Sierpniowe upały skończyły się gwałtownie, toteż i ten „chłodny” tytuł będzie przypomnieniem, że w naszym klimacie istnieje zima. Ale ja nie o ekscytujących kwestiach meteorologii, tylko o moim ulubionym temacie – kulturze. Muszę jednak zacząć od ekonomii, która z kulturą może tworzyć system naczyń połączonych, chociaż nie musi, co będę udowadniać.
Otóż kilka lat temu, kiedy ogłoszono, że kryzys dotarł i do nas, rozmaite instytucje zaczęły oszczędzać, tnąc koszty własne. Zaczęła się redukcja stałej kadry i rozwój samozatrudnienia. Proces ten nie ominął większości wydawnictw, które przestały mieć redaktorów na etatach, a pracę nad książką zaczęły zlecać „wolnym strzelcom”.
Chęć oszczędności w tych firmach nie wzięła jednak rozbratu z apetytem na udział ich produktu w rynku reklamy. Co robią w sytuacji, kiedy i media ograniczyły liczbę dziennikarzy specjalizujących się w kulturze? – Jeszcze raz wykorzystują „redaktora z doskoku”, który przecież książkę przeczytał i teraz może o niej opowiedzieć. Ten nie odmawia zadania, ale ponieważ nie jest jedynie lektorem ustalonych treści, a człowiekiem twórczym, dodaje coś od siebie. To na przykład, że omawiane książki to najlepsze pozycje, jakie się ostatnio ukazały – nie tylko w konkretnym wydawnictwie, ale w całym kraju. A to już wynosi utwory i mówiącego dosyć wysoko.
Widzicie, jak płatki lgną do siebie i już się zaczyna formować niewielka kulka, jakby chciała uchodzić za piłeczkę do ping-ponga.
To drobne, ale kilkakrotnie powtórzone, oświadczenie sprawia, że odtąd redaktor może na różnych forach się chwalić, że redaguje tylko najlepsze książki, A z kim/czym przestajesz, takim się stajesz.
Kolejna warstwa śniegu oblepia figurę o idealnym kształcie. Już ją można brać za piłeczkę tenisową.
Redaktor ma już pewność, że wszystko, czego dotknie, zamienia się w złoto, a i odbiorców nie trzeba przekonywać do tego faktu. Robi się więc miejsce na inne rzeczy. Można zatem trochę czasu i uwagi poświęcić sobie. Gdzieś między doskonałość redagowanego dzieła a własną wybitność w tej wąskiej dziedzinie wrzucić opowieść o stosunku z autorami, o ile żyją lub żyli w czasach, których sięga pamięć redaktora. Powieściopisarze, autobiografiści, reporterzy, piszący politycy przestają dla niego istnieć poprzez błędy interpunkcyjne i wykolejenia składni, a stają się ludźmi z krwi i kości. Gotowymi do zaprzyjaźniania się z redaktorem, fotografowania się z nim i wzajemnego goszczenia u siebie.
Teraz już po białej powierzchni toczy się śniegowy twór wielkości piłki futbolowej.
Na tym nie koniec. Jak się już rozreklamuje twórcze zalety i przymioty charakteru autorów, wyłania się szansa powiedzenia czegoś o sobie. Przecież redaktor także może mieć inne talenty niż fachowość i otwartość towarzyska. Sam też może pisać i może o tym opowiedzieć. Odczytać, udzielić wywiadu.
Znowu przyrosła spora warstwa. Gdyby nie ten śnieg, dałabym głowę, że widzę piłkę plażową.
I to nie wszystko. Jak się już wyjawi swoje zawodowe i artystyczne osiągnięcia, da się dorzucić coś z życia. O dzieciach, wakacjach, domowych zwierzętach, upodobaniach kulinarnych, codziennych obyczajach. I wreszcie można zostać celebrytą!
Czy jeszcze jesteście, bo nie widzę zza ogromnej kuli. Więc nie będę mówić, kiedy fale głosowe mają przed sobą taką przeszkodę. Krzyknę tylko w imieniu ludzi kultury: Niech żyje kryzys! Albo: Każdy z nas jest płatkiem śniegu!