na język. Typowe są tu zdania krótkie, ale bez składniowych odchyleń. Leksyka znamienna dla codziennej konwersacji, ale czysta. Jankowska nie posługuje się zwrotami zbyt wyszukanymi, słownictwem udziwnionym, wulgarnym czy zapożyczonym ze słownika wyrazów obcych. Mamy w jej wierszach kulturalną, literacką polszczyznę. Profesor Jerzy Bartmiński – jeden z największych współczesnych znawców i miłośników języka polskiego – w wywiadzie udzielonym dziennikarce „Kuriera Lubelskiego(ss.5-6, 07.2008) powiedział: Każdy z nas indywidualnie używa języka, naszego wspólnego dobra. Z bogatego skarbca każdy wybiera to, co mu się podoba. Przez wybór słów i form językowych człowiek wyrażą siebie. Język może być brzydki, agresywny, podły, ale może być – i jest! – piękny i racjonalny. Jeśli my jesteśmy piękni i racjonalni. Literacki język Magdaleny Jankowskiej jest czysty, piękny i racjonalny! Zauważmy także uwrażliwienie na urodę natury. Jej elementy często wzbogacają poetycki potencjał wierszy Jankowskiej, bywają środkiem łagodzącym bolesne wyznania podmiotu:
* * *
martwą biel łąki
przecina żywy strumyk

nie wiedziałam że płynie
kiedy rosła zieleń

Precyzyjna konstrukcja jest cechą charakterystyczną liryki Jankowskiej. Dwa pierwsze wersy to ekspozycja – przywołanie pejzażu, w którym ”martwe” zestawione jest z „żywym” – dwa oblicz łąki (martwa łąka, żywy strumyk) to dwie strony każdego życia. Komentarz określający stanowisko podmiotu zarysowany jest bardzo wyraźnie w następujących dwóch wersach i stanowi przypomnienie nieustannej przemienności świata, która trwa niezależnie od woli człowieka w różnym tempie (strumień płynie szybko, trawa rośnie powoli), różnym czasie. Nostalgiczny, elegijny ton wielu wierszy Jankowskiej jest elementem uświadomienia złożonej i skomplikowanej biologii człowieka, który jest tylko częścią natury i jak ana złożony bywa z wielu kontrastujących ze sobą elementów. Są w tomiku także inne wiersze potwierdzające ogromną wrażliwość autorki na pejzaż, będące próbami jego osobowo-przedmiotowego odczytania. Oto jeden z nich:

* * *
tuż po bocianach przyleciał śnieg
na łąkę nagle pobladłą ze zgrozy

i zastygł
czerwony dziób

w geście Rejtana
pod pędzlem wiatru

STOWARZYSZENIE TWÓRCÓW WSZELAKICH (portal internetowy)
ZAPOWIEDZI WYDAWNICZE RECENZJE

Agnieszka Cisek

Co się sprzedaje pod tym szyldem?

Magdalena Jankowska: Salon mebli kuchennych
Są książki pełne pięknych wierszy, które jednak nie tworzą intrygującej całości, gdyż poszczególne utwory nie nawiązują ze sobą korespondencji, są też tomiki zawierające wiersze „niepozorne”, ale będące ze sobą w specyficznej relacji. Z napięć tworzonych między nimi rodzi się siła oddziaływania zbioru. Taki właśnie jest „Salon Mebli Kuchennych” Magdaleny Jankowskiej.
Paradoks uwypuklony tytułem zdaje się wyrażać ideę połączenia salonowej konwersacji z chęcią mówienia o rzeczach przykrych. Galanteria bliska fałszowi, dająca świadectwo panowania nad emocjami, sąsiaduje tu z dowodami niemożności utrzymania konwencji, która przegrywa z potrzebą brutalnego wyjawienia prawdy. Meble kuchenne służa przecież temu, co nieodzowne w codziennej egzystencji. Jednak, kiedy są eksponowane w salonie, który je odziera z intymności kuchennego wnętrza i tuszuje ich funkcjonalny charakter, tracą przynależny im status. To „niebycie” na swoim miejscu, znajdowanie się w sytuacji pozornej jest wiodącym tematem tego zbioru. Aby lepiej wyrazić ten stan rzeczy Jankowska często ucieka się do konceptu i szuka zabawnej pointy rozwiązującej wiersz, by go zestawić z tymi, w których bolesne prawdy artykułowane są w zupełnie innym rejestrze.
Kompozycja tomu ma dwa wyraźne bieguny zróżnicowane pod względem postawy mówiącego i zawierającego się w tym potencjału emocjonalnego. Otwierający książkę wiersz „Fałszywy alarm” pokazuje kogoś pragnącego zwrócić na siebie uwagę otoczenia, jak ów zawiadamiający o podłożeniu bomby, ale przecież nie jest to obrazek obyczajowy, tylko studium psychiki. Przesunięcie wersów o powtarzającej się treści pokazuje, w jakim amoku znajduje się bohater krótkiego utworu:

cztery suki
dwie karetki
i jeszcze trzy straże

teraz zobaczycie
suki

karetki i straże
zobaczycie
mnie

Nie ma żadnych realiów otaczającego świata, jest tylko świadectwo wewnętrznej ekspresji. Pierwsze „teraz zobaczycie” brzmi jak pogróżka wypowiadana w gniewie, ale już „teraz zobaczycie mnie” ujawnia nieprzebraną tęsknotę za byciem w centrum czyjejś uwagi. Jest to więc utwór o syndromie nieważności, a co za tym idzie – braku miłości. Natomiast wiersz zamykający tomik, też wypowiadany w pierwszej osobie, ale już wyraźnie z odautorskim podmiotem lirycznym (przywoływanie twórczości Świrszczyńskiej jako wzoru postawy poetyckiej) daje świadectwo dojrzałego spojrzenia na problem braku bliskości. Namiętna interwencja i gwałtowność protestu z „Fałszywego alarmu” zmienia się na końcu tomu w spokojną analizę stanu rzeczy. „Budowałam barykadę” jest świadectwem wnikania osoby mówiącej w mechanizm, jaki doprowadził do dzisiejszej sytuacji i, jak się zdaje, dojrzałego pogodzenia się z nią – „chwytałam się dostępnej mi / formy/wspólnoty”
Między pierwszym a ostatnim wierszem „Salonu…” znajdujemy utwór pozwalający czytelnikowi zrozumieć okoliczności, które mogły się stać przyczyną takiego właśnie widzenia świata. Liryk zaczynający się incipitem „ starość też mnie ominie” wcale nie zapowiada marzenia o wiecznej młodości, chociaż ta „zmyłka” jest udanym chwytem poetyckim, ale mówi o zadawnionym urazie wobec kogoś, kto ciągle jeszcze żyje („a śmierć przyjdzie bardzo oficjalna/ tak jedna jak i druga”) z kim jednak od dawna nie ma kontaktu emocjonalnego. Ta podwójność oraz kontekst całego zbioru może sugerować, że dotyczy to rodziców.
Dzięki tym zrębom konstrukcyjnym powstaje opowieść o samotności, niekochaniu, zakłóceniu życia rodzinnego w różnych okresach życia. Opowieść, która może pokrywać się z biografią autorki, ale jest utkana z wielu życiorysów, z których Jankowska – być może tendencyjnie – wydobywa rzutujące na całe życie doświadczenie dzieciństwa. Układów, w których często pozór jest dominującą zasadą. Konstrukcja wierszy dobrze odzwierciedla utrwalanie się tego stanu:

NIGDY MNIE NIE STRASZYLI DIABŁEM

bo kto by się go tam bał
w piekle

Poprawność zasad wychowawczych sygnalizowana oświadczeniem z tytułu miniatury, którą zdaje się podtrzymywać deklaracja zawarta w pierwszym wersie, znamionuje kogoś pozbawionego lęków, czyli tego, kto był dobrze ukształtowanym wewnętrznie dzieckiem. Dopiero informacja zamykająca utwór całkowicie odmienia sens całości. To, co braliśmy za wzór wychowawczy, nagle staje się jego negatywem. Podobną rozbieżność autorka tropi w innym maleńkim wierszu SERCE

dali jej
Amicisa

Frazeologizm „dawać serce”, tak charakterystyczny dla opisu stosunków rodzinnych, tu stoi w kontrze z innym obowiązkiem , który może towarzyszyć temu pierwszemu, ale może też tylko tuszować jego brak – dawanie przedmiotów. Tu będzie nim książka o ważnym tytule „Serce”. Owa słynna powieść Edmunda de Amicisa – pamiętnik ucznia trzeciej klasy – w której włoski autor poprzez zapiski jedenastolatka przekazuje ideały sentymentalnie sformułowanego humanitaryzmu, mające kształtować dziecięce charaktery. Wśród jego zasad wrażliwość na drugiego człowieka zajmuje szczególne miejsce. Jankowska sugeruje w „Sercu” istnienie bolesnej przepaści między tymi dwoma sposobami świadczenia. Bowiem schematyczne spełnianie obowiązków, to zewnętrznie widoczne i możliwe do społecznej oceny, często nie pozostaje w zgodzie z tym intymnym, ocenianym w subiektywnym odbiorze. Prawda dosyć oczywista znalazła tu jednak odświeżającą formułę literacką. Oszczędność zastosowanych środków czyni z wypowiedzi intrygującą szaradę, wymagającą od czytelnika literackiej erudycji i chęci wnikania pod powierzchnię słów. A ponieważ tych jest tak mało, ich „niedostatek” każe szukać swej artystycznej przyczyny i z braków odczytywać znaczenia. Patrzeć na wiersze jak na życiowe sytuacje, w których z okolicznościowych przemilczeń i zafałszowań biorą się rysy na ludzkich biografiach.
Żeby jednak nie wyobrazić sobie tego tomu jako jednej wielkiej skargi, trzeba zwrócić uwagę na wiersze, które zaświadczają o możliwości porozumienia między ludźmi, ich wzajemnego przywiązania i solidarności. Jest to na ogół więź bardzo delikatna, niekiedy mimowolna, jednak wyłuszczona przez poetkę nie pozwala się zignorować

FILAR

Wyglądało że obydwoje znaleźliśmy się
pod mostem

i wtedy chłopiec powiedział:
widzi pani – ale tęcz!

Zwyczajna scenka uniezwykla się jednak w sensie poetyckim, kiedy uruchomimy wyobrażnię plastyczną i jako trzon konstrukcyjny wiersza weźmiemy filar i dwuznaczność jakiej pojęcie tu podlega. Równocześnie jest łukiem filaru mostu, pod którym się – metaforycznie – bywa w najgorszych czasach i łukiem tęczy – symbolu nadziei – budującym filar duchowego oparcia.
Tytuł tomu odzwierciedla powszechną dziś aspirację obcowania z rzeczywistością dla wybranych. Toteż nawet pospolitość stara się wobec masowych apetytów stwarzać pozory jakości elitarnych. Idąc tym tropem, autorka „Salonu mebli kuchennych” zdaje się sugerować, że podobne rzeczy zdarzają się wielu ludziom, ale każdemu z nich jawią się one jako wyjątkowe, bo mierzone skalą pojedynczego życia.

————————————————————————————————————————————————

Już, 2002 (poezja

TWÓRCZOŚĆ 9/2004

Małgorzata Rygielska

JUŻ?

Już? Już. A raczej…już. Pisane małą literą, z boku okładki z czarno-białym zdjęciem. Krótkie, celne. Jako tytuł całego tomiku i jako tytuł pojedynczego wiersza. A nawet jako synonim po-lekturowego odczucia. Stwierdzenie, pytanie, zawieszenie głosu. Poetycki słuch, oszczędność słowa i świadomy wybór prostych środków wyrazu. W przypadku poezji Magdaleny Jankowskiej nie podlegające dyskusji i zarazem – zaledwie przedwstępne. Co bowiem mogą oznaczać określenia typu: poetycki słuch lub oszczędność słowa bez „słowa samego”, bez wiersza? Rozmiar wiersza, niedomówienia lub/i kondensacje, ilość onomatopei? A może po prostu bezsilność recenzenckiego żargonu, dymną zasłonę ogólników? Pewne jest jedno – Jankowska zmusza czytelnika do nieustannej uwagi, stopniuje napięcie, potrafi zaskoczyć. Jak w utworze Od rana do wieczora: ” już/ różnie układa cień//”, w którym nie da się tak łatwo rozstrzygnąć, czy owo wyodrębnione kursywą (a więc pisane …pospiesznie?) już dotyczy tytułu czy też odnosi się do przebiegu dnia. Wiąże się z wydarzeniami jednostkowymi, wpisywanymi w osobisty rytm, czy traktuje o czasie cyklicznym. Wreszcie – czy cień jest tu zjawiskiem optycznym, symbolem czy może… metaforą. Takie pytania samoistnie niemal rodzą następne, potęgują wątpliwości. Bo czy pisany kursywą fragment z tekstu Anatomia wiersza

Czuję, że mieszają się w tej poezji
Przestrzenie, różnice temperatur, rosnące tempo.

Pozwala jednoznacznie stwierdzić, że poprzedni wiersz to po prostu metapoetycki komentarz do własnej twórczości, utwór ze wskazaniem i charakterystyką? Wątpię. Pojedyncze sygnały, typografia, formy gramatyczne nie rozwiązują jeszcze wszystkiego, a tym bardziej nie dają prawa do kategoryczności sądów, do „jedynej słusznej” interpretacji. I nie o to – na szczęście – chodzi w poezji. Oczywiście jedni wolą skomplikowane słowne łamigłówki, inni umiejętne połączenie „dreszczu po krzyżu” z możliwością rozbudowanej refleksji. Czytelnikom najnowszego zbioru Magdaleny Jankowskiej – nawet tym najbardziej wybrednym – nie zabraknie ani jednego, ani drugiego. Jej poezja stwarza bowiem jednocześnie okazje do przekraczania lekturowych przyzwyczajeń i zezwala na ich zachowanie, nie tracąc przy tym swoistości.
Oferuje też prawdziwą przyjemność – od tej, której źródłem jest dostrzeżenie rzeczy znanych, począwszy, aż po zdziwienie, kiedy okazuje się , że początkowo uznane za typowe motywy bądź chwyty poetyckie, nie są takimi w istocie – służą innym celom, ujawniają odmienne spostrzeżenia, wywracają na nice cały szereg naiwnych albo rutynowych rozpoznań. Jeszcze przed lekturą, zaraz po przekartkowaniu, pobieżnym przejrzeniu, wiele wierszy z tomiku już budzi skojarzenie z haiku. Bo zwięzłe, krótkie i o przyrodzie na przykład. Albo o emocjach. Ale czy takie asocjacje są trafne i – co równie ważne – uprawnione? Czy impuls, nakazujący szukać ulokowanej ponad literackimi tradycjami ciągłości form, znajdzie swoje uzasadnienie w konkretnym wierszu? Ot, chociażby w takim liryku:

SKĄD POCHODZI MOJA RADOŚĆ

z nieba

nad żółtą rzeką rzepaku

albo w wierszu Święto Przemienienia

wśród kwiatów sypanych w Boże Ciało
liście czerwonych śliw

Od razu widać odmienne uwarunkowania kulturowe i brak normatywnych ustaleń dotyczących kształtu wiersza. O „polskiej imitacji haiku” – wywodzącego się z tanki, popularnego w Japonii gatunku o ściśle określonej rozpiętości wersów (trzy po pięć, siedem i kolejno pięć sylab) nie może być mowy. Chyba że ważniejsza od wymogów formalnych okaże się idea poezji jako kondensacji znaczeń, zgodnie z wielekroć przytaczanym Dichtung
= condensare. Jednakże słowo w języku polskim – inaczej niż japoński znak, który może oznaczać i czerwień, i wiśnię, i rdzę (albo podobny zestaw, nie pamiętam) – nie zwielokrotnia znaczeń, jeśli znajduje się w izolacji, bez kontekstu, bez innego słowa, bez skomplikowanych, opartych na fleksji reguł łączenia. Analogii można się zatem doszukać jedynie… w sile wyrazu, w trafności obrazowania, w przemyślanej „zwięzłości”, zwartości wiersza. Ale tyle tu podobieństw, co i różnic. Jedno nie ulega wątpliwości – zamiast nachalnego wielosłowia pojawiają się precyzja i lakoniczność, zamiast setek informacji – przenikliwość, błysk obserwacji i niezwykłe wyczulenie na szczegół. Zdarzają się zaskakujące zestawienia, gry słów, które prowadzą od stereotypowego skojarzenia do świeżości poetyckiego obrazu (vide: NA FALI// motyl spławika// frunący/ z ciężarem)
W już znajdują się również szczególnej urody erotyki. Wyzute z gadulstwa, opisowości, taniego sentymentalizmu. Najkrótszy składa się z jednego, a właściwie dwóch (wraz z tytułem) wersów:

„V”

jej ud

„V” zakłada przede wszystkim odbiór wizualny – układ graficzny należy uznać tu za równoprawny składnik wytwarzanego sensu. Można przywołać też rozmaite eksperymentu tak zwanej poezji konkretnej. Można, ale czy rzeczywiście… trzeba? Nie chodzi tutaj jedynie o materialność znaku językowego. Ważniejszy staje się obraz, który wymyka się słowu, działa „poza językiem formuł” (Ezra Pond), sprawiając jednocześnie, że bez niego zrozumienie wiersza nie byłoby w pełni możliwe. Dlatego zamiast haiku – i to z kilku co najmniej powodów – bardziej adekwatne wydaje mi się słowo miniatura. Miniatura bowiem sytuuje się między słowem a obrazem, między ilustracją a literą. Podobnie jak haiku umożliwia rozbłysk, poznanie, iluminację. Selekcję znaczeń, skupienie ich na niewielkiej przestrzeni, intensyfikację. Ale intuicja, która podpowiada, że powodem przywołania miniatury jest rozmiar wierszy, ich krótkość, kolejny raz zwodzi. Słowo miniatura nie jest bowiem spokrewnione z wyrazem minimus – mały, lecz wywodzi się od nazwy czerwonego barwnika – minium. Miniatura, minia, czerwony kolor, konkret, szczegół. Miniatura plastyczna, miniatura literacka, poetycka. Skupić uwagę, uwolnić wyobraźnię i myśl. Czytać. Tak jak „namiętny czytelnik” z utworu Anatomia wiersza
który starał się znaleźć między wersami
pulsujące źródło

Anatomia wiersza, anatomia ciała. To kształt, budowa, ale też zgodnie ze źródłosłowem, krajanie, ćwiartowanie, kawałkowanie, dzielenie, rozbieranie… Patologiczne lub miłosne. Czynność potencjalnego recenzenta lub/i… (alternatywa została wyraźnie zarysowana w tekście) namiętnego czytelnika. Tekst wiersza jawi się zatem jako korpus delecti i korpus delicji (Michał Paweł Markowski) jednocześnie.
Twórczość Magdaleny Jankowskiej nie ogranicza się jednak do porażających swą celnością miniatur-erotyków. Rzeczywiście, dotychczasowy wybór przywołanych tekstów, a także przypomniane W OGRODZIE BOTANICZNYM nazwisko innej poetki, Marii Pawlikowskiej –Jasnorzewskiej (spokojne: „jedwabny szal zimowitów” i ekspresywne: „Jasnorzewska! / Lilka!), również autorki specyficznych miniatur – Pocałunków (która właśnie w cyklu Pocałunki napisała: Czerwień minii – ważność / Czerwień krwi – ból / Czerwień ust – dotyk), mogły sugerować, że mamy do czynienia jedynie z fragmentami zapisu miłosnych uniesień. Tak jednak nie jest. W utworach pokazujących rozmaite relacje interpersonalne wielekroć pojawia się ironia, przenikliwość spojrzenia, instynkt demaskatorski.
Prostota formy, specyficzna „małomówność”, umiejętne operowanie znakami frazeologicznymi odsłaniają skomplikowaną prawdę o ludzkiej naturze dużo lepiej niż rozbudowane , drobiazgowe opisy. Są to wiersze, które dążą do deziluzji, zmuszają do namysłu, nicują stereotypy. Uświadamiają zgubność stagnacji, bezrefleksyjnego trwania w szponach nawyku. Przywracają do życia wytarte metafory. I tak np. WIZUALIZACJA to krótki , zanurzony w mowie potocznej dialog: „ – jak mnie zostawi to złapię takiego doła / – a jak wysoko stoisz kiedy jest przy tobie?”. A wyznanie DAŁEŚ MI SKRZYDŁA //lecę//jak bombowiec”. To już nie Kto mi dał skrzydła Kochanowskiego ani Niebieskie migdały zakochanej Lilki. To Jankowska – przenikliwa, ironiczna, samoswoja. Również doskonały słuchacz języków pozornie obcych poezji: komunałów, zużytych metafor, sloganów reklamowych.
BOGINI ZWYCIĘSTWA

płaszcz hydrolipidowy
tarcza ceramidów

czy „NIE WOLNO WOLNYM // rodnikom// pozwolić na działanie” są nie tylko kolażem, mozaiką przytoczeń; stanowią też doskonały przykład na przekorne, ożywcze wykorzystanie „cytatów z rzeczywistości”
Z pewnością siła tej poezji są – niezależnie od siebie – niedomówienia i zaskakujące, celne puenty. Na wiele sposobów rozumiana oszczędność słowa, ale równocześnie polisemia, ukazywanie wielu, opalizujących znaczeń, ich różnych odcieni. Czy zatem tytułowe już jest oznajmieniem, rozpoznaniem („A WIĘC TO JUŻ// i znowu/ nie trafiam w uszko// siedzę tak / z igłą w jednej a nitką w drugiej dłoni// z miną / jakbym puszczała oko do wieczności”), czy opisem ruchliwości, zmiany (OD RANA DO WIECZORA), czy radosnym wykrzyknikiem, czy też owym melancholijnym „już nie…” („jeszcze patrzę na nie z przyjemnością / nie złoszczą mnie jeszcze ich krótkie spódnice / i biegnące za nimi spostrzegam / jeszcze bez zawiści // a może / już?) . Nie wiem. Ale jeśli już miałabym odpowiedzieć, to użyłabym słowa niedosytu. Już? Jeszcze.

——————————————————————————————————-
http://www.akcentpismo.pl/pliki/nr1-2.03/spisnr1-2.03.html

AKCENT 1-2/2003

Bohdan Zadura

PULSUJĄCE ŹRÓDŁO

To jest książka do czytania, z obrazkami, bo są w niej obrazki. Tak, są, są. Chociaż nie ma w niej ilustracji. Książka z obrazkami, a poważna. Poważna to znaczy serio. Serio to znaczy zrównoważona – nie histeryczna, nie buntownicza, nie egzaltowana i nie naiwna. Na czym to zrównoważenie polega, najlepiej może widać w wierszu Kto się tu liczy? Po takim tytule następuje nie, co się liczy, a co jest. Po tytule kto się tu liczy? Następuje wyliczanka. Jest Warszawa, Kraków, prowincja (sezonowy pępek świata – więc jednak coś z liczenia się w sensie znaczenia), nowi barbarzyńcy, starzy znajomi – bz. – bez zmian. Jest jakiś B.Z. od kilkunastu miesięcy – a jak przed nim są starzy znajomi to być może autor Starych znajomych? – setka najzdolniejszych z jednego pokolenia, donośne głosy i nagłośnione nazwiska, co pozwala przypuszczać, że to nie to samo. Różne szkoły. Koniec wyliczanki – zaczyna się opis: ściany mają uszy, ludzie języki, spryt często bardzo długie nogi. Ścieżki szybkiego druku nie zawsze wiodą przez redakcyjne biurko. Więc przez co? To nie jest dopowiedziane, dopowiedz sobie na własną odpowiedzialność ten „rym znaczeniowy” – biurko –łóżko. Są doctus i są kaskader (coś tu się dzieje z językiem, nie jest doctus i jest kaskader, a są), wschodzący i świeżo zeszli. Śmierć jest formą reklamy. To wszystko.
Mechanizm funkcjonowania poetyckiego rynku, targ – z targowym zamieszaniem, gwarem, przekrzykiwaniem się, tłokiem (setka najzdolniejszych z jednego pokolenia, więc i jacyś mniej zdolni też muszą się kręcić, a tych pokoleń ze trzy, gdy zaś uwzględnić kreatywną moc krytyki, to pewnie i więcej. O jaką poezję może w tym wszystkim chodzić? A czy ktoś tu mówi o poezji? To raczej gra układów, chwilowych koniunktur, usług wzajemnych czy wymiany barterowej, opis mechanizmów, którym przygląda się oko bystre, znające się na rzeczy, opatrzone z tym, czemu się przygląda. Beznamiętne, zdaje się, nie dające się nabrać, nie ulegające złudzeniom, skoro zauważa i to, że śmierć jest formą reklamy. To wszystko – po takiej wiedzy jakież wybawienie? I kiedy czytając myślimy sobie, że „To wszystko” znaczy tyle, co „tylko do tego się wszystko sprowadza”, następuje ciąg dalszy, zupełny – to znaczy o 180 stopni – zwrot. To wszystko

jest do zapomnienia
kiedy się czyta
wiersz

Wbrew pozorom – czy może wbrew pierwszemu wrażeniu – to nie jest wiersz autotematyczny. To nie jest, nieprawdaż, wcale wiersz o pisaniu wiersza, to jest wiersz o czytaniu. O nieautentyczności, w której jest miejsce na autentyczność przeżycia.
Wiersze o literaturze – przy literaturze – to jeden z wątków tego tomu Zloty zjazdy sympozja, Dwa serca, Anatomia wiersza, matki odchodzą – w każdym z nich punktem wyjścia jest obserwacja, punktem dojścia konstatacja? W każdym są co najmniej dwa plany, każdy zatrudnia – czy wykorzystuje – język na dwóch płaszczyznach – im więcej gwiazd/ tym mniej autentyczne niebo to cały pierwszy, drugi oparty jest na frazeologizmach: „mieć serce do czegoś” i „mieć serce w gardle”, co daje tytułowe „dwa serca” – wszystko się zgadza, wieloznaczność – w poezji im więcej znaczeń tym lepiej – jest tu przyjazna czytającemu. Żadnego szalbierstwa. Właściwie to taki mały heroizm trwania przy wartościach wbrew otoczeniu, ze świadomością, że jest to postawa anachroniczna, wbrew wszystkiemu, bo „koledzy z redakcji” rechocą/ z namiętnego czytelnika/ który się stara znaleźć między wersami / pulsujące źródło.
Analityczność spojrzenia cechuje też wiersze, które można by nazwać z braku lepszego określenia – społecznymi. Napisało mi się to z pełnym przekonaniem , ale kiedy sięgam znów do już po przykłady, zaczyna być z tym pewien kłopot. Długą drogę wzruszeń (skądinąd najdłuższy i jedyny długi, 40 wersowy wiersz w tym tomie) również dobrze można by zaliczyć do wymienionej wcześniej grupy – to jakby opis czy zapis próby jakiegoś podniosłego spektaklu, który będzie chwytał za gardło i serce widzów, budząc głębokie uczucia estetyczne i patriotyczne, tymczasem oglądany od kuchni jest litanią połajanek, których reżyser widowiska nie szczędzi aktorom czy raczej statystom „kurwa obudź się wreszcie / dawaj Beethovena”, „koledzy z obsługi planu / flaga jak najwyżej”, „i w tym miejscu lecisz / z hymnem”, „skupcie się dzieci /równo dumnie / bo nie skończymy do obiadu”. Celebracja rozczarowań z jej przekonującą pointą: „nie każdy może mieć swój pomnik / ale każdy pomnik może mieć // swojego wandala”? Rozchylone z górze palce? („pierwsze promienie / słońca wolności // i ta nasza / proca)? Znak zwycięstwa, jak się zdaje potraktowany tu został dość ironicznie, by nie powiedzieć, że z politowaniem („ta nasza” chciałoby się dopowiedzieć „pożal się Boże”), w przeciwieństwie do innego , najkrótszego wiersza tomu zatytułowanego „V” jej ud. Jeśli wiersze społeczne to takie, które odnoszą się do wzorów zachowań, stereotypów narzucanych przez obyczajowość, kulturę masową, do realiów współczesności, pędu do sukcesu, to można tu wymienić Proszę o wsparcie, Supermarket, Na początku nowej drogi, Kobiety zawsze tego chciały, Boginię zwycięstwa (wytwór przemysłu kosmetycznego: w lipidowym płaszczu, z tarczą ceramidów) czy nawet
Dziś do ciebie przyjść nie mogę ze świetną metaforą „partyzantka w lesie stałych związków” albo Marcowa noc ( „nauka chrześcijańska odmawia / zwierzętom nieśmiertelnej duszy / którą tak bez wyjątku obdarza człowieka”)
Powiedzieć, że jest to poezja pozbawiona emocji to minąć się z prawdą, powiedzieć, że emocje w niej przefiltrowane są przez umysł – to już chyba być blisko prawdy. W jakiejś mierze jest to poezja intelektualna, dostarczająca satysfakcji myśli. Jednym z najmocniejszych środków wyrazu w już jest paradoks w najrozmaitszych odmianach – językowej, emocjonalnej, sytuacyjnej. Jak w znakomitym wierszu Ślub

powiedziałam „tak”

i zorientowałam się
że jestem druhną

To też część prawdy, bo pojawiają się w już wiersze, gdzie nie zabawa wieloznacznością, gry językowe, metajęzykowa refleksja (Zwrot: odniosłam / klęskę) – przepraszam za słowo refleksja – się liczy, wiersze, w których nie ma miejsca na ironię, wiersze, które można by nazwać obrazkami, ,którym można by nawet miana wiersza odmówić, bo co to za wiersz, który z kilku słów się składa, ale które też można nazwać ekstatycznymi. Skąd pochodzi moja radość „z nieba // nad żółtą rzeką rzepaku”.
O wierszu Kto się tu liczy? warto pamiętać, gdy się czyta ostatni wiersz tomu już – bardziej autotematyczny, bo o pisaniu – choć to nie musi być pisanie wiersza, to może być pisanie jakiegokolwiek – mowa już w drugim wersie:

nie ma cudów
nic już dzisiaj nie napiszę

Gdybym sądził po sobie, to byłbym pewny, że to jakiś inny rodzaj pisania użytkowego, pisanie jakiegoś artykułu, recenzji, no może prozy. „nie ma cudów” z pierwszej linijki powiedziane jest lekko, zwyczajnie, niezobowiązująco, kolokwialnie i cały ten pierwszy dwuwiersz właściwie zarysowuje sytuację całkowicie banalną

ale wystarczy
gest w otwarte drzwi balkonu

i z garści pszenicy w samym środku grudnia
wyrastają wróble

Nie ma cudów, a oto dzieje się cud, w pewien sposób ten wiersz sam jest cudem, cudem przemiany ziaren w ptaki, czymś, co da się wytłumaczyć, ale zanim się zacznie tłumaczyć , uderza sugestywnością i momentalnością dziania się. Czytając ten wiersz zapomina się o tym wszystkim, co zostało opisane w wierszu Kto się tu liczy?, zapomina się także o tym, jak sam ten wiersz jest zrobiony, o tym, że nie ma w nim słowa ziarno, a wróble wyrastają z ”garści pszenicy”

Magdalena Jankowska Już Wyd Ex Libris, 2002

——————————————————————————————————-
http://www.czaskultury.pl/?mod=archiwumtekst&id=10822

CZAS KULTURY 4/2003

Jerzy Gizella

Czas najwyższy i osobisty

Jaka forma wiersza lepiej przystaje do naszej współczesności? Klasycy na ogół wybierają ciągle formy narracyjne – z elementami opisu, dygresjami filozoficznymi, cytatami z innych klasyków, mottami i jakąś formą epilogu czy pointy. Potrafię jednak z powodzeniem sięgać do równie klasycznych w formie i treści epigramatów oraz importowanych via literatura zachodnia (przeważnie amerykańska), japońskich haiku. Haiku uprawiało wielu naszych znanych i mniej znanych poetów – od Aleksandra Janty-Połczyńskiego po Stanisława Grochowiaka i Czesława Miłosza. Nie stronią też od tej formy młodsi i najmłodsi autorzy. Niektórzy, na przykład Krzysztof Lisowski, wydali ich całe zbiory. Można powiedzieć, że takie próby stylistyczne, jak wiele innych form poetyckich, przyjęly się u nas, a nawet zdobyły znaczną popularność. Nie zawsze jednak są one przekonujące, niektóre – w porównaniu z japońskim oryginałem ( 17 sylab przestrzeganych rygorystycznie) – trochę pękają od słów. Język polski bowiem kocha wielosłowie – przeciętna poezja grzeszy przede wszystkim rozwlekłością i nie uchronili się przed przegadaniem nawet nasi najwięksi. Każdą próbę zagęszczania sensu i znaczenia można by zatem powitać z entuzjazmem lub przynajmniej życzliwością. I tu czeka nas czasem jeszcze większe rozczarowanie – trudno ocenić, czy jest to udany zabieg semantyczny, czy tylko przypadkowy kaprys muzy? To tak, jakby dziecko chciało zacisnąć świat w małej piąstce – wychodzi coś, co tylko ono samo rozumie. I nikt więcej. Ryzykowna próba dla dorosłego – przed którąś tak wnikliwie potrafi ostrzegać piszących Cyprian Kamil Norwid. On też miał kłopoty z lapidarnością – wystarczy porównać krótkie, cyzelowane wersy z „Vade-mecum” z rozlewnymi i przesłowionymi rapsodami czy poematami –dialogami.
Kiedy czytam wiersze Magdaleny Jankowskiej, autorki piątego z kolei tomu wierszy, jej poezja przypomina i przywołuje na myśl mistrza lapidarności i paradoksu: Mirona Białoszewskiego. Ale są i wiersze, które kojarzą się z Marią Jasnorzewską-Pawlikowską. To para poetów dziś bardzo niemodnych i zapomnianych. Może dlatego, że ich style były tak bardzo osobne i właściwie trudne do podrobienia. Jankowska . Jankowska ma też swój styl – delikatny i zaskakujący oryginalnością skojarzeń: to właściwie poetyckie aforyzmy lub haiku, gdzie tytuł czasem jest dłuższy niż tekst właściwy. Lubelska poetka – podobnie jak Bohdan Zadura w „Ptasiej grypie” – przedziela te króciutkie teksty (jedno- lub dwuwersowe) „normalnymi „ wierszami , dla kontrastu i wyrwania czytelnika z leniwego, oportunistycznego stylu lektury. Lubi rozgrywać paradoksy bytu, ambiwalencje sensów, zderzenia słów i pojęć czasem bardzo odległych od siebie. „Niebo na ziemi” – dzięki kałuży. To cały wiersz. Słowo „dzięki” nabiera tu podwójnego znaczenia, dwoistej deskrypcji. Jankowska zapisuje poema naiwne bez używania wielkich słów – to jakby spostrzeżenia, notatki, ale skończone. Zamknięte całości. Pępowina – wystarczy na dwie pętle. Narodziny i śmierć. Radość i rozpacz. Komedia i tragedia. Tak należy czytać – rozmyślać – te wersy. Być może niektóre zirytują kogoś, kto lubi wszystko owinięte w jasny i do końca uzasadniony wywód logiczny. Jeśli jednak szukamy przykładów logiki skokowej, nieciągłej – wiersze Magdaleny Jankowskiej dostarczą nam dobrego przykładu. Odświeża i język, i kojarzenie. Zabawa słowem jest tu częsta, ale dość ostrożna. Subtelna. Tak jak wykład z logiki matematycznej, która jest zmorą tylu humanistów. Pocili się nad nią i nic nie zrozumieli. Autorka „Już” podstawia do symboli i wzorów znaczenia, które coś nam komunikują, otwierają czasem mikroskopijne, ale skomponowane w większe całości, ciągi sensów. Mówić o swoich korzeniach – na karczowisku? Jakież w tych dwóch wersach skondensowanie zjadliwości, przewrotności, gorzkiego historycznego doświadczenia.
Dlatego może warto ostrzec zbyt pochopnych. W tej poezji czai się ciemna strona istnienia. Na imię ma czas. To co dzieje się teraz – ma w umyśle natychmiast ripostę. Wielu kolegów-poetów, zatruwających się nihilizmem i poczuciem bezsensu egzystencji – mogłoby się skupić na tym stylu myślenia. Narzekają, klną, rozpaczają, marnują czas na to, żeby swój byt opisać w najczarniejszych barwach dekadencji – a może znaleźć inną drogę. Zamiast zastanawiać się, jaką techniką New Age zatrzymać młodość i rozszerzyć możliwości swojego przeciętnego umysłu, jak pozbyć się frustracji oraz wynikającej z niej agresji – mogliby zacząć opisywać świat . Medytować nad nim i kontemplować go. Wtedy ich reakcje przestaną być takie dosłowne i wegetatywne – sprowokowane nie tyle przekrwionym okiem, co wypracowaną , chłodną analizą słów. W tomiku jest wiele wierszy na temat pisania. Powiedzmy od razu – tak dzisiaj postępuje wielu niepewnych autorów. Czują potrzebę wyjaśnień, autokomentarza. Może to także wynikać z braku zaufania do czytelnika. Ot, przeczyta ten tomik jakiś zapaleniec, wzruszy ramionami i upcha na półce z setkami podobnych książeczek. Wierzę, że tym razem będzie nieco inaczej. Bo z tych wierszy – epigramatów przenika szacunek do niepowtarzalnego ludzkiego istnienia, dla chwili wydobytej z chaosu i gonitwy natrętnych myśli. Namysł. A to już bardzo dużo. I rzadkie w dzisiejszej, zbyt wulgarnej i pełnej krzyku oraz pogardy dla innych i całej kultury – poezjorei. Poezja Jankowskiej bowiem zawiera sporą dawkę autoironii, dystansu do opisywanego świata. Jeśli ktoś potrafi się na to zdobyć – nie zginie w tłumie. Nie musi się ciągle tłumaczyć z pisania. Uginać się przed krzykliwą modą albo podpierać co chwila klasykami.

————————————————————————————————————————————————

MIESIĘCZNIK PROWINCJONALNY 1-2/2003

Anna Spólna

Święto Przemienienia

W samym środku zimy dostaję w prezencie jeden z moich ulubionych zapachów lata – aromat świeżo skoszonej trawy:

aż dwie kosiarki
pachnie zielona krew

I tak, dziewiątym wierszem z tomu już Magdalena Jankowska zdobywa moje uznanie. Ten zbiór to notatnik zamyśleń, olśnień, pomysłów. Nie opowiada historii, poszczególne liryki nie składają się na continuum, można wyjmować je z kontekstu całości i zapamiętywać dla ich pojedynczej ujmującej urody i trafności.

W już jest wiele tekstów nieudanych, ale najlepsze w pełni to rekompensują. Wiersze – koncepty (np. Manewry, Proszę o wsparcie, A więc to już ) przekonują mnie najmniej – nie ma w nich „pulsującego źródła”, którego, wedle słów poetki trzeba szukać między wersami (Anatomia wiersza)

Na szczęście tom składa się przede wszystkim z zapisków (często jedno- dwuwersowych) ulotnych uczuć, doznań, myśli. Sprawiają wrażenie niewymuszonych, wynikają chyba w sposób naturalny ze skłonności autorki do zaskakujących skojarzeń. Choćby takich:

mijała ich pełnia
i sierp ostatniej kwadry
kaleczył język
jeszcze cały w słodyczy

ten bogaty wiersz, który mógłby być (i może jest) opisem przemiany miłości w jej zaprzeczenie, nosi przyziemny tytuł Dropsy. Śmiałość wyobraźni, wrażliwość lingwistyczna w połączeniu ze skłonnością do kondensacji pozwalają tworzyć wiersze takie jak Nasze strony:

góry doliny
www

Te trzy wersy (bo tytuł , jak zwykle u poetki, jest integralną , także składniowo, częścią liryku) są aluzją do starej miłosnej piosenki, próbą opisu krainy uczuć, szkicowym pejzażem, graficzną ilustracją do niego (każda litera to szczyt i dwie doliny), wreszcie – utworem doby Internetu, drobnym świadectwem naszych czasów.

Jankowska często sięga do metody stosowanej na największą skalę przez poetów Nowej Fali, którą można określić jako grę z frazeologią. Przetwarza istniejące zbitki słowne i bawi się nimi. Język jest dla poetki narzędziem uniezwyklania zwykłości, jej przemieniania. Toteż liście czerwonych śliw, sypane w procesji, ulegają przeistoczeniu i stają się kwiatami (Święto Przemienienia), zapach zrównany zostaje ze śpiewem słowika (Maciejka), duch miejsca – zaklęty w gołębie (Plac św. Marka ‘98)

W tomie nie brakuje wierszy miłosnych. Znalazłam w nim najkrótszy znany mi erotyk”

V

jej ud

Autorka trzyma się z daleka od ekshibicjonizmu. Najodważniejsze liryki są bezosobowe (Na chwilę przy sobie, Arka, Minimalizm?). Niemniej kobiecość dojrzała, świadoma swojej wartości, ale znająca swoje słabe punkty i podatna na zranienie wysuwa się w zbiorze na pierwszy plan. Bohaterka spieszy się, by kochać, by żyć:

czas najwyższy
staje się
moim czasem
(Czas najwyższy)

a szukając pełni, odsłania swoją kruchość i naraża się na cierpienie. Toteż obok relacji z chwil zatrzymanych dla ich piękna, jest w zbiorze wiele wierszy traktujących o odrzuceniu, rozpaczliwej niepewności, oczekiwaniu na próżno. O uczuciu na smyczy z Poniedziałku i piątku, o partyzantce/ w lesie stałych związków z arcydowcipnego, choć arcygorzkiego wiersza cytatu Dziś do ciebie przyjść nie mogę. Znaczące są słowa miniaturowego liryku Zwrot

odniosłam
klęskę

Magdalena Jankowska pisze zdecydowanie, bez natrętnego eksponowania własnej nadwrażliwości, co często zdarza się poetom (i poetkom…). Nie traci miejsca i czasu na pustosłowie: skondensowana forma, uważna obserwacja świata, dar chwytania reprezentatywnego szczegółu, aby przez poetycki skrót określić precyzyjnie cechy rzeczywistości – to walory jej najlepszych liryków. Te najkrótsze, wręcz migawkowe wiersze-zarysy, wiersze-szkice, z tytułem wtapiającym się w resztę tekstu, nie są ozdobne ani wymyślne:

Dałeś mi skrzydła

lecę
jak bombowiec

Choć nie wdzięczą się do czytelnika, mają wdzięk i siłę, która sprawia, że mocą poezji „(…) z garści pszenicy w samym środku grudnia/ wyrastają wróble” (Nie ma cudów). Odbywa się Święto Przemienienia.

——————————————————————————————————-
http://www.podkowianskimagazyn.pl/nr39/rec1_39.htm

PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY 1/2003

Beata Wróblewska

W poetyckim skrócie

„Już” to lapidarny i wieloznaczny tytuł tomiku Magdaleny Jankowskiej. Poetka czerpie z tradycji epigramatu, kończy wiersze zaskakującymi pointami, rozbija istniejące w języku zwroty, wykorzystuje ich wieloznaczność, zaskakująco uzupełnia i dopowiada. Uzyskuje przez to niezwykłą energię słowa. Jej poezja oparta na paradoksach wydobywa absurd rzeczywistości supermarketów, ilustrowanych tygodników, kremów z ceramidami. Jest niezgodą na sukces miernoty i wzory kultury masowej gloryfikującej urodę i siłę, co w praktyce oznacza obojętność wobec nędzy i cierpienia.
Oszczędna forma tekstów tworzy ironiczny dystans wobec opisywanych zjawisk, co nie znaczy, że poezja Magdaleny Jankowskiej jest beznamiętna. Niektóre teksty są zapisem bardzo intymnych przeżyć: sytuacji erotycznych, związków z mężczyznami, poczucia winy powodowanego własną obojętnością. Czuję zatem, podobnie jak „namiętny czytelnik” z utworu „Anatomia wiersza”, wyśmiany przez redakcyjnych kolegów poetki, że „mieszają się w tej poezji przestrzenie, różnice temperatur, rosnące tempo”. Między oszczędną formą i zapisywanymi emocjami powstaje napięcie, którego nazwać i opisać chyba nie potrafię. Recenzenta obciąża bowiem poczucie śmieszności i banalności języka, jakim się posługuje. O którymż to poecie nie pisano chociażby, że „ukazuje paradoksy rzeczywistości”! Pisanie recenzji przypomina sytuację przedstawioną w wierszu „Na fali”, wieloznacznym w tak charakterystyczny sposób

motyl spławika

frunący
z ciężarem

————————————————————————————————————————————————-

POGRANICZA 1/2003

Jerzy Madejski

Po

Omawianie twórczości Magdaleny Jankowskiej związane jest z pewnym ryzykiem. W Anatomii wiersza z najnowszego tomiku już poetka ironicznie komentuje jedną z recenzji, rozpisując ją na wersy. Podejmuję jednak to ryzyko, mając nadzieję, że uda mi się uchronić przed szyderstwem autorki.
To, co najbardziej zwraca uwagę w zbiorku Jankowskiej, to ekonomia słowa. Proponowało ją wielu twórców i szkół poetyckich. Różne też były sposoby jej osiągania. Widziano ją w aktywizowaniu metaforyki, w rozwiązaniach wersowych, w przyswojeniu krótkich gatunków z innych kręgów kulturowych, w łączeniu słowa z obrazem. Wielka fala eksperymentowania z małą formą wiąże się w poezji europejskiej, w tym także polskiej, m.in. Z imitacjami haiku, co dobrze pokazał w swojej książce Piotr Michałowski. Ostatnio miniatury liryczne powstają za sprawą konkursów na poetycki SMS. Tak więc jesteśmy jako tako przygotowani na to, co proponuje nam Jankowska. Ale poetka jednak nas zaskakuje, bo jej najkrótszy utwór składa się z dwu sylab. Co prawda w tej postaci nie jest zrozumiały i musi być rozpatrywany łącznie z tytułem. Ale też przemyślana zasada poetyckiego nazywania, bo Jankowska wykorzystuje w swoich miniaturach tytuł na szczególnych zasadach. Nie tylko identyfikuje on przekaz liryczny i nie tylko pomocny jest w odczytaniu tekstu, ale staje się jego częścią. Tak więc w pełnej wersji miniatura wygląda tak:

V

jej ud

Napisałem „wygląda”, ponieważ poezjomanie Jankowskiej uwzględnia, tak jak tu, kształt litery. Zresztą w dwójnasób, bo w tym śmiałym utworze chodzi zarówno o układ nóg, jak i o „V” jako znak zwycięstwa. Analizowanie różnych zachowań kobiet zajmuje ważne miejsce w lirycznym świecie Jankowskiej. Notabene V inicjuje pewnie serię erotyków Jankowskiej, które łączą się ze sobą nie tylko tematyką, ale również tym, że kolejne miniatury sygnowane są literami alfabetu. W Minimalizmie? Opisana została jeszcze litera (punkt!) „G”. Jakie będą następne?
Jakkolwiek istotne, erotyki nie stanowią najważniejszej grupy utworów zbiorku Jankowskiej. Albo inaczej, dopełnione są one analizą poetycką skomplikowanych relacji mikrospołecznych i psychologicznych , zachodzących między „ja” i „ty”. Są to relacje szczególne, ponieważ „ja” jest stałe, a „ty” się zmienia. Szczególne też dlatego, że w wierszach nie opowiada się o harmonii, zgodzie, porozumieniu. Najczęściej utrwalane są jakieś wadliwe aspekty związków. Takie, które dają się ująć w ironicznym opisie (tak jak w liryku Coraz jaśniej) lub zamknąć w postaci paradoksu, tak jak w miniaturze Daje mi oparcie:
to

bez czego się mogę obejść
Albo w utworze o podobnej konstrukcji, Dałeś mi skrzydła:

lecę

jak bombowiec
I jeszcze inny wariant, zatytułowany Taki układ:

on daje światło
ja nie rzucam cienia
Jak widzimy, takim próbom mógłby patronować Stanisław Jerzy Lec. Z tym jednak zastrzeżeniem, że dla Jankowskiej bardzo ważna jest forma wierszowa, tzn. wykorzystanie w budowaniu wypowiedzi tego, co wynika z podziału na wersy (np. wielokrotnie spożytkuje przerzutnię) i z usytuowania jej w kontekście poezji, a nie myśli czy aforystyki.
W takich utworach zwraca uwagę jeszcze inny mechanizm językowy. Wiersze te nie analizują właściwie konkretnych sytuacji. Punktem wyjścia jest w nich związek frazeologiczny, który ulega rozbiciu. Nie chodzi tu jednak tylko o zjawisko lingwistyczne. Raczej o to, że takie formuły językowe utrwalają społeczne doświadczenia, które teraz są weryfikowane. Oczywiście, może to budzić podejrzenia, iż zapis odcięty został od życiowej treści; że jest wyspekulowany. Tak jednak nie jest. Wiersze są raczej próbą przezwyciężenia jakiejś sytuacji. Stanowią obronę przed żywiołem liryczności, który zagrażałby suwerenności „ja”
Być może też za praktyką rozbijania związków frazeologicznych kryje się postawa intelektualna. Poetka ukazuje zniewalającą moc zbiorowych przeświadczeń i stereotypów. Uwolnienie się od nich jest koniecznością, choć przynosi też gorycz i jeszcze bardziej pogłębia dystans między podmiotem i światem. Tak można rozumieć wiersz, który rozpoczyna dystych:
jestem ładna mądra
i zasługuję na wszystko co najlepsze

Najlepiej jednak ten intelektualny wątek tomiku, wspierający się na łamaniu frazeologii, wyraża zapis Zwrot:

odniosłam
klęskę

Są oczywiście i inne utwory: i dłuższe, i bez tytułu, i liryczne. Znamienne jednak, że poetka przyzwyczaja nas do słownej ekonomii i wyzwala pokusę, by wiersze dłuższe przyciąć. Chętnie np. podałbym swoją wersję utworu (bez tytułu), w którym dotkliwość mijającego czasu opisuje bohaterka poprzez oglądanie innych kobiet, a także poprzez utrwalenie męskiego spojrzenia:
jeszcze patrzę na nie z przyjemnością
nie złoszczą mnie jeszcze ich krótkie spódnice
i biegnące za nimi spojrzenia mężczyzn dostrzegam
jeszcze bez zawiści

Tu zakończyłbym ten wiersz. A Jankowska ciągnie dalej:

a może
już?

Czy dopowiedzenie nie jest zbędne , skoro sam akt spoglądania z melancholią , a może z zawiścią, na młodsze kobiety wystarczająco ten próg czasu, owo „już”
Nie tylko jednak stany emocjonalne (frustracje, rozczarowania, zawody) są przedmiotem opisu poetyckiego. Kiedy trzeba, potrafi Jankowska interesująco przedstawić problem natury. Komentuje np. rytuał koszenia trawy jako akt barbarzyństwa, bo w jego efekcie „pachnie zielona krew”. Zdarza się, iż do tego osobistego świata przedostaje się coś z telewizji czy gazety, np. mecz piłkarski. I wtedy wyzwala to ironiczny komentarz zdystansowanej obserwatorki świata.. Są wreszcie takie utwory, które chcą opisać cały świat. Tak jest w gorzkim niby haiku:

NIEBO NA ZIEMI

dzięki kałuży

————————————————————————————————————————————————-

NAWIAS 3/2004

Wojciech Łęcki

Królową poezji została ironia

Jan Kochanowski, któremu zawdzięczamy pieśń najwyższą XVI wieku, pytał retorycznie : Kto mi dał skrzydła do lotu…, ale czynił to z pełną świadomością swego talentu i bez cienia ironii. Magdalena Jankowska na początku XXI wieku w jednym z nie najważniejszych wierszy z tomiku „Już”:

DAŁEŚ MI SKRZYDŁA

lecę

jak bombowiec

zdobywa się tylko na niesprawiedliwą autoironię, bo ironia (według autorki) królową poezji / została a nawet może zasiąść na tronie życia. A więc od sztuki do rzeczywistości niech nam ona króluje? I pomyśleć, że na ironiczną Jankowską trudziły się po Kochanowskim całe pokolenia barokowych piewców dworskiego życia, oświeceniowych sentymentalistów, romantycznych geniuszy, młodopolskich manierystów, międzywojennych awangardystów i przede wszystkim powojennych turpistów, nowofalowców, prywatnościowców, różewiczowców… Kochanowski pyta, kokietując Boga, a Jankowska stwierdza lecę / jak bombowiec. Całe wieki rozwoju, a efekt? Gdyby tak było – tu podejrzenie o kokieterię autorki – nie pojawiłyby się w jej książce teksty, świadczące o niezwykle bystrej obserwacji i o niebywale lekkim piórze:

WIECZOREM

który tu zapada późno
z automatu do napojów

leje się głos cykady

U Jankowskiej bardzo często żart z ironią podają sobie ręce, jak choćby w wierszu „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”

partyzantka
w lesie stałych związków

czy zmienić formację

do domu wrócimy
w piecu napalimy
nakarmimy psa

Tak błyskotliwie, że aż brakuje słów. Cały sentymentalizm (nie tylko znanej partyzanckiej pieśni) raz na zawsze ośmieszony. A zaskakujący pomysł nadania innego znaczenia powszechnie znanym słowom – każdy widzi.
Jeszcze dwa przykłady odzierania z liryczności (tej ckliwej)

ŚLUB

powiedziałam „tak”

i zorientowałam się
że jestem druhną

W STODOLE

zaraz ulegnę samozapłonowi

W tym drugim aż się prosi podział wersu na dwa

W tych perełkach ironii, żartu, paradoksu, absurdu, często autoironii Magdalena Jankowska osiągnęła prawdziwe mistrzostwo. Nie ma w nich zbędnych słów – zaskoczenie, ogląd tematu z innej strony – wystarczy krótki błysk. I jest to nowe, świeże, czyste.

Zdarzają się jednak autorce wiersze bardziej rozbudowane. Wtedy z kondensacją napięcia bywa różnie. Ot, choćby „Marcowa noc” Środkowa zwrotka tak się dłuży, że obraz końcowy już nie zaskakuje. Płaski wydaje się również wierszyk bez tytułu z 74 strony. Krajobraz kobiecego ciała – nic szczególnego. I ta banalna pointa po akcie miłosnym odżyć

W tomie „Już” znajdują się jednak wiersze przeważnie tak błyskotliwe jak „Kto się tu liczy?”, „Supermarket” , „Nie wolno wolnym” i cytowane powyżej. Jankowska najlepsza wydaje się w lapidariach, kiedy zaskakuje pomysłem, grą słów, zestawieniem odległych skojarzeń, co na szczęście zdarza się dość często.

W tych wierszach – nawet po latach – chciałoby się powiedzieć, parafrazując jeden z wierszy – na pewno będzie można tak samo znajdować to samo, choć nigdy nie można wykluczyć, że też co innego. I to się na szczęście nie zmieniło od czasów Kochanowskiego.

————————————————————————————————————————————————-

Billing, 2001 (proza)

POGRANICZA nr 4/2001

Małgorzata Ciepła

Billing, nowe słowo na bilans

Ta niewielka książeczka nie spełnia zapowiedzi danej wyglądem zewnętrznym. Przed lekturą pomyślałam – jeszcze jedno namaszczone, inteligenckie wypracowanie. Pomyślałam tak zresztą bez złych intencji: w końcu , co ma robić inteligent, jeśli czuję wole pisania? Ot, produkować teksty skazane na środowiskową sławę. Ale to nie jest ten przypadek. Biling Magdaleny Jankowskiej, opakowany w ascetyczną okładkę, byłby bliższy twórczości takich autorek jak Krystyna Kofta czy Marta Fox niż literaturze w kolorowych okładkach. A więc zawodowo uprawianej, choć niewątpliwie przez osoby obdarzone wiedzą na temat literatury, nie tylko natchnieniem i dobrymi pomysłami.

Na czym polega, poza tym , nieporozumienie? Mamy tu do czynienia serią datowanych mikro-zapisków, układających się w fabułę i emocjonalny pejzaż kobiety w młodszo-średnim wieku, samotnej, poszukującej miejsca w życiu zawodowym i erotycznym. Czyli co? Skojarzenia prawidłowe, jeszcze jeden inteligentny dziennik. Bohaterka tego dziennika jest równie interesująca jak bohaterki tych okrzyczanych, rzekomo trafiających w sedno czytelniczych potrzeb współczesnej kobiety. Ma jedną wadę – nadmiernie rezonuje na własny temat, za dużo wie (to właśnie ta niepoprawna inteligenckość), nie ma poczucia humoru, ale czy nie znacie takich osób? Ja znam, z jednym zastrzeżeniem – osoby te nie mówią tzw. językiem literackim do swoich przyjaciół. Przekładając to na całość tekstu, mam wrażenie, że jako dziennik intymny jest on zbyt wygładzony, a to w celu sprostania temu, co uchodzi za literacką normę.

Ale to tylko drobna wada, poza tym mam po lekturze wiele dobrych wrażeń. Znakomite są fragmenty zapisujące odczucia intymne, rekonstruujące potrzebę bliskości. Wiele trafnych zapisów obyczajowych. Co ważne, nie zmierzamy do jakiegoś happy endu w stylu telenowelowym, zamknięcie fabuły każe czytelnikowi zadumać się raczej, pozostawia bohaterkę w pół decyzji, w pół zdania.

Wspomniana literackość i momentami irytująca mądrość bohaterki (negowana przez nią samą) ma uzasadnienie fabularne, opiera się na chwycie narracyjnej równoległości między projektem otwarcia miejsca terapii przez sztukę (nowoczesny biznes połączony z ambicjami) a autoterapią w rozmowie. Ta rozmowa ma adresata, mężczyznę, najprawdopodobniej homoseksualistę, co sugerują krótkie wzmianki. Tu znów przypomina mi się powieść Marty Fox, stosująca chwyt korespondencji z przyjacielem – gejem. Ten pomysł opiera się na przeświadczeniu, które mnie nieco niepokoi, jego istotą jest bowiem powątpiewanie w możliwość prowadzenia dobrego dialogu między kobietami. Facet, nie zainteresowany z powodu innych preferencji, może być powiernikiem, bo przecież zna się na innych facetach, w dodatku sam jest trochę kobietą. Kombinacja niby słuszna, ale też klisza (mimowolnie zapewne stosowana) z powieści gejowskiej, w której dopuszcza się do głosu tylko hybrydyczne dziewczyny, gotowe opatrywać kolegom rany, lecz będące wyraźnie poza społecznym i symbolicznym układem płci. Powieść gejowska buntuje się w ten sposób przeciw temu układowi, co robi dziennik kierowany do mężczyzny, a poświęcony w poważnym stopniu opisom seksualnych niepokojów opowiadającej? Nie da się być jednocześnie wewnątrz ekonomii pożądania heteroseksualnego i poza nim. Słowem, w świetle literackiej tradycji, ten hipotetyczny gej to taki kwiatek do kożucha w damsko-męskiej garderobie. Te uwagi dyktuje mi podejrzliwość: czy pisanie o tzw. „innych” nie ma dodawać fabułom atrakcyjności? Co też pewnie nie jest niczym złym: w końcu teksty powinny być atrakcyjne. A może ten mężczyzna z jakichś innych powodów nie jest zainteresowany i cały mój wywód opiera się na błędnej lekturze? To możliwe, nic w tej prozie nie dopowiada się do końca.

Takimi niedopowiedzianymi wątkami są relacje z matką i z mężem; mężczyznami i przyjaciółmi. Tytułowy biling to bowiem bilans dotychczasowego życia , robiony w momencie zmiany – starań o rozpoczęcie działalności gospodarczej, która wymusza wypełnianie rozmaitych kwitów i zastanawiania się nad preferencjami życiowymi, zawodowymi, osobistymi. Coraz częściej mamy do czynienia z literaturą sięgającą do znaków nowej codzienności – telefonów komórkowych, komputerów, Internetu. Czy coś z wprowadzenia tych znaków wynika, czy zmieniają one kształt opowieści i jej przesłanie? Na razie wszystko daje się tłumaczyć na pojęcia znane. I biurokracja, i międzyludzkie nieporozumienia, i samotność podmiotu w świecie. Biling, wcześniej znany jako bilans.

————————————————————————————————————————————————-

FA-ART

Dariusz Nowacki

Magdalena Jankowska: Billing. LMG Energia Sp. z o.o. Lublin 2001.

Debiut prozatorski poetki z Lublina nawiązuje do aktualnych koniunktur w zakresie tzw. literatury kobiecej i zarazem przeczy zastanym modom. Powieść (bo to chyba jednak powieść) przybrała kształt serii, na ogół króciutkich i jakby pourywanych, zapisków dziennikowych skreślonych między grudniem r. 1999 a październikiem roku ubiegłego. Dziennik intymny co się zowie, opisujący kłopoty, jakie ma narratorka-bohaterka ze światem, a nade wszystko ze sobą. Poza kształtem kompozycyjnym niewiele jednak Billing ma wspólnego z nieznośną modą na preparowanie polskich podróbek Dziennika Bridget Jones (jakby było mało samorzutnych usiłowań, krajowy wydawca Helen Fielding, tj. Zysk i S-ka, ogłosił niedawno oficjalny konkurs na podróbę). Bo też sprawy przedstawione w książce Jankowskiej takie bardziej nasze, przaśne, swojskie. To na przykład zupełnie nieefektowne i raczej przygnębiające stosunki w biurze, zdarzenia z udziałem ludzi do zbrzydzenia pospolitych, jakaś nuda i banał potocznej egzystencji, marzenia i tęsknoty na bardzo małą skalę. Cóż, od strony artystycznej patrząc, Billing z pewnością nie zachwyca, wszelako jest w tej książce jakaś prawda codzienności, której z pewnością nie znajdziemy, czytając kawałki bridget-podobne.

————————————————————————————————————————————————-

AKANT 11/2001

Stefan Pastuszewski

Zmagania na dwóch frontach

Powieść Magdaleny Jankowskiej Biling można by nazwać kobieco-polityczną. Z jednej strony jest bowiem ona typowym dla kobiet dziś piszących autopoznaniem swojej płci i siebie poprzez uprawianie literatury, z drugiej zaś – oceną współczesnej nam rzeczywistości, bardzo krytyczną oceną, wojującą, a więc polityczną. Autorce udało się zestawić te dwa nurty w bardzo prosty sposób: niemal na przemian , poprzez imitację zapisów z rozmów telefonicznych , przytacza swe zmagania z mężczyznami, bowiem oni są dla każdej kobiety punktem odniesienia w autopoznaniu oraz zmagania z rzeczywistością w celu… podjęcia samodzielnej działalności gospodarczej.
Te drugie kończą się klęską: „Oczywiście, że mi odmówili, robiąc przy tym nadzieję, że mój projekt mimo wąskich limitów może zostać uwzględniony w przyszłym roku. Faryzeusze”. To jeśli idzie o samodzielną działalność gospodarczą, zaś w instytucji postsocjalistycznej, czyli domu kultury: „Nie wiem, kto ostatecznie wziął to zlecenie”.
Zmagania autopoznawcze, poprzez mężczyznę oczywiście, kończą się natomiast sukcesem. Bohaterka Billingu dochodzi do wniosku, że musi jednak „przywrócić klasyczny podział ról zniszczony w ramach wyzwolenia”, przybrać uśmiech i zacisnąć zęby, czyli ostatecznie emanować „wdziękiem kulturystek”. Może nie tyle nie potrafi ona kochać, co ustawicznie manipulować ulotną miłością mężczyzn, bez której jej, kobiety, miłość nie może istnieć. Marzy więc o tym, aby „mieć tak dużo, dużo kotów albo psów. Tyle miłości na raz”. Jej problem w stosunkach interpersonalnych polega na tym, że nie bierze innych ludzi takimi, jakimi są, tylko jakimi – według niej – powinni być. I dlatego nic się nie udaje, bowiem świat jest jaki jest, a nie jaki powinien być.
Świetne i bardzo celne są te opisy wiwisekcji kobiecego wnętrza: „Ona potrzebowała moich parkosyzmów. Potrzebowała widzieć, jak się miotam. Jak zabiegam o uczucia, buntuję się i pokornieję”
Powieść utrzymana w charakterze pamiętnika, bardzo życiowa, poznawcza, dość łatwa w czytaniu, choć afabularna. Język klarowny, krótkie zdania, kpiący dystans wobec losów bohaterki będącej przecież alter ego autorki.
Nic – tylko pogratulować.

————————————————————————————————————————————————-

NOWE KSIĄŻKI 11/2001

Robert Ostaszewski

Starsza siostra Bridged

To, że pomiędzy literaturą popularną a wysokoartystyczną dochodzi często do wzajemnego transferu schematów, form i motywów jest oczywistością. Czasami zdarza się również, że literatura popularna nakręca koniunkturę na pewien typ literatury ambitniejszej. Tak dzieje się, jak sądzę, obecnie. Sukces komercyjny – no bo przecież nie artystyczny – książek Helen Fielding: Dziennik Brodget Jones i W pogoni za rozumem, ukazujących kobiecy świat z punktu widzenia kobiety w taki sposób, aby jak najwięcej czytelniczek mogło się bez trudu utożsamić z główną bohaterką, zakrzyknąć: „Bridged to ja!”, sprawił, że polskie autorki próbują pisać podobne rzeczy. Jeszcze powieść Katarzyny Grocholi Nigdy w życiu! Zaliczyć trzeba do „lżejszej” prozy, ale już debiut prozatorski Magdaleny Jankowskiej jest książką zdecydowanie poważniejszą.
Poważniejszą, co wcale nie znaczy, że rzucającą na kolana. Jankowska nakreśliła właściwie mocno osadzony w naszych realiach portret starszej siostry Bridged, takiej trochę „kobiety po przejściach”. Autorka całkowicie oddaje głos swojej bohaterce; głos w sensie dosłownym, ponieważ na tekst składają się wyimki z rozmów telefonicznych. Przy czym „słyszymy” jedynie kwestie bohaterki. Jak wygląda „kobieta po przejściach” prezentowana nam przez Jankowską? Jest w wieku mocno średnim, ma niezbyt dobrze płatną pracę, gnębi ją związek z toksyczną matką, ma za sobą nieudane małżeństwo, rozpaczliwie poszukuje ciepła i oparcia w życiu, ogólnie rzecz ujmując – miota się. Próbuje zmienić coś, stać się dynamiczną kobietą sukcesu, jednak jej ambitne plany nie zostają zrealizowane (żeby wpaść na to, że taki będzie finał jej starań, nie trzeba wcale brnąć do końca ksiązki!)
Czytelnicy Bilingu dostają „smętny o życiu blues”, prawdziwy, ale dość monotonny. Gdybym się rozejrzał wokół siebie, na pewno znalazłbym przynajmniej kilka kobiet podobnych do bohaterki ksiązki Jankowskiej. Jakimi literackimi smaczkami zachęca mnie autorka do lektury, do tego, abym porzucił obserwację kobiet rzeczywistych i zajął się śledzeniem losów postaci Bilingu? Niewiele tego jest. Przede wszystkim rozbudowywanie warstwy psychologicznej, zmierzające do stworzenia w miarę pełnego obrazu neurotyczni. Bohaterka jest ponadto – albo właściwie dlatego, że ma neurotyczną naturę – „psychologiczną szaradzistką”. Ciągle dokonuje analizy ocierającej się nawet momentami o amatorską autopsychoanalizę, ogląda dokładnie z każdej strony wszystkie swoje myśli, emocje. Sama wikła się w rozlicznych interpretacjach własnych zachowań i odczuć – i wciąga w tę psychologiczną magmę czytelnika. Raz jest pełna entuzjazmu i nieco naiwna, innym razem – słaba, zagubiona; maskuje własną kruchość agresywnym cynizmem. Wprowadza to pewien dystans do postaci w książce Jankowskiej. W ten dystans – rzekłbym może: rozstęp w warstwie tekstu – powinien moim zdaniem „wśliznąć się” język, który zamieniłby swobodne notatki z rzeczywistości w pełnokrwistą prozę, bo sam ogólny pomyśl (wyimki z rozmów telefonicznych) to jeszcze za mało na dobrą literaturę. Jankowska nie znalazła spójnej formuły językowej, która by pozwoliła w sposób pełny, a zarazem interesujący sportretować bohaterkę. Jaki jest tego efekt? Biling to rzecz dosyć nużąca w odbiorze – mimo niewielkiej objętości książki – i chaotyczna.
Jankowska próbuje ratować tekst poetyzmami, ironią i dowcipem. O ile jeszcze poetyzmy są znośne, choć niezbyt odkrywcze („Ja jestem jak dom bez fundamentów”), o tyle z ironią i dowcipem niezbyt sobie radzi. Oto przykład: „Płakałam. Byłam jak wydrążona. Mieć uszy pełne szumu, nozdrza zapachu, czuć muskanie wiatru na skórze. To był ratunek przed pustką, której trochę zaprzeczał ból, bo przecież >>nic<< nie może tak boleć. Jaźń cierpiąca musi mieć poligon, ale to już tak przechodząc na język żartów”. Ja, niestety, takiego „języka żartów” nie rozumiem.

————————————————————————————————————————————————-

OPCJE 6/2001

Marta Cuber

Brygidy polskie

Rodzime pisarstwo kobiet zapadło ostatnio na dziwną chorobę. Nie dość, że upodobało sobie formy paraliterackie (szczególnie zaś sfingowany dziennik), to jeszcze, pod pozorem pisania własnej historii, postanowiło zapełniać coraz bardziej przepełnione marginesy pewnej angielskiej ksiązki dyktując modę na takie pisanie. Gdybyż chodziło tylko o szczere chęci sprostania literackiej modzie, nie mówiąc już o jakiejś szczególnej potrzebie uczczenia jej inicjatorki… Rodzime dopiski do bestsellerów Helen Fielding śa jednak przykładem literackiego oportunizmu. I to w jego najgorszej odmianie. Pod ich niby-swojskością kryje się bowiem wyraźne piętno oryginału; ich bohaterkę, poza odmiennym miejscem zamieszkania i proporcjonalnie niższymi zarobkami, toczą podobne trucizny. Albo więc wszystkie mamy te same problemy, albo też wszystkie usiłujemy żyć według jednego wzorca. Zalew krajowych produkcji naśladujących wyznania Bridget podpowiada raczej tę drugą odpowiedź. Ksiązka Magdaleny Jankowskiej zatytułowana Biling, czyli kolejna wersja Dziennika Bridget Jones, na pewno zaś chce byśmy zostali przy tym wyobrażeniu (żyjemy według jednego wzorca).

Tytułowe słowo-klucz (biling) to nie tylko znak tej konkretnej publikacji, lecz także uniwersalne narzędzie pozwalające zapanować nad lekturą wszelkich zapisków polskich Brygid. To coś w rodzaju symbolu dokonywanego nieustannie w owych pseudodziennikach rozliczania się z życiem: billing, czyli zestawienie. Wtórność kobiecych produkcji, o których tu mowa, sięga głębiej, poza konkretny tekst. Jest to wtórność wychylona poza konkretny tekst. Jest to wtórność wychylona ku specyfice naszych czasów: bezustannie trzeba się rozliczać dziś z życiem na urzędowym blankiecie, przykładać do sfery intymnej urzędowy druk, a taka postawa wskazuje przecież na dewaluację form pisania wspartych na życiorysie.

Literatura intymistyczna przeżywa wyraźny regres. I to bynajmniej nie z tego powodu, że powstaje niemal wyłącznie pod piórem kobiet nałogowo maczanym w angielskim atramencie. Dużo chętniej bowiem zaczyna się mówić o sprawach intymnych otwarcie i tak je selekcjonować, by ich właścicielowi (właścicielce) przyniosły materialne korzyści. Nadeszły czasy „urynkowienia” diarystyki, w których więcej znaczy dobrze napisane CV niż akuratnie skrojony dziennik. Bo na pisanie „porządnego” dziennika współczesna kobieta nie ma czasu. W ogóle czas pisania się już skończył. Książka Magdaleny Jankowskiej oznaczona wymownym tytułem Biling, wydaje się dowodzić nieuchronnej porażki codziennego pisania. Jej bohaterka, zajęta karierą i stawianiem czoła modelowym porażkom osobistego życia businesswoman, nie może sobie pozwolić na cowieczorne „ślęczenie” nad diariuszem. Bo ani gest siedzenia przy biurku (niejako nad własnym życiem), ani tym bardziej staromodny pugilares nie mają racji bytu w świecie, w którym czas to pieniądz.

Świat bohaterki Bilingu, świat doskonale przygotowany do gonitwy za mamoną (którą co więksi optymiści nazywają „pogonią za rozumem”) obraca się wokół zdobyczy techniki. Bohaterka zmuszona do oszczędności czasu, rezygnuje z papieru czy domowego komputera. Korzysta wyłącznie z telefonu, któremu powierza życiowe rozterki; to rozmowy z mężczyzną powiernikiem. Toteż dramaturgia życia osobistego (jeżeli i kategoria dramatyczności nie uległa w takich zapiskach przedawnieniu) będzie szczątkowa. Przerywane obowiązkami porcje codziennych rozmów pozwalają bohaterce co prawda zyskać na czasie , dają skromne poczucie wypełnionego wobec siebie obowiązku, ale to wszystko.

Literatura – tak dla twórcy, jak i dla odbiorcy – stanowiła niegdyś przystań. Pochylanie się nad tekstem, czy po to, by go napisać, czy też żeby go odczytać, wymaga bowiem czasu, zarzucenia obowiązków, zatrzymania, ale też niezwykłego dziś, i chyba dla niewielu tylko możliwego, zaaranżowania cichej przystani. Unieruchomienia machiny codziennych obowiązków, wyłączenia biologicznego zegara, który każe zapomnieć o sobie. Taką też rolę zwykły odgrywać intymistyczne zapiski. Dziś reaktywowanie tej ich roli nie wydaje się możliwe. Z produkcji narosłej wokół Dziennika Bridget Jones wychyla się niedbalstwo, i to nie tylko językowe. Z uporem maniaka przenosi do niej codzienność dyskursu i obyczaju, w tym ową gonitwę za umykającym czasem. Literatura przestała być zatem przystanią. W ogóle przestała być. Przejawia się w formach szczątkowych, rozgrywa na wydrukach i przedrukach, spisywana zostaje z telefonicznych rozmów i staje się nie mniej od nich chaotyczna; wpisana w codzienną krzątaninę, oderwana od tradycyjnych funkcji, przestaje być antidotum na brak czasu. Staje się raczej jego ofiarą. Także w zakresie pisarskiej inwencji. Tu znów należałoby przypomnieć zapiski nieszczęsnej Bridget i ich niesłychaną wręcz popularność wśród polskich „pamiętnikarek”. Jeżeli bowiem przejęły one z nich cokolwiek (a że przejęły bezkrytycznie nieomal wszystko, powszechnie wiadomo), to z całym dobrodziejstwem inwentarza, nie poddawszy wcześniej mocno rozchwianej osobowości ich bohaterki potrzebnej rewizji. Bridget zasiała niepokój pisania, a właściwie jakiegoś trudnego do wyplenienia bakcyla pisaniny – niedbałej, śpiesznej, brudnopisowej. I niech mi nikt nie mówi, że taka właśnie jest specyfika kobiecego pisania, rzekomo wydartego czasowi i uprawianego na marginesach codziennych obowiązków. Siostry Bridget domowych obowiązków przecież nie mają, są w pełni dyspozycyjne, a we własnej kuchni bywają w charakterze gościa.

Skąd zatem to zabieganie w dziennikach? Czy bierze się to tylko ze ślepego zapatrzenia we wzorzec? Z nieodpartej potrzeby pomnażania bilingów? Z niedoczytania własnego życia? A jednak przebłyski innej (właściwej?) świadomości w tym pisarstwie także się zdarzają. „Pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł” – powiada w jednej z rozmów telefonicznych bohaterka Bilingi. Niech więc spowiedzi z przeżytego dnia coraz rzadziej przypominają grę w pchełki czy – jak kto woli – uganianie się za rozumem. Literatura wszakże to rodzaj gry w szachy, gry wymagającej wkładu tyleż rozumu , co i czasu. Zaś codzienne szatady rozgrywane na jednej i tej samej planszy opracowanej przez Helen Fielding raczej nie przyniosą ciekawych wyników. Jeśli zatem ma jeszcze polska Bridget cokolwiek do zrobienia, to przede wszystkim powinna się zatrzymać. Podjąć walkę z czasem i wygrać ją. I przestać wreszcie uganiać się za facetami. Bo ci – a myślę tu o „emocjonalnych popaprańcach” pochłaniających niemal całą twórczą energię kobiet – materiałem na dobrą literaturę naprawdę nie są.

————————————————————————————————————————————————

Kurier Lubelski

Iwona Kowalczyk

Nie ma cudów

Geneza nowego tomiku poetyckiego Magdaleny Jankowskiej w sposób dosłowny została zawarta ,w jednym z rozpoczynających tę książkę utworów:
„Nie ma cudów,
Nic już dzisiaj nie napiszę”
(A może jednak? – fragment)

W zbiorku Tak się składa czyhają bowiem na czytelnika wiersze pisane przeciwko twórczej niemocy. A zdawałoby się, że wydawnictwo Norbertinum miało w tym przypadku gotową receptę na sukces. Magdalena Jankowska ma już znaczący dorobek poetycki, dotychczas zyskiwała przychylne recenzje i ciepły odbiór czytelniczy. Jej wrażliwość stwarzała okazję wyjścia poza konwencjonalne „kobiece ciepło”. Dawała też szansę poruszania problemów egzystencjalnych w sposób oryginalny, osobisty i twórczy, bez powtarzania szeroko znanych komunałów.
Tymczasem „Tak się składa” nie tylko nie spełnia oczekiwań odbiorców, przyzwyczajonych do wcześniejszego poziomu literackiego prezentowanego w wierszach Jankowskiej, ten tomik wręcz rozczarowuje. Od wiersza przywołanego na wstępie do utworu spinającego cały zbiorek wskazać można kilka zaledwie wersów usprawiedliwiających decyzję wydania książki . Być może w przypadku debiutu takie usprawiedliwienie byłoby wystarczające , jednak Jankowską od debiutu dzieli cały etap twórczej drogi, że nie wspomnę o doświadczeniach życiowych. Wszak tworząc można się także podpierać wyobraźnią. Twierdzenie to aczkolwiek nie odkrywcze, zaczerpnęłam zresztą z wiersza *** (Od siebie nie uciekniemy), w którym poetka apeluje: „Zrób coś innego. Od czego wyobraźnia? Używaj wyobraźni!
W Tak się składa nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie: „Od czego wyobraźnia?”Gorzej natomiast, że towarzyszące mu dwa zdania rozkazujące również nie zostały wprowadzone w czyn. Lektura wierszy dowodzi rzeczy wręcz przeciwnych: autorka porusza się nie zmieniającymi się od lat tropami, z wyeksploatowanymi motywami i dylematami moralnymi zminimalizowanymi wskutek częstego ich stawiania. Na domiar złego wszystko wyrażone wyświechtaną od częstego używania topiką. O oryginalnych , z rzadka pojawiających się metaforach, można powiedzieć tylko jedno – są… ekwilibrystyczne.
„Czytelnicy patrzą
nam w wiersze jak irydolog

w oczy
skarży się Jankowska wciąż w tym samym nastrajającym mnie polemicznie wierszu ***(Od siebie nie uciekniemy).Czytelnicy patrzą ponieważ , ponieważ otrzymujemy takie autorskie przyzwolenie, a czasem nawet zachęta ze strony wydawcy. Nie zaglądamy do szuflady, nie wdzieramy się nieproszeni w intymne sfery cudzego życia, nie oczekujemy ekshibicjonizmu i banalnych historii. Najczęściej chcemy dialogu, potwierdzenia, że ludzka wrażliwość ma sens, że ktoś bliżej nieokreślony i nieznajomy myśli podobnie. Czytając poezję mamy nadzieję , że świat można widzieć i czynić piękniejszym.
Nie jestem spragniona opowieści o tym, jak związek dwojga ludzi rozpada się z powodu ciasta z zakalcem. Nie zmieni mego nastawienia wiersz o psychicznym odgradzaniu się ludzi w windzie. Jałowe jest dla mnie narzekanie na ogłupiającą telewizję i zły smak reklam. Co nowego , wreszcie można powiedzieć na temat beznamiętnego okrucieństwa wyzierającego z każdego niemal wydania wiadomości?
Wydawca Tak się składa podkreśla istniejącą tam „delikatną, choć bezlitosną ironię”. Zdolna jestem i ja dostrzegać jej przejawy. Jako zadośćuczynienie zacytuję jeszcze jeden fragment wiersza
***(Od siebie nie uciekniemy:
„Krytycy wydają
książki podobne do spisu
Lokatorów”

Na koniec jednak dodam takie oto postscriptum: poeci coraz częściej wydają książki podobne do słowników frekwencyjnych.

————————————————————————————————————————————————

TOPOS 4/1998

Krzysztof Stankiewicz

Dziesięć zdań o ..

Och, te poetki… zaczynam, ale już tylko z przyzwyczajenie. Magdalena Jankowska, autorka którą kojarzę ze środowiskiem lubelskich „Kresów” w najmniejszym nawet stopniu nie zachęca do przymrużenia  oka. Ma doskonały słuch poetycki, łatwość kierowania słowem według swoich fantazji, smak poetycki. Ma też w pełni uzasadnione poczucie niedowartościowania, nieprzystawalności do świata dzielonego na centrum i prowincje, na Warszawę, Kraków i resztę świata, na „nowych barbarzyńców i starych znajomych”. Posiadła w tym zakresie smutną wiedzę: Ścieżki szybkiego/ druku nier zawsze wiodą przez redakcyjne/ biurko. Są doctus i są kaskader./Są wschodzący i świeżo zeszli. O krytykach też nie ma najlepszego zdania: Krytycy wydają/książki podobne do spisu lokatorów, a jeszcze gorsze o redaktorach z komercyjnych pism: Sprawdzają/ wolnorynkowe zalety poetów – czy z dobrego rocznika/(tego co robił przewroty w poetyce i filozofii. No cóż, wiadomo nie od dzisiaj , że bycie poetą to nic przyjemnego. Gdybyż jednak chodziło tylko  o „oficjalne”  zajęcia  poetów, ale nie… Nabierz na łyżeczkę trochę/własnej śliny. Popatrz na nią/A teraz weź do ust//Co znacznie trudniej  niż cudzą/w pocałunku?//To teraz mi już nie mów, że mnie /egocentryczce przeżuwającej w kółko swoje własne problemy jest tak/piekielnie łatwo. M. Jankowska obserwuje rzeczywistość bez większych  nadziei na dostąpienie dobrodziejstw „nowego przykazania”, jest nieufna, napięta, krytyczna, pozbawiona złudzeń i tak bezlitośnie spostrzegawcza.

——————————————————————————————

AKCENT 2/1996

Tadeusz Szkołut

Poezja jako rozmowa

Wypowiedź poetycka tym się różni od wypowiedzi naukowej czy filozoficznej, iż jej rozumienie wymaga zaangażowania nie tylko (czy też nie tyle) intelektu, lecz również (ile) uczuć. Innymi słowy, jak niegdyś zauważył Octavio Paz, aby zrozumieć wiersz, trzeba go przede wszystkim odczuć, uchwycić niepowtarzalny ton emocjonalny, który w nim dźwięczy. Jeśli wiersz nie porusza mnie emocjonalnie, to nie przyznam mu wysokiej rangi poetyckiej , chociaż to nie znaczy, iż w ogóle kwestionuję jego przynależność do dziedziny poezji. Żeby wszakże odczuć wiersz, trzeba go najpierw usłyszeć (nawet jeśli czytam go bezgłośnie); usłyszeć muzykę słowa. Przy czym niekoniecznie musi to być muzyka melodyjna, harmonijna,; równie dobrze może to być muzyka konkretna, muzyka szmerów, zgrzytu, dysharmonii. To właśnie nastawienie na muzykalność słowa i aurę emocjonalną, którą wiersz z siebie emanuje, odróżnia wypowiedź poetycką (nawet jeśli jest ona nasycona treściami intelektualnymi) od wypowiedzi dyskursywnej nawet jeśli zabiega ona – jak np. w eseju filozoficznym – o elegancję wywodu). Słowo dyskursywne stara się mnie przekonać przy pomocy argumentów intelektualnych ; wychodzi od jakichś przesłanek i posługując się zasadami logicznego myślenia, zmierza do jakichś konkluzji. Krótko mówiąc: ma konstrukcję linearną. Trafnie ujął to wspomniany wyżej meksykański poeta i krytyk: „W dyskursie jedno zdanie zapowiada inne; jest to łańcuch z początkiem i końcem. W wierszu pierwsze zdanie zawiera ostatnie, a ostatnie przywołuje pierwsze. Poezja jest naszym jedynym środkiem przeciwko linearnemu czasowi – przeciw podążaniu naprzód”.
Co zatem słyszę w wierszach Magdaleny Jankowskie, jak je przezywam emocjonalnie i jak je rozumiem? Odnajduję w tych wierszach taką aurę emocjonalną , jak towarzyszy zwykle rozmowie, którą prowadzimy z kimś bliskim, z kimś, kogo rozumiemy w pół słowa. A ściślej: czytając te wiersze, przysłuchując się rozmowie, którą autorka prowadzi z sobą samą, a która przez fakt opublikowania tych wierszy, staje się rozmową z innymi. Sądzę, że pojęcie rozmowy najlepiej oddaje swoisty klimat uczuciowy tych wierszy. Żadne inne pokrewne terminy nie wydają się tutaj właściwe: ani „dialogi”, ani „dyskusja”, ani „spór”, ani „wyznanie” itp. Jest to właśnie rozmowa: spokojna, wyciszona (nawet jeśli dotyczy kwestii gorzkich), obywająca się (tak, jak to bywa w zwykłej, bezpretensjonalnej rozmowie) bez fajerwerków retorycznych, bez pomysłowych (i tak modnych teraz) gier intertekstualnych, bez chęci zadziwienia niezwykłymi metaforami , bez zamiaru nicowania języka. Chociaż trzeba przyznać , iż poetka ma rozwiniętą świadomość językową, zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że nie tylko mówimy przy pomocy języka, ale też niekiedy „jesteśmy przezeń mówieni” (por. wiersz Rewizja)
Co jest przedmiotem tej rozmowy, wokół jakich „spraw ludzkich” się ona toczy? Są to głównie sprawy z kręgu naszej powszedniości: wygasanie uczucia i daremne próby jego odnowienia, przemijanie czasu (i nas samych), monotonia (ale i pewien urok) codzienności, marzenie o harmonijnym zestrojeniu się ze światem (i z innym człowiekiem). Pojawia się w tych wierszach jakiś dom opieki społecznej, jakiś przypadkowy komunikat telewizyjny, jakaś refleksja, która niespodziewanie nachodzi autorkę w czytelni itp. Istotnym przedmiotem zainteresowania autorki i zarazem ważnym czynnikiem inspiracji poetyckiej są też sprawy wykraczające poza banalną codzienność – sprawy sztuki. O sztuce traktują takie wiersze, jak Pytanie do Macieja Cisły, Słuchając wywiadu z artystą, Przeglądając tomiki, Spotkanie autorskie, Pisząc malując, Obrazy Smoczyńskiego. Nawiasem mówiąc, ten ostatni , niezwykle lapidarny, dwuwersowy tylko utwór doskonale koresponduje z ascetyczną twórczością plastyczną lubelskiego artysty. Na szczególną uwagę w tej grupie utworów zasługuje wierz Pisząc malując , ponieważ świadczy o tym, iż autorka nie ma bynajmniej złudzeń co do wpływu sztuki na bieg spraw tego świata, nie przecenia roli sztuki w kulturze i w życiu społecznym, nie wierzy w to, że sztuka ma jakąś misję do spełnienia, że jest w stanie kogokolwiek zbawić; dobrze – jeśli wiersz kogoś wzruszy, choć i w to poetka zdaje się wątpić.
Jak większość rozmów, również i ta rozmowa, którą Magdalena Jankowska prowadzi z czytelnikiem, nie zmierza do żadnej z góry znanej konkluzji, ma nieco kapryśny, nieuporządkowany , otwarty charakter (tak właśnie tłumaczę sobie tytuł zbiorku, choć zdaję sobie sprawę, że możliwe są też inne interpretacje, np. wskazanie na otwarty charakter bytu ludzkiego w niektórych wierszach)
Można wobec tego zapytać, cóż daje nam taka niekonkluzywna rozmowa, czy dzięki niej coś zyskujemy (w sensie duchowym), czy też jest to tylko niezobowiązująca wymiana zdań, jaką czasami prowadzimy w pociągu dla zabicia czasu? Otóż przysłuchując się temu, co w wierszach Magdaleny Jankowskiej „słowa mówią między sobą”, poznajemy nie tylko świat duchowy poetki, ale też pogłębiamy samowiedzę, lepiej rozumiemy samych siebie. Rozmowa z Magdaleną Jankowską jest bowiem – ponad wszelką wątpliwość – rozmową poetycką: dzięki formie estetycznej (czasami bardzo skondensowanej) zyskujemy niezbędny dystans wobec przykrych doznań, jakich nie szczędzi nam codzienne życie i możemy nad nimi chociaż częściowo zapanować. Przy pozorach pełnej bezpośredniości nie jest to wszakże poezja, która odsłania się przy pierwszym z nią spotkaniu; nie jest to poezja ekshibicjonistyczna, chociaż niekiedy pobrzmiewa w niej ton wyznania (bardzo jednak dyskretnego, tak jak dyskretna jest sama autorka w swych kontaktach z innymi). Dlatego też odczytanie zawartego w niej sensu (celowo nie używam tutaj wyrazu „przesłanie”, bowiem to górnolotne słowo nie jest tutaj na miejscu) wymaga od czytelników wysiłku, który jednak znakomicie się opłaca.

————————————————————————————————————————————————

Zbiór otwarty, 1990 (poezja)

EX-LIBRIS nr 75, marzec 1995

Piotr Skórzyński

Dla wszystkich, którzy w poezji szukają przejrzystości myśli i precyzyjnej formy (a nie bełkotu tzw. neoawangardy) – najnowszy tomik Magdaleny Jankowskiej (trzeci z kolei) będzie prawdziwym wytchnieniem. Realizmowi opisu naszego polsko-peerelowskiego życia towarzyszy świadomość głębszych znaczeń, niekiedy filozoficznych (Niby oczywistość, Jak żyć?)

Refleksy rzeczywistości są tu jednak przyćmione, ta poezja jest bowiem kobieca, choć w najlepszym tego znaczeniu: delikatna, ciepła, otwarta. Zmysłowość erotyków jest właśnie przefiltrowana naturalną wrażliwością autorki. Jest to godne podkreślenia, gdyż poetka nie upiększa rzeczywistości: te uniesienia dopełniać się musiały w akademikach lub wynajętych pokojach. Ale właśnie miarą talentu poetki jest to, że prawda nie degraduje tu piękna – jak choćby tego wiersza bez tytułu:

Ich dłonie są jak płomienie
a ciała – płynny wosk

który będzie stygnąć
w dwa osobne kształty

Jest to poezja dojrzała, lecz wciąż emanująca świeżością. I jeśli pojawia się w niej to przedwczesnej – myślę – rezygnacji (Godziny w czytelni, Oglądając ten sam film po latach)- to przenika on nas tak, jak czyni to chłodny zmierzch po upalnym letnim dniu.

Ale pewnie taka właśnie jest cena przeżycia, gdy nie chce się ulec chaosowi – i gdy się już raz ujrzało
Wieczny krąg ułudy
gdzie dwie połowy świata
stykają się tak łagodnie
(Horyzont)

——————————————————————————————

PRACOWNIE 14/1995

Jan Witan

Nie zmienimy świata

Kusi mnie, by zacząć tę notę poufale słowami jednej z poetek młodopolskich Magdaleno ciszo polna/ciszo leśna, tak bardzo bowiem podoba mi się i imię, i poezja lubelskiej poetki. Autorka pochodząca z Puław, których piękną syntezę poetycko-architektoniczną dał Józef Czachowicz w cyklu „prowincja noc”, ukończyła w Lublinie polonistykę na UMCS, gdzie jest obecnie pracownikiem naukowo-dydaktycznym. Swoje wiersze publikowała m.in. w takich pismach, jak „Akcent”, „Czas Kultury”, „Kresy”, „Res Publica” i „pracownia”. Dotychczas wydała dwa tomiki „I co dalej?” (1990) oraz „Kula i Skrzydło” (1992). Na tom „Zbiór otwarty” składa się 29 wierszy, z reguły miniaturowych wymiarów. Tytuł tomiku przeciwstawia się „Układowi zamkniętemu” Marka Nowakowskiego, a opowiada się za „Dziełem otwartym” U. Eco. Poezja Magdaleny Jankowskiej to niejako pośmiertny tryumf Skamandra i przedłużonej poezji Nowej Prywatności. Autorka pisze o tym, czym żyje. O pracy naukowej („Godziny w czytelni”), poezjowaniu („Pisząc malując”), Przeglądając tomiki”, „Słuchając wywiadu z artystą”, „Spotkanie autorskie”) i oczywiście o miłości („Bez miłości sięgamy po siebie”)
Podmiot liryczny tych wierszy jest skazany na „tylko półobecność”. Istniejemy, mówi poetka „Jakbyśmy byli ślepi/skazani na znaki/odciśnięte przez ciężar rzeczy. Jest to poezja emocjonalnie chłodna i intelektualnie zdyscyplinowana. „ Umiem odróżnić pewność od nadziei” oświadcza kategorycznie poetka. Poetka dostrzega kosmiczny wymiar kondycji ludzkiej. Ma świadomość, że „wszechistniejemy we wspólnocie atomów”. Jej wiersze to „coraz pilniejsze nasłuchiwanie” „harmonii planet” i „muzyki sfer”. Absorbuje ją także problematyka czasu utraconego („między skupioną pracę/a rodzinny spacer/wciska się niepodzielny czas”). W jej wierszach wiodą ze sobą spór chwila i wieczność.
Erotyki poetki są wierszami miłosnymi bez miłości. Poetka chce tylko „Zaufać zmysłom”, „w żywiole widzieć jedynie namiętność/księżyc mieć tylko za piękną dekorację”. Dobre wyobrażenie o nieromantycznych erotykach poetki daje wiersz „Rewizja” wyrażający dodatkowo zaufanie poetki do języka stawianego przez poetów Nowej Fali w stan nieustannego podejrzenia: „Czemu do łóżka/choć równie często na tapczanie/lub materacu w niejednej kawalerce – /Dla tego ciepła które niesie /wspomnienie dziadków?/A „kochać się” -/ żeby formą zwrotną łagodzić okolicznościowy fałsz bezokolicznika?/ Język-/ niby tylko narzędzie / a tak nas rozumie”
Autorka kieruje polemiczne pytanie do Macieja Cisły: Czym jest dla ciebie poznanie -/odkrywaniem strat. Z aprobatą natomiast pisze w wierszu „Przeglądając tomiki” o antologii wydanej przez MAW w 1987 r. „Poeta jest jak dziecko” prezentującej sylwetki poetów. Daje też poetyckie ekwiwalenty malarstwa, pisząc o obrazach Smoczyńskiego „Na powierzchnię białych płócien kładzie jedynie światło”. Poetka czuje się „bardzo daleka od wszystkich”, może dla tego uwrażliwiona jest na „uciążliwość kalectwa” i „skalę cierpienia” ludzi z domu opieki społecznej. Przemijanie czasu wywołuje pytanie: „czy ze zrobionym/ bardziej nas ubywa”. Godziny w bibliotece przynoszę jej jedynie bolesną świadomość „proch tylko/proch/ zostanie po mnie”
Pisząc o Yeatsie W.H. Auden sformułował najczęściej cytowane na świecie zdanie o poezji „Nic nie zdarza się za sprawą poezji”. Jankowska zdaje się w pełni podziela pesymizm tego mniemania, albowiem w wierszu „Pisząc malując…” konstatuje:
„Nie zmienimy świata/ Nie naprawimy społeczeństw/ Nie ulepszymy ludzkości/ Być może nie wzruszymy ani jednego człowieka/Wiem/ my drżymy ich powstrzymanym ruchem. Poezja Magdaleny Jankowskiej , mówiąc jej własnymi słowami: „Jest owocem świadomości/ Soczystym źródłem uogólnień/ Aluzją do kolistości czasu”.

————————————————————————————————————————————————-

NOWE KSIĄŻKI 3/1995

Jarosław Klejnocki

Magdalena Jankowska Zbiór otwarty Wydawnictwo Lubelskie Nowe Lublin 1994

Zawsze przyjemnie poczytać dobrze skrojoną poezję, której ambicją jest uchwycenie paradoksów naszego bytowania, okruchów egzystencji, niepowtarzalnych chwil pełnych iluminacji nagłych i trudnych do opisania w sposób nie-metaforyczny.
Trzecie już tomik Magdaleny Jankowskiej kontynuuje tropy znane z poprzednich I co dalej? oraz Kula i skrzydło. Poetka operuje w nim jeszcze delikatniejszym, wyciszonym głosem, bada sfery napięcia między zmysłami a duchowością, melancholijnie spogląda w przeszłość własnej młodości. Jeśli tak właśnie miałaby wyglądać poezja zwana kobiecą, to znaczy, że może być to całkiem niezła poezja.

————————————————————————————————————————————————-

DZIŚ I JUTRO 13/1995

Jerzy Michał Czarnecki

Otwarty i za mały

Magdalena Jankowska pochodzi z Puław. Pracuje w Lublinie, gdzie wcześniej ukończyła filologię polską na UMCS. Swój trzeci po „i co dalej?” (1990) oraz „Kula i Skrzydło” (1992) tomik wierszy zatytułowała „Zbiór otwarty”.
W zbiorze otwartym zauważa się polonistyczne wykształcenie autorki – z czego można uczynić zarzut, zwykło się bowiem sądzić, iż utwory pisane z bagażem polonistycznym skażone bywają zbytnią znajomością reguł filologicznych. U Magdaleny Jankowskiej niebezpieczeństwo to zostało odsunięte na tyle, że czytelnik nie tylko przyjmuje jej wiersze jako osobiste wyznanie autorki , lecz zagłębiając się w nie – prowadzony jest linia myślenia poetki. A zatem – moim zdaniem- Magdalena Jankowska uczyniła ze swojej wiedzy filologicznej niezaprzeczalny walor – dyskretny i na pozór niezauważalny. Dzieje się tak za sprawą stawianych przez nią egzystencjalnych pytań, które od wieków zadaje poezja.
W poprzednim numerze tygodnika „Dziś i Jutro” proponowałem czytelnikowi sięgnięcie po zbiór wierszy poetki z Sieradza. Dzisiaj z czystym sumieniem czynię to, omawiając „Zbiór otwarty”. Sądzić by można, że nie kontaktujący się ze sobą i nie znający wzajemnie własnej twórczości autorzy , nie powinni znajdować się w tym samym nurcie poetyckim. Tak jednak nie jest. I nie dotyczy to tylko tych dwóch autorek. To „coś” w ogóle łączy współczesną młodą poezję. Takie odnoszę wrażenie, czytając książki poetów z różnych stron Polski. Mam na myśli daleko posuniętą oszczędność słowa i precyzyjny skrót myślowy.
Godziny w czytelni

Tu rozbłyskuje światło
Co jak w soczewce
Skupia się we mnie
I jasnej myśli
Rozpala ogień

Proch tylko
Proch
Zostanie po mnie

Co pozwala wyróżnić spośród innych wiersze Magdaleny Jankowskiej? Otóż fakt, iż tutaj niekiedy cały wiersz staje się metaforą.
Skąd ta pokora u autorki? A no właśnie z jej wiedzy filologicznej, a także z zadumy nad przemijaniem Ta refleksja pojawia się zazwyczaj u starszych poetów. W „Zbiorze otwartym” bunt młodego poety zamienia się w zdziwienie , że świat jest taki, jaki jest. (Na przykład w erotykach)
W kilku wierszach Jankowska odwołuje się do rodziny , podkreśla kulturową więź z minionym, z tradycją, przywołując do strof postaci dziadków. Lecz jest w tych wierszach także niepokój wynikający z poznawania świata. Np. w wierszu:
Na moment

Spadając
Tonąc Płynąc Płonąc
W ten jedyny sposób
Później się rodząc niż umierając
Świat razem z sobą uwalniając z granic
wszechistniejemy
we wspólnocie atomów

Poetka prowadzi dyskurs nie tylko sama ze sobą , ze swoimi wewnętrznymi niepokojami , nie tylko otaczającym ją światem, lecz także z postawami innych twórców. Przykładem wiersz

Pytanie do Macieja Cisły

Piszesz: pięknem nie nasycisz się
Z daleka
W słowie „zachwyt”
Żyje „chwyt”
ruch do siebie
Lecz nie sięgnąłeś
Wybrałeś niedosyt
Czym jest dla ciebie poznanie-
odkrywaniem strat

Zawarte w „Zbiorze otwartym” wiersze to przemyślane, dobre utwory. Tomik pozostawia jednak niedosyt. Zawiera jedynie 29 wierszy – stanowczo zbyt mało. Warto, aby czytelnik poznał tę interesującą poetkę w szerszym spektrum.

————————————————————————————————————————————————-

AKANT 8/ 2002

Władysław Kępski

Oto poeci, których wierszy ciągle oczekuję i śledzę w pismach literackich, z krótkim uzasadnieniem (wg. Litery alfabetu: Jakub Ekier, Krzysztof Fedorowicz, Magdalena Jankowska, Marzanna Kielar, Krzysztof Koehler, Paweł Kuszyński, Anna Piwkowska, Jacek Podsiadło, Mariusz Trenerowicz, Wojciech Wencel)
[…]
3.Magdalena Jankowska – Lublin. Niezwykła mądrość w pięknym obrazowaniu. Wiersze jej są jak uchylone okna, przez które możemy sobie dopowiadać ciąg dalszy. Tomik, jaki zdobyłem to „Zbiór otwarty”, Lublin 1994

————————————————————————————————————————————————-

AKCENT 2/1996

Marek Danielkiewicz

Ból bycia kobietą

To zdaje się św. Hieronim miał powiedzieć, by w zakonach żeńskich uczyniono wszystko, by młode mniszki nigdy nie dowiedziały się, że istnieje druga płeć. A już grzechem wielkim było, gdy dziewczyna zobaczyła na własne oczy to, co uchodzi za atrybut męskości. Bowiem najprzyjemniej miały upływać dni w świecie aniołów, które, jak uczyli teologowie, nie mają płci. Najcudniej byłoby więc żyć w świecie iluzji; gdzieś za wysokim murem, w cieniu klasztornych wnętrz, w zapachu kobiecości, w otoczeniu androgynicznych Chrystusów, w bezczasie
Nie wiem, czy o takim życiu myślą współczesne kobiety. Nie wiem, czy włosy posypane popiołem są piękne. Nie wiem, czy można podzielić świat na „na przestrzeń zamkniętą i otwartą”. Wiem jednak, że żyjemy w świecie kultury – nade wszystko katolickiej. I to ma olbrzymie znaczenie.
I kiedy poetka Magdalena Jankowska pisze w wierszu „wyspowiadać się chcę z mojej ułomności/ z rozsądku/co zabija wiarę i nadzieję” – to wiem, że jest to autorka o proweniencji katolickiej. I jak tu nie wierzyć św. Tomaszowi z Akwinu, który o ułomności kobiet pisał z rozbrajającą współczesnego czytelnika szczerością i prostotą, która niewątpliwie przystoi każdemu świętemu.
Poezja Jankowskiej, na szczęście, jawi się nam w swojej ludzkiej postaci. Autorka ma więc prawo do wątpienia, również – co wydaje mi się bezzasadne – we własny rozsądek. Bo – żartując – chcąc nie chcąc stała się ofiarą „szowinistycznych męskich świń”, że pozwolę sobie na słownictwo, które przystoi amerykańskim feministkom.
Jankowska nie jest feministką (Gdzież ich u nas szukać?) Jankowska nie pozwala sobie na zabawę z Panem Bogiem, jak Eda Ostrowska (padam przed Tobą, Edo, na kolana). Jankowska usiłuje „uciec od kobiecej zmysłowości”. Ale dokąd i po co?
Oczywiście, autorka I co dalej? Wystarczająco zna życie, by wiedzieć, że każdy wybór jest zły. Wie też doskonale, że banał towarzyszy każdemu twórcy, że wpływa on na kształt wiersza. Unikanie banału jest nieporozumieniem. Ci, którzy usiłują to czynić, godni są modlitwy. Ale Jankowska nie bardzo potrafi pogodzić się z faktem, że można być człowiekiem „bez tej słynnej drugiej połowy”. I w tym właśnie jest autorką tak bardzo katolicką. Nie chcę powiedzieć, że jej bunt jest buntem gospodyni domowej, lecz chcę powiedzieć, że jej bunt naznaczony jest pokorą, która ma swoje źródło biblijne. Chce się jeszcze dodać, że jeżeli jej codzienne życie jest katastrofą, to jest to katastrofa, której skutki natychmiast są „uprzątnięte”, z inteligencką dokładnością wyczyszczone jak „zlewozmywak” w sublokatorskim mieszkaniu. Nie chcę bagatelizować tego osobliwego doświadczenia. Chcę tylko zwrócić uwagę, że ono ma określone miejsce w hierarchii wartości. W wierszu pt Jak żyć pisze: Z coraz większymi szparami w podłodze/ którą od lat już „mamy wkrótce zmienić/ z dziurą po gwoździu tak dawno wyjętym/ z utrąconym uszkiem cennej filiżanki/co też słyszało niejedną obietnicę/czy ze wszystkim zrobionym/bardziej nas ubywa?
I my znamy odpowiedź: istotnie, ubywa nas. Ale ja mam poważne wątpliwości, czy to jest konstatacja filozoficzna, czy tylko kobiecy żal.
I na koniec pozwalam sobie postawić to prowokacyjne pytanie: Czy współczesne, inteligentne, wykształcone kobiety muszą się zachowywać tak, jakby nie posiadały własnych życiorysów?

————————————————————————————————————————————————-

AKCENT 1/1994

Zygmunt Mikulski

Światu w oczy

Postawa poetycka Magdaleny Jankowskiej „czyta się sama”. Jej słowa nie potrzebują pomocy ze strony czytelnika, który by wyszedł naprzeciw niesionym przez nią sugestiom. Są poeci, których dane biograficzne dopełniają obraz ich twórczości, współgrają akompaniamentem , zawierają przyczynek do genezy utworu. W przypadku Jankowskiej biografia nie jest potrzebna. Wystarczy bibliografia.
O Broniewskim mówi się jako poecie proletariatu, o Czechowiczu – prowincji, o Gałczyńskim –mieszczaństwa (rozumianego jako warstwa społeczna o ograniczonej perspektywie intelektualnej, ale grupy o ustabilizowanej sytuacji życiowej). Do poetów „bez życiorysu” należał Przyboś. Wprawdzie wspominał o swoim wiejskim pochodzenia, ale występowało ono jako obszar doznań z czasów wczesnej młodości („ojciec z każdego sęka strącał dzięcioła”), a nie fragment artystycznego światopoglądu. Zresztą jak z reminiscencją chłopskiej genealogii można by pogodzić przyjęty za element programu urbanizm poety? Chyba tylko tak, że w czasie debiutu Przybosia wyjście ze wsi do miasta było uznane za społeczny awans i stąd fascynacja techniką u poetów wiejskiego pochodzenia. Artur Sandauer swój szkic o Przybosiu (w Poeci trzech pokoleń, później też w Liryka i logika zatytułował Esteta czy Scyta? Albo Robotnik wyobraźni). Ma to swoje sąsiedztwo z faktem, że wyraz „poezja” pochodzi od greckiego „poiło”, co znaczy „robię”, więc poeta jako działacz w słowie nie bez kozery jest nazywany robotnikiem.
I nie bez powodu przychodzi tu na myśl nazwisko Przybosia. Wprawdzie preferował on w swej poezji efekty wizualne, sprawdzalne i wymierne, a nie to, co było nastrojem, ale pewne podobieństwo wierszy Jankowskiej jest tu zauważalne: przekład stanów psychicznych, nawet metafizycznych na konkretne sytuacje życiowe. I właśnie ta dwoistość istoty ludzkiej gra skutkiem artystycznym: nieskończoność, nieobjętość, transcendencję doświadczamy naturą, która jest skończona, objęta i immanentna.
od
powietrza
głodu
ognia
wojny
ochraniaj nas panie
chociaż w głodzie głód
w pożodze żar
w trwodze i niepewności pewność
Pewna jest niepewność – ta prawda wysuwa się jako wniosek z egzystencjalnych rozważań©. Tu Przybosia wspiera Heraklit: niezmienna jest tylko zmienność.
Kanwa, na której opiera się poezja Jankowskiej, to wyznanie. Nawet skarga. Nie ma to jednak nic wspólnego z ekshibicjonizmem. To nie wołanie o współczucie, lecz obojętne, wyrosłe z doznania świata stwierdzenie. Iskra to „okruch ze spalonych mostów”, wyróżnieni w konkursie to ci, których „nie wywołano”, kobieta w przeciwieństwie do swojej sąsiadki nie umierająca na raka ma przed sobą przyszłość w postaci sporządzenia przyszłorocznych konfitur. Autorka nie przecenia świata, mówi o nim bez poczucia zawodu, jej twórczość to odwet za niegodziwość zycia wzięty przez tego świadomość. Wymowa już w tytule : skrzydło jako narząd lotu ma za sąsiada oznakę kalectwa, czyli kulę. Do skargi wymienionej już jako charakter tej postawy należałoby dodać oskarżenie. Ale byłoby to oskarżenie bez nadziei na zadośćuczynienie. Autorka wie, jak oceniać rzeczywistość, a nawet nie chce, żeby się znalazł powód do pocieszenia , bo powód – jak wskazuje tyle doświadczeń – może okazać się złudny.
Wiersze te powstały nie z tkanki lirycznej, lecz dramatycznej. Ich przyczyną i uzasadnieniem jest widzieć kontrast, nieprzystosowanie, wrogość tego „najlepszego ze światów”, nie jego urodę, która „na złość” kryje się przed okiem i niech nie będzie przyjęta, bo spowoduje tylko rozczarowanie. Była kiedyś dyskusja na temat: czy istnieje poezja kobieca i poezja kobieca niekobieca. Trafne, ale okazało się, że i ta niekobieca też jest kobieca. Tyle tylko. że temat się rozszerza. Bo oprócz Jasnorzewskiej – Pawlikowskiej, Świrszczyńskiej, Lipskiej i Szymborskiej pojawiają się autorki nie stroniące od dramatycznych pytań egzystencjalnych. Czyżby i na tym polu przywilej dany mężczyznom się wyczerpał?
Wartość słowa Jankowskiej polega na jego znaczeniu, nie stroju. Takie słownikowe określenie odnoszące się do poezji jak „piśmiennictwo artystyczne”, „sztuka słowa”, „literatura piękna” nie wyczerpują istoty zjawiska tych dwóch tomików. Wprawdzie termin „antypowieść” przyjął się w powszechnym użyciu i nie ma w sobie niczego pejoratywnego, to jednak „antypoezja” byłaby nie na miejscu. Mimo że antyestetyzm, antysentymentalizm i antyformalizm zaznaczyły w tych książkach swoją przekonywającą obecność, a w przyszłości przyniosą niewątpliwie dalsze argumenty na rzecz tego stwierdzenia.

————————————————————————————————————————————————-

RADIO LUBLIN maj 1994

Krzysztof Paczuski

Bez wątpienia poezja jest sztuką słowa. Jednak od niepamiętnych czasów – imperatywem kategorycznym dla liryki jest oszczędność słów, lapidarność.
Niektóre poetyki, jak na przykład japońskie haiku, idą w kierunku wydobycia maksymalnej materii sensów, przy minimalnym użyciu wyrazów. Tak, jakby ideałem była eliminacja słowa, a zatem w konsekwencji cisza, pustka – otwierająca nieograniczoną płaszczyznę znaczeń.
Współczesna poezja polska, od wielu już lat, stroni od sztuczności i zbędnej metaforyki. Dlatego unika się metafor, epitetów, porównań. Obrazy, nastroje i sytuacje l;liryczne budowane są w sposób ascetyczny. Tego typu metoda, niejako postawangardowa, panuje w liryce Różewicza, Herberta, Szymborskiej. Słynne Peiperowskie twierdzenie, że proza nazywa, a poezja „pseudonimuje”, stwarza zdecydowaną opozycję między tymi rodzajami literackimi i jest jednocześnie próbą odpowiedzi na retoryczne pytanie: a czymże jest poezja?
Kilka tygodni temu, nakładem Wydawnictwa Lubelskiego Nowego ukazał się tomik wierszy poetki z naszego miasta – Magdaleny Jankowskiej. Książeczka nosi tytuł „Zbiór otwarty” i w istocie sprawia wrażenie płaszczyzny otwartej, zapraszającej do współudziału, do uczestniczenia w grze. Jest to cienki, biały zeszycik, z jedną tylko ciemną plamką na okładce, plamką przypominającą niezbyt dokładny odcisk palca. Autorem graficznego opracowania jest lubelski plastyk Mikołaj Smoczyński.
Magdalena Jankowska nie jest debiutantką. Swoje wiersze drukowała między innymi w „Akcencie”, „Czasie Kultury”, „Kresach”, „Res Publice”. Dotychczas opublikowała dwie książki poetyckie: „I co dalej? (1990) oraz „Kula i Skrzydło” (1992).
Charakterystyczną cechą poezji Jankowskiej jest właśnie umiar i oszczędność słowa, zmierzające niekiedy w stronę aforyzmu. W tomiku jest wiele utworów nie przekraczających dwóch, czterech linijek. Często są to poetyckie definicje, jak np. wiersz pt. Jabłko
Jest owocem świadomości
Soczystym źródłem uogólnień
Aluzją do kolistości czasu

Obrane
i na końcu noża
do ust niesione w cząstkach
naszą ręką
w geście dziadków

Czy „Horyzont”
Wieczny krąg ułudy
gdzie dwie połowy świata
stykają się tak łagodnie

W tym lapidarnym dyskursie rozgrywa się jednak dramat obserwatora-racjonalisty, próbującego nazwać, a zatem oswoić i ujarzmić rzeczywistość.
Poetycka iskra tych wierszy, zaskakująca puenta – to głos pełen zdumienia, niekiedy zgrozy lub rozczarowania w stylu: to przecież nie może być tak, a przecież tak właśnie musi być. Oto jeden z dłuższych w tej książce utworów: „Niby oczywistość”
Tylko szyba dzieli
zadymione powietrze pokoju
od rześkiego oddechu przestrzeni

Między skupioną pracę
a rodzinny spacer
wciska się niepodzielny czas

A zawsze my
ze swoim wyborem
i ceną

————————————————————————————————————————————————-

„Kula i Skrzydło”, 1992 (poezja)

KRZYWE KOŁO LITERATURY 4/1992

Tomasz K. Augustyniak

Magdalena Jankowska jest autorką dwóch tomików poetyckich. Zadebiutowała w 1990 r. książką „i co dalej?”. Drugi tomik – „Kula i Skrzydło” pozornie wydaje się być słabszym od debiutanckiego. Wiersze w nim zawarte trzeba jednak potraktować jako mikroskop w dotarciu do najdalszych zakątków psychiki poetki. Coraz częściej podmiot liryczny jest właściwą osobą , czyli kobietą. Kobietą pragnącą miłości czułości i zrozumienia u mężczyzny.
W tych wierszach widzimy człowieka poruszającego się o kuli lecz ze skrzydłem.
Jak już powiedziałem, poezja Magdaleny Jankowskiej jest osadzona w religijności. Miłość przebija z tych wierszy już nie tylko jako ideał. Jest to jakby zapowiedź zstępowania na ziemię. Pojawia się często relacja kobieta- mężczyzna. Od strachu przed spełnieniem miłosnego aktu: „każdego dnia/ coraz bardziej lękam się koncertu” (próba”), poprzez kolejne etapy coraz śmielszych prób, poetka dochodzi do kresu poznania, poszukiwania miłości: „w pocie śluzie ślinie/ szukamy własnych granic/ jak deski ratunku” („jednocześnie”).
Jak widać, miłość nie jest tylko stanem emocjonalnym, ale także „deską ratunku” w chwilach słabości.
Powiedziałem, że „Kula i Skrzydło” blednie przy „i co dalej/”. Wrażenie takie jest spowodowane brakiem wierszy, które określiłbym jako ważne, którymi przepełniony jest pierwszy tomik. Jednakże wśród liryki i erotyki (choć i to są rzeczy ważne lecz bardzo intymne) mało jest zewnętrzności i wcześniejszego otwarcia na otaczającą rzeczywistość. Świat zostaje w tych wierszach zamknięty do otoczenia najbliższych osób : mężczyzny- kochanka, matki, babci… Ale są też trzy wiersze, które wykraczają poza ten świat. Pojawia się Jerzy Kosiński, Zbigniew Herbert i ksiądz Twardowski, na których Magdalena Jankowska buduje swój poetycki świat.
Kończąc, żałuję, że nie znam autorki osobiście, ale jej poezja jest doskonałym materiałem poznawczym. Z ciekawością oczekuję dalszych dokonań tej poetki.

————————————————————————————————————————————————-

ZWIERCIADŁO 1/1993

Wiktor Woroszylski

Album poezji miłosnej

Oto kolejna godna, naszym zdaniem, uwagi poetka młodego pokolenia – utalentowana, mająca coś do powiedzenia, a ponadto ambitna, nie ulegająca biernie okolicznościom, pracowita, na swój sposób przedsiębiorcza i – mimo to – mało znana poza swoim środowiskiem i „miejscem pobytu”. Jak zwykle, staramy się w takiej sytuacji wzmóc rezonans interesującego nas głosu.
Magdalena Jankowska urodziła się w roku 1959 w Puławach, ukończyła Liceum Sztuk Plastycznych w Nałęczowie, a następnie filologię polską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Na tej uczelni pracuje też obecnie, wchodząc jednocześnie w skład zespołu redakcyjnego wydawanego w Lublinie cenionego kwartalnika „Kresy”. Pisywała i pisuje reportaże, opowiadania, recenzje teatralne, słuchowiska radiowe, w roku zaś 1984 zadebiutowała jako poetka w „Radarze”. Potem publikowała w kilku innych pismach, między innymi tak wymagającym jak „Res Publica”, ale zaczął się akurat trudny czas dla czasopism i wydawnictw – niektóre, już po przyjęciu do druku wierszy Magdaleny, przestały istnieć, inne wpadły w poważne kłopoty. Wtedy poetka, jak pisze w liście, „wzięła sprawę w swoje ręce” i własnym sumptem wydała dwa tomiki: „i co dalej?” (1990), nakład 550 egzemplarzy) oraz „Kula i Skrzydło” (bez roku wydania, chyba 1991, nakład 1000 egzemplarzy). Oczywiście żaden autor nie może tak funkcjonować na dłuższą metę, więc Jankowska rozgląda się obecnie za „prawdziwym wydawcą” – i życzymy jej z całego serca, żeby go jak najrychlej znalazła.
„Guzik” przepisujemy z „kuli i Skrzydła”, „Kochankę” z „i co dalej?”. Podoba nam się w tych wierszach między innymi trafność autoobserwacji narratorki i obserwacji jej partnera w momentach, w których często spostrzegawczość zawodzi, a także szczypta autoironii, jak również rodzaju goryczy ( nie może jej nie być przy pewnym stopniu samoświadomości), a przy tym mimo wszystko dumy, radości ze spełnienia i akceptacji swojego mi9ejsca w życiu. Jak widzimy , nieprosty ten zapis lityczny.

Magdalena Jankowska

GUZIK

Przypomnij sobie
Pierwszy bastion miłości
Z trudem zdobywany
Jedną ręką
Bo druga zabiega o zgodę
Zakłopotanie
Że to aż tyle trwa
Że widać trud debiutu
Nadzieję szybkiej wprawy
Z wewnętrzną obietnicą
I tamtą naiwnością
Wzruszenie po latach
Gdy rutyną jest zgoda
Na niedoskonałość
Ten guzik wart
Życia

KOCHANKA
jakaż ja jestem trwała
jaka wieczna
wobec tych wszystkich
jednorazowych chusteczek
jednorazowych igieł
zapałek żyletek gazet
jednorazowych biletów
jakaż wielokrotnego użytku

————————————————————————————————————————————————

ODRA nr 7-8/1993

Tomasz Majeran

Poza oficyną

Tytuł nowego tomiku wierszy Magdaleny Jankowskiej KULA I SKRZYDŁO.( Książka wydana własnym sumptem autorki. Projekt okładki i ilustracje: Mikołaj Smoczyński) zakreśla z grubsza granice zainteresowań poetyckich autorki. I jeśli przyjąć, że tytułowa „Kula” (rozumiana nie jako doskonała bryła geometryczna, ale jako szczudło, proteza lub, bo to skojarzenie też wydaje się być prawomocne, „kula u nogi”) symbolizuje ułomną ludzką cielesność, a „Skrzydło” tkwiącą w człowieku potencjalność wznoszenia się ponad sprawy cielesne, to uznać należy , iż tak zakreślony krąg poszukiwań obejmuje obszar na tyle duży, że opisanie go wydać się musi przedsięwzięciem bardzo ambitnym.
Ale też poezja Magdaleny Jankowskiej nie rości sobie pretensji do ostatecznego i wyczerpującego opisania człowieka; bada raczej, jak w poszczególnych , konkretnych sytuacjach ujawnia się w nim obecność i Kuli, i Skrzydła, które to towarzyszą sobie niczym awers i rewers medalu. Poznać człowieka w całej jego wielowymiarowości i niejednoznaczności, można zatem „postępując jek zbieracz studiujący medale/ który dotyka tylko/ ich wąskiej krawędzi na granicy stron („przypowieść”). W moim odczuciu każdy wiersz pomieszczony w tym zbiorku można traktować jako „studiowanie medalu”. Rozdzieranie szat nad dualizmem ciała i ducha – tak charakterystyczne dla przeddebiutanckiej poezji kobiecej – nie stanowi u Jankowskiej ani punktu wyjścia, ani – tym bardziej – dojścia. Ów dualizm, owo rozdarcie jest esencją ludzkiej egzystencji i błędem byłoby przeciwko temu się buntować lub uważać to za wartość. Nazwać, zdefiniować, a przez to oswoić , rzeczy i sytuacje, w których to rozdarcie ujawnia się najpełniej, jest, jak się zdaje, celem tej poezji. Starzenie się i starość. Miłość i śmierć. Ból i rozkosz. Nazwać człowieka w sytuacjach granicznych, na krawędzi, by sprawdzić, w którą przechylą się stronę, czy – by rzecz ująć inaczej – podeprze się na kuli, czy wzniesie się w górę. Skłonność do epigramatycznych form, przesuwających środek ciężkości wiersza w stronę definicji, a nie opisu, sprzyja tej poezji.
Jankowska postępuje w istocie jak „zbieracz studiujący medale” – odsuwa własne „ja” autorskie w głęboki cień, podmiot mówiący jej wierszy z rzadka przyjmuje postać pierwszej osoby liczby pojedynczej, a jeśli już się pojawia, to jest to, by użyć słów Herberta, „liczba najbardziej pojedyncza”; pełna wyważonej autoironii, będącej bodaj najskuteczniejszym środkiem samopoznania.
Bardzo istotnym elementem poetyckiego obrazu Magdaleny Jankowskiej jest tytuł wiersza. Stanowi on zawsze dopełnienie utworu, skłania do jego ponownej lektury i ponownego odczytania. Częstokroć odsłania nową perspektywę , której nie wahałbym się nazwać eschatologiczną, jak w wypadku znakomitych utworów – „całość” i „rozstrzygnięcie konkursu” (czyż tytułowego konkursu nie można rozumieć również jako Sądu Ostatecznego?). Znamienne jest to, że dwa utwory bez tytułów (*** wyspowiadać chcę się… i „nieźle wypadły…) należą do najsłabszych w tomiku. Również tytuł całego zbioru jest wielce niejednoznaczny i obok wcześniej zaproponowanej interpretacji prawomocna wydaje się być i ta: „Kula” rozumiana nie jako szczudło, proteza, lecz jako doskonała bryła geometryczna, to symbol racjonalnego rozumu, „rozsądku/ co zabija wiarę i nadzieję”, „Skrzydło” zaś to symbol irracjonalnej intuicji, wiary i nadziei. Granice poszukiwań poetyckich zakreślone przez autorkę w tytule tomu, w tym samym tytule zostały przekroczone.

————————————————————————————————————————————————-

i_co_dalej_min

„I co dalej?”, 1990 (poezja)

KRESY 3/94

Aneta Mazur

Everywoman i codzienność

Jeśli ktoś za lat kilkadziesiąt weźmie do ręki skromny objętościowo tomik Magdaleny Jankowskiej, tylko data wydania wskaże mu czas tworzenia się tych wierszy. I my dzisiaj z trudnością rozpoznajemy w nich stygmat lat osiemdziesiątych. Te wiersze nie tyle odwracają się od ówczesnych problemów, ile w umiejętny sposób uogólniają je, przekraczając chocholi krąg zamkniętej czasoprzestrzeni. Można się nawet zastanawiać, czy zakres tego uogólnienia nie jest aż nadto szeroki. Podmiot liryczny sprowadzony do „kochanki”, „kobiety”, „brzemiennej”, czy po prostu do istoty ludzkiej, obarczonej gotowością czynienia zła, ale obdarowanej zdolnością do nadziei, traci rysy indywidualne. Może to zresztą chodzi o liryczny portret dzisiejszego „everyman”. Kobiecość jest tutaj wyraźnie, choć nie natrętnie, eksponowana; nie tylko jako temat w studiach zauroczenia męskością i pasowania się z nią, w subtelnie dramatycznym wizerunku starych kobiet, ale też jako sposób oglądu rzeczywistości. Czasem to przysłowiowa drobiazgowość spojrzenia, które wszystko widzi przez jedną dziurkę od/ nie przyszytego guzika; kiedy indziej jawny liryzm albo znów przejmująca w swej prostocie, odrzucająca maskę ironii skarga, jak owo „błaganie” do Świętej Rodziny o wsparcie domów i dzieci, dla których związaliśmy się/ w ciężki Krzyż. Ta kobiecość prosta i naturalna, niepozorna i znużona.
Bo najbardziej widocznym – i frapującym dla czytelnika – stygmatem tych wierszy jest właśnie znużenie, rozczarowanie, może nawet udręczenie życiem, które przeczuwamy w tytułowym pytaniu: i co dalej? Jeśli nawet było to pytanie rzucone w mrok społeczno-politycznych niepokojów, dzisiaj odbieramy je inaczej; jako pewien zapis stanu dojrzałości, ,która mówi: oto się spełniło – opuszczenie raju dzieciństwa, blask i gorycz kochania, macierzyństwo, śmierć bliskich, poznanie własnej oraz cudzej słabości… Jest to moment przesilenia, gdzie znużenie i nadzieja ważą się wzajemnie, sobie nie ustępując:
pamięć przegrywa z nadzieją
doświadczenie z wiarą
to wydaje się mi się bezrozumne
i bezgranicznie piękne
(Iskierka)
By ująć to jeszcze inaczej: wiersze rejestrują stan świadomości po katastrofie, jaką przynosi codzienność życia. Rozbitkowie wierzą jednak, że one na pewno są (…) te małe wyspy/pośród wielkiej wody/ te ogrody/ te źródła na pustyni. Bo jest jeszcze zachwyt, jest adoracja morza, jest coś z nieskończoności tęsknoty. Jeszcze wszystko możliwe, wokół same nie rozstrzygnięte pytania.
Rozpoznajemy tęsknotę do określenia człowieka za pomocą podstawowego, także w tej poezji, alfabetu prastarych symboli i archetypów. Przede wszystkim biblijnych, jak raj, jabłoń, trzydzieści srebrników, miska soczewicy, nóż Kaina. Ta kobieca liryka, tak wyczulona na zmysłowość i potoczność życia, ma zarazem wyraziście ukształtowaną przestrzeń metafizyczną. Zna nie tylko emocjonalną modlitwę matki, ale i filozoficzną medytację, która przypomina paradoksy mistyków czy śmiałe koncepty angielskich poetów- metafizyków:
Od
Powietrza
Głodu
Ognia
Wojny
Ochraniaj nas Panie
Chociaż
W głodzie głód
W pożodze żar
W trwodze i niepewności pewność
(Z natury)

Ta poezja lapidarna, wręcz ascetyczna, chwilami puentowana ostro niczym maksyma dobrze kreśli ironiczny portret człowieka – rozbitka w katastrofie życia. Bo mimo liryzmu wydaje się, że autoreka hołduje raczej takiemu, bardziej drapieżnemu i mniej osobistemu stylowi wypowiedzi. Tak przynajmniej sugerowałby wiersz poświęcony Białoszewskiemu, gdzie ciepłu kobiecej troskliwości przeciwstawiony zostaje „nieludzki” heroizm poety ascetycznie zamkniętego w czterech ścianach [swojego] wszechświata.Wiersz ciekawy i niejednoznaczny w kontekście całości. Czyżby wyrażał pragnienie z ucieczki , zmysłowego świata kobiecości? Czy raczej nieufny podziw dla gry prowadzonej z naturą życia, naturą czterech żywiołów? Jak widać, głębsza penetracja ujawnia niejedno wewnętrzne napięcie tego niepozornego tomiku.
Czy oznacza to jednak, że udaje się autorce spełnić zadanie określone w wierszu wieczór autorski: miałam ich porwać przy pomocy wiersza? Nie, te wiersze nie porywają; na pewno nie przy pierwszej lekturze. Mogą nawet irytować dokonywaniem diagnoz zbyt oczywistych, odkrywaniem nihil novi sub sole. Ale jest w nich coś, co zapobiega znużeniu i czyni je frapującymi. To wewnętrzne napięcie, ukryte w tytułowym pytaniu. Ów nastrój przesilenia: młodzieńczej świeżości czy nawet żarliwości wrażeń – z mądrą, lekko zgorzkniałą, ironiczną wiedzą. To on zmusza nas do zadania sobie własnego , prywatnego pytania: i co dalej?

————————————————————————————————————————————————-

EX-LIBRIS 25 XI 1992

Agnieszka Osiecka

Pożytek z poetów

[…] Ten najbardziej szary (dlaczego, dlaczego?) to Magdaleny Jankowskiej pod tytułem …i co dalej ? Nie taję, że pewna tonacja modnych dziś Singerowskich „rozmów z Panem Bogiem” wydała mi się w pierwszej chwili trochę monotonna. No cóż, dla nas – poetów – Pan Bóg jakże często bywa tylko Drugim Poetą – więc równie często zawracamy mu głowę byle czym, jak koledze przy barze. On zaś – milczy taktownie. Magdalena Jankowska uderza jednak raz po raz w struny, które wydają oryginalny dźwięk – w buńczuczność jakąś. To jest mocne, ożywcze. Jak ty w nas wierzysz panie – panie z kruchej gliny – wzdycha sobie poetka odwracając niejako teologiczną podszewkę na zimę… Owo poczucie siły pociąga mnie w jej butnym spojrzeniu na okoliczne przedmioty i duperele. Na przykład:

jakaż ja jestem trwała
jaka wieczna
wobec tych wszystkich jednorazowych
chusteczek
jednorazowych igieł
zapałek żyletek gazet
jednoprzejazdowych biletów
jakaż wielokrotnego użytku

Brawo!

————————————————————————————————————————————————-

SŁOWO. PRZEGLĄD KULTURALNY 6/17 lutego 1991

Lech Kurpiewski

To samo inaczej

Dzisiaj edytorzy nie zabiegają o poetów. Wiadomo, wiersze nie sprzedają się najlepiej. Stąd też w „technologii wydawania poezji kończy się „wielka płyta”, a zaczynają całkowicie „prywatne obowiązki”. Dosłownie. Obecnie poeta nie tylko sam pisze wiersze, również sam je na własny koszt wydaje, sam też szuka odbiorców dla swojego, opublikowanego zazwyczaj w nakładzie kilkudziesięciu lub kilkuset egzemplarzy, dziełka.
Tomik Magdaleny Jankowskiej jest tutaj chyba dość typowym przykładem tej swoistej „prywatyzacji” poetyckiej. Dobry papier, druk i układ graficzny, ale ilustracje i obwoluta szare i nieciekawe. Sporo wierszy bardzo interesujących i oryginalnych. By wymienić: Babcia, Apel, Co widać, Wernisaż, Spotkanie autorskie i kilka innych. Dowodzą one daru dostrzegania niecodzienności, umiejętności poetki dystansowania się wobec świata i siebie poprzez subtelną ironię. Utworom tym patronuje w jakiejś mierze duch poezji Białoszewskiego, któremu Jankowska poświęciła jeden ze swych lepszych wierszy. Pytanie zawarte w tytule tomiku Magdaleny Jankowskiej można pojmować dwojako. Jako pytanie bardziej ogólne – o przyszłą kondycję ludzkiej egzystencji i jako szczegółowe – o kierunek twórczych poszukiwań poetki. Na pierwsze można odpowiedzieć – ciągle to samo. Na drugie – ciągle inaczej… o tym samym.

————————————————————————————————————————————————-

NOWY TYDZIEŃ 15 stycznia 1991

Zbigniew Bieńkowski

Śmiech to zdrowie

Przed tygodniem biadałem, złorzeczyłem i wyzywałem słowa od ostatnich za samowolę, terroryzm, uzurpację, za wyprowadzanie na manowce, za igranie z ogniem namiętności, za drwinę z naszego ludzkiego przywiązania do sensu istnienia. Za tę zawodową, gramatyczną skłonność do przesady i omamu.
Moja zapalczywość oskarżycielska była także werbalna, więc jesteśmy kwita. Pora – tydzień minął w gniewie – by się jakoś porozumieć jednak i dać słowom szansę pokojowego współistnienia. Bo przecież one nie zawsze i nie wszystkie służą hiperbolizacji i nadużyciu. Bywają przecież także słowa ludzkie. Z nas się, było nie było, wywodzą, z naszych ust rodzonych czerpią energię orgii i szaleństwa, muszą więć mieć także, przynajmniej miewać także, zwyczajne ludzkie potrzeby, uczucia i maniery. Potrafią dostosowywać się do stanu kieszeni, temperamentu i okoliczności i jak należy zachować się w salonie, kościele, knajpie i małżeńskim łożu. Umieją perrorować, przeklinać, zaklinać, boleć i płakać. Znają także sztukę śmiechu. Sztukę, powiadam, bo potrafią śmiać się na własny rachunek, same z siebie, samymi sobą, a to sztuka niemała, może sztuka ze sztuk najtrudniejsza. Bo tylko słowa potrafią śmiać się bezboleśnie, samą naturą bezinteresowności. Nie sztuka śmiać się z kogoś lub czegoś. Sztuką jest śmiech jako odruch zachwytu, jako reakcja na dziwnośc istnienia, nieustającą zmienność świata. Śmiechem słowa jest metafora. Słowo śmieje się poezją.
Jeśli od „To życie to lubię” uciekam do „Poezji i niepoezji”, to przecież nie z powodu wrodzonych skłonności masochistycznych, aby zadręczać umysł trudnością uchwycenia sensu czytanego tekstu. Do poezji uciekam przed szarością, smutkiem sensu i nonsensu. Poezja, uwierzcie mi, wierzący i niewierzący, potrafi dać lśnienie – beznadziejności przemijania bez patetycznego odwoływania się do skali makro-wartości. Taki na przykład wiersz, właściwie wierszyk, utkany z błahostek, tak jakby z niczego, a jaka w nim krzepa, czyli pokrzepienie wątpiącego w siebie ludzkiego stworzenia:

jakaż ja jestem trwała
jaka wieczna
wobec tych wszystkich
jednorazowych chusteczek
jednorazowych igieł
zapałek żyletek gazet
jednoprzejazdowych biletów
jakże wielokrotnego użytku.

Niech mi poetka lubelska Magdalena Jankowska , autorka zbiorku „I co dalej?”, wybaczy przemilczenie jej wierszy, w których dopiero teraz doczytałem się tego śmiechu słowa, który nie każdym ustom jest dany. Albo „Wernisaż”
Przyszli
Stali twarzami do płócien
Które widziały ich ociemniałość
I słyszały kiedy mówili
Kwestie przebrzmiałe
Wiele wystaw temu

Wódka była czysta
Jasność szła od wódki

Śmiech poezji to nie jest śmiech dowcipu, śmiech anegdoty, to śmiech wzruszonej czy poruszonej myśli. On towarzyszy najbardziej głębinowym sondom, najbardziej poważnym pielgrzymkom do istoty poznania świata i zaświata.

————————————————————————————————————————————————-

KURIER LUBELSKI 23-25 listopada 1990

Stanisław Łukowski

I co dalej?

Jest w tym coś symptomatycznego, że książkę poetycką tak trudno wydać w profesjonalnym wydawnictwie, podczas gdy coraz więcej się ioch ukazuje, firmowanych tylko nazwiskiem autora oraz notkę, kto tę książkę drukował. Zdarza się, że tu i tam w księgarniach można je wypatrzeć, jeśli się dobrze szuka, bo z reguły są spychane gdzieś w najciemniejsze kąty. (Chlubny wyjątek stanowi księgarnia przy Krakowskim Przedmieściu, róg Chopina, gdzie książka poetycka bywa eksponowana nawet na wystawie głównej). Zdarza się, że sami poeci ją rozprowadzają, bądź to na tzw. Spotkaniach autorskich , bądź to wśród znajomych i przypadkowo poznanych , nie bardzo przy tym wiedząc , czy te książeczki darować, czy też usiłować je sprzedawać. Ale kto dzisiaj zechce kupić tomik z poezjami , choćby nawet za przysłowiowy nie grosz już, a tysiąc? Wszak nastały czasy , kiedy się liczy to, co człowiek ma na sobie, czym jeździ, jak mieszka i w których restauracjach przebywa, a nie co sobą rzeczywiście reprezentuje.
Cieszą mnie te książeczki dlatego, że są dowodem na to, iż kultury, której przecież jednym z głównych składników jest literatura, nie da się tak łatwo zniszczyć, choćby się nie wiem jak chciało wszystko zmaterializować. A ponadto jestem przekonany, że w życiu każdego człowieka, bez względu na jego wykształcenie i status społeczny, musi się znaleźć miejsce na książkę, na poezję.
Szara obwoluta z pytaniem, jakby prosto z ulicy: „i co dalej?”, a w środku trzydzieści dwa wiersze. Nazwisko: Magdalena Jankowska i brak jakiejkolwiek notki, czy zdjęcia – a to przecież przybliża..Skądinąd wiem, że pracuje naukowo jako polonistka na UMCS i przymierza się do pracy doktorskiej z teatrologii i że ta ksiązka jest jej debiutem. Wprawdzie w „Akcencie” czytałem jej sprawozdania i recenzje z festiwali i spektakli teatralnych, ale w nich przecież chodziło o opisanie tego, co rzucił na scenę siłą swej wyobraźni inny człowiek. A tu są wiersze. Krótkie, zwarte, czytelne. Z satysfakcją przeczytałem, bo jest to debiut udany, poetka wie, co chce powiedzieć i jak powiedzieć. Na domiar, a rzadkie to w debiutach, umie się zdystansować do tego , co przeżywa. Nie brak w tych wierszach rezerwy do tego, co opisuje, a także wyważonej na chłodno autoironii, której przecież tak często nam potrzeba. Bo to, że człowiek owi jest źle, a może nawet przeżywa tragedię – nie znaczy wcale, że świat się kończy. Umiejętność przyjęcia tego do wiadomości jest bardzo ważna. Uderza w tych wierszach także duża kultura słowa, odpowiedzialność za nie (nie darmo, wszak poetka jest polonistką!).Krótko mówiąc, jest to poezja, która potrafi wzbudzić refleksję, będąć jednocześnie świadectwem tego, że jej autorka mimo młodego wieku swoje przemyślała, przeżyła i niejedno przeczytała nim zdobyła się poprzez wiersze na publiczne mówienie o sobie.
I co dalej? – następne tomy poezji winny na to pytanie szerzej odpowiedzieć

SŁOWO POWSZECHNE styczeń 1992

Tadeusz Olszewski

Oswajanie lęku

Widok ulicznych stoisk z książkami i oferta, jaką znajdujemy na półkach księgarskich, zdają się sugerować, że poezja umarła. Ale to nieprawda. Poeci wciąż piszą i – co ważniejsze – publikują swoje wiersze. Gorzej z dystrybucją, lecz to już inna sprawa. Problemem natomiast jest jakość poezji. Dziś bowiem praktycznie każdy może wydać tomik wierszy. Pod warunkiem, że za druk zapłaci z prywatnej kieszeni. Efekt jest taki, że od większości zbiorków wydanych nakładem własnym autora, właos jeży się na głowie. Ale w tej nieogarnionej masie tomów, tomików i Tomiczków zdarzają się wyjątki na tyle interesujące, by pochylić się nad nimi z uwagą i powagą.
Takim wyjątkiem jest „I co dalej?” Magdaleny Jankowskiej. O autorce tego, bardzo urodziwego graficznie, nie wiem nic. Mogę tylko domyślać się , że poetka mieszka w Lublinie, tam bowiem ksiązka została wydana. Czy jest to debiut? Może tak, a może nie. Jeśli nie, to żałuję, że z twórczością Magdaleny Jankowskiej nie zetknąłem się wcześniej. Tomik „I co dalej/” jest bowiem świadectwem pełnej już dojrzałości artystycznej autorki, przynosi poezję mądrą, zdyscyplinowaną intelektualnie i wolną od, tak charakterystycznej dla większości piszących kobiet, minoderii i czułostkowości.
Jankowska przede wszystkim tropi ludzkie lęki. Ale zarazem oswaja je, tłumaczy ich konieczność, przekonuje, że stanowią one niezbędny element egzystencji. To dzięki nim „ w trwodze i niepewności” odnajdujemy pewność, dzięki nim jesteśmy omylni i błądzący , lecz w końcu trafiamy na właściwą drogę i wtedy stajemy się „piękni ( jak morskie muszle) w których mieszka Kosmos”
Piękno traktuje Jankowska jako kategorię najpierw moralną, a dopiero później – estetyczną. Bezgranicznie piękną nazywa poetka sytuację , w której „pamięć przegrywa z nadzieją? Doświadczenie z wiarą”. I ma w tym po stokroć rację, bo to przecież nadzieja pozwala nam podnosić się z bólu i klęski, to wiara pozwala pokonywać zwątpienie. Świat bowiem tylko pozornie jest wrogi człowiekowi. W rzeczywistości jednak świat i człowiek stanowią jedność, są całością harmonijną i nierozerwalną. Rzadko o tym pamiętamy, a jeśli niekiedy uświadamiamy sobie tę prawdę, przeżywamy wtedy chwilę prawdziwego olśnienia, cudownego stopienia z niebem i ziemią. Bardzo pięknym zapisem takiej chwili jest „zachwyt”
Pięknych, dojrzałych i mądrych wierszy jest zresztą w tym tomiku wiele. Szczupłość miejsca nie pozwala na dokładniejsze ich omówienie. Wypada zatem ograniczyć się tylko do wymienienia tytułów najciekawszych tekstów. Są to: „z perspektywy”, „atak”, „z natury”, „ w tej właśnie postaci”, „co widać”, „kochanka”, „iskierka”. Osobną wartość stanowi „błaganie”. Ten wiersz przytaczam w całości:

matko błogosławiona
żono Józefowi miła
i ty ufny mężu
opiekunie tkliwy
synu boży synu człowieczy
w cierpieniu nie mściwy
wejrzyjcie w domy nasze
wspierajcie dzieci nasze
dla których związaliśmy się
w ciężki krzyż

„I co dalej?” Magdaleny Jankowskiej zostało0 wydane w nakładzie zaledwie 550 egzemplarzy. Zapewne więc niewielu czytelników dotrze do tego zbiorku. Ci jednak, którym się to uda, będą mieli możność obcowania z poezją o niepospolitej wartości.

————————————————————————————————————————————————-

WIĘŹ 11-12/ 1990

Marek Zieliński

Nad książkami

Tomik poetycki Magdaleny Jankowskiej zasługuje na uwagę. Na pewno z jednego przynajmniej powodu, żeby ograniczyć się do racji oczywistych, gdyż został wydany własnym sumptem przez autorkę. Przypadek rzadki i wart jest podkreślenia, bo odbiega od powszechnego biadolenia na zły los, który skrzywdził twórców i zabrał należne im dotacje. Jak Polska długa i szeroka słychać jęk: nie ma komu finansować kultury. Zapomniano, że w swoich najambitniejszych przejawach zawsze miała trudności i z trudem znajdowała sponsorów. Popularne formy trafiały na rynek i przynosiły dochód, inne zamierzane elitarnie najczęściej były finansowane przez samych artystów. Nic w tym nagannego i nie warto powracać do stalinowskiej koncepcji sztuki utrzymywanej przez państwo, które w zamian żądało serwilizmu od jej autorów. Z reguły go otrzymywało i to nawet z naddatkiem.
Jankowska wybrała samodzielność i odważną drogę prezentowania publiczności swoich utworów. Można to zdyskwalifikować jako wyraz nadmiernej pewności siebie poetki , która za wszelką cenę chce dotrzeć do czytelników. Jest to jednakże cena płacona przez nią samą, nie wyciąganie rąk po jałmużnę, do czego przyzwyczaili nas krajowi artyści. A co więcej, wiersze Jankowskiej bronią się świetnie, niezależnie od wszystkich okoliczności ubocznych. To ostatnie jest – jak można sądzić – najistotniejsze.
W tomiku „i co dalej” są 32 krótkie – z reguły – wiersze. Niewiele, ale wystarczy, żeby odczytać wartości tej poezji i głęboką osobowość poetki. Daleka od banalności, wrażliwa na słowo, umiejętnie odkrywa urok wzruszeń, które płyną z zetknięcia się odmiennych rzeczywistości: codziennego życia i marzenia o innym wymiarze zjawisk; prawdy i kłamstw; nadziei i rozpaczy.
Poezja Jankowskiej jest dychotomiczna, refleksyjna, bardzo prosta, a jednocześnie dociekliwa. Wręcz uparta w dociekaniu istoty rzeczy, w pamiętaniu o winie i smutku, o zdarzeniach wypartych poza świadomość. I wciąż na nowo przywołuje w niej i poprzez nią poetka swoją kobiecość. Nieustannie rozważa podwójność kobiecego istnienia. Samodzielna i przywarta do mężczyzny poszerza Jankowska w tomie „i co dalej” obszar polskiej poezji miłosnej. Czasami nawet idzie dalej, w stronę erotyki wysublimowanej, ale śmiałej. Bez wahania ujawnia tajemnice ciała. Mądra własną płcią, której nie chce się wyrzec. Przyjmuje ją jak los, jak przeznaczenie i obleka w formę wiersza i w dobry , nowoczesny wyraz poetycki, w samodzielność formy i przyswajanych konwencji.
Tomikiem wierszy „i co dalej?” narodziła się poetka wyraźna, silna, mądra. Na razie wystarczy, a co będzie dalej – zobaczymy, jeśli tylko będzie nam to dane i jeśli Jankowskiej wystarczy pieniędzy na sfinansowanie następnych książek.

…………………………………………………………

http://latarnia-morska.eu/index.php?option=com_content&view=article&id=719%3Aqskrzyowanieq-magdaleny-jankowshttp://katalog.czasopism.pl/index.php/Tw%C3%B3rczo%C5%9B%C4%87_1/2008http://katalog.czasopism.pl/index.php/Tw%C3%B3rczo%C5%9B%C4%87_1/2008http://www.ksiazkiwsieci.pl/ksiazka/Salon-Mebli-Kuchennych/Magdalena-Jankowska/1372http://magazyn.o.pl/2013/magdalena-jankowska-blizej/#/

Dodaj komentarz