Archiwum | Listopad, 2016

TO JESTEŚMY PO JEDEN

22 List

Nigdy nie skarżyłam się na brak równouprawnienia, choć – jak sobie teraz uświadamiam – coś mnie w tej kwestii uwierało, tylko nie miałam czasu, siły, a może dostatecznego impulsu do zajęcia się walką. Ale kiedy ktoś inny zrobił coś dobrego w tej sprawie, ogromnie się ucieszyłam.

Tak, to media zawalczyły o ten parytet. Osiągnęły to przy użyciu niezwykle dyskretnej broni pod nazwą TENA Men. I tak po nietrzymających moczu kobietach, zjawili się mężczyźni z tą samą dolegliwością. A jej częstotliwość – podobnie – została ustalona w wielkościach matematycznych – jeden/na na sto…

Teraz reklama po równo obrzydza mi obydwie płcie, za co się karcę w duszy, bo człowiekiem jestem i nic, co ludzkie…. Jednak wreszcie czuję, że jesteśmy po jeden.

Przepraszam, że jesteśmy równi.

SPŁACAM DŁUG

15 List

Tę książkę dostałam już parę miesięcy temu. Przyjmując ją, przeczytałam miłą dedykację, konwencjonalnie podziękowałam i na tym koniec z mojej strony. A przecież od tamtej pory wielokrotnie widywałam jej ofiarodawczynię. Obydwie bowiem należymy do entuzjastek sztuki, więc nasze drogi przecinają się często w teatrach, kinach, galeriach i miejscach spotkań autorskich. Ilekroć się to zdarzyło, czułam, że moje milczenie jest wyrazem lekceważącego stosunku do tego prezentu. W rzeczywistości jednak wynikał on z braku czasu, a także jest dowodem nieumiejętności miłego fałszu, kiedy się wykrzykuje – Wspaniała ! – bez przeczytania choćby strony

A przecież ta książka ma dla Pani Małgorzaty Wielgosz szczególne znaczenie. To ona jest sprawczynią projektu „Haiku o Lublinie. Lublin w wierszach i fotografii”(Lublin 2015) zrealizowanego w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin na rzecz upowszechniania kultury. Ona zebrała materiał, zredagowała całość i napisała przedmowę, a także jest autorką zamieszczonych tam 30 małych form. .

We wstępie do książki Redaktorka zadaje pytanie, dlaczego kultura polska przyswoiła sobie coś z tak odległej tradycji? I zaraz odpowiada w formie przypuszczenia: „Może ze względu na minimalizm, dyscyplinę formalną, treść, oddanie doznawanych epifanii?” W następnym zaś zdaniu asekuruje się nieco stwierdzeniem: „Każdy z autorów i odbiorców musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie.”

To bardzo słuszny postulat, żeby te wiersze czytać z nastawieniem na „odbicie w duszy”, a nie analizę formalnej przynależności, bo z pojęciem „haiku” jest tak, jak z terminem „gender”. Obydwa chyba każdy słyszał, bo weszły do codziennego języka, ale już z wyjaśnieniem ich istoty są powszechne trudności. Kiedy zaczniemy mówić o tych drobnych utworach poetyckich, zaraz się gubimy w gąszczu pojęć: haiku, hokku i haikai… . Mam te same kłopoty i jestem szczęśliwa, że Małgorzata Rygielska na łamach „Twórczości” wyłożyła kiedyś, iż ja piszę miniatury. Odtąd na wieczorach autorskich nie muszę się tłumaczyć z nieudanych prób osiągania japońskiej precyzji, To mi przyniosło prawdziwą ulgę.

Wróćmy jednak do pozycji „Haiku o Lublinie. Lublin w wierszach i fotografii”, która podczas czytania dostarcza wielu wzruszeń. Jednak dla oddania prawdy o tym zbiorze, trzeba powiedzieć, że znajdziemy w nim też propozycje chyba nazbyt oczywiście zestawionych słów, za szybko pretendujących do miana poezji. (Każdy z czytelników musi sam sobie odpowiedzieć, które to).

Jeszcze znaczniejszą część publikacji stanowią zdjęcia przedstawiające lubelską architekturę i przyrodę . Część z nich była wcześniej prezentowana na wystawie w Galerii Pomost (Dzielnicowy Dom Kultury SM „Czechów”. I tutaj – w wielości ujęć – odnajdujemy ważne przesłanie wschodniej filozofii – kontemplację świata.

Pani Małgosiu, przepraszam za zwłokę. A czytających namawiam do sięgnięcia po ładnie wydaną (Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium”) książkę, która ma aż czterdziestu czterech autorów.

TROCHĘ ZA WCZEŚNIE

8 List

Truizmem jest powtarzać, że dzisiejsza kultura wyrugowała śmierć ze swojego pola obserwacji. Zatuszowała istnienie złożonego procesu, który w wielu momentach jest tak nieestetyczny, że aż nie pasują do – coraz lepiej urządzonego pod względem zewnętrznej urody – świata. Toteż ludzie najpierw są – jeszcze silni i zdrowi, a potem już zaczyna się ich nieobecność.

Jasne, że – rozpatrując sytuację w wymiarze indywidualnym – znajdziemy i takich, co byli świadkami ostatniego tchnienia albo osobiście ubierali kogoś do trumny, ale coraz częściej zastępują nas w tym wyspecjalizowane służby.

Pojęcie żałoby także ulega zmianie. Niegdyś przynajmniej do pogrzebu wokół zmarłego obowiązywała skupiona cisza. Zanim nieboszczyk miał doznać spokoju wiecznego, spokój należał mu się już na marach.

O ile jednak można pracować nad postawą najbliższych, to nie da się wychować wszystkich, czego bardzo żałowałam 9 października bieżącego roku. Pierwsze co rano usłyszałam po włączeniu radia to, że dzisiejszej nocy zmarł Andrzej Wajda. Nie trzeba było długo czekać, żeby rozgłośnia zgromadziła w studiu kilku ludzi mających z reżyserem zawodowe kontakty.(Może to nawet były wcześniej zarejestrowane wypowiedzi) I tu redaktor zaczął wydobywać z ludzi anegdoty i chichotać ze usłyszanych dykteryjek. A niektórzy z gości znakomicie poczuli się w tym klimacie i brylowali w eksponowaniu własnego dowcipu. Jakby nie można było zaczekać z tym tych trzech dni.

PODOBAŁO SIĘ

1 List

-Podobało się ? – zagadnęła mnie pani z czerwonym mikrofonem, kiedy w miniony czwartek wychodziłam z sali widowiskowej w lubelskim Centrum Kultury. – Podobało – odpowiedziałam bez wahania, chociaż ulubione przez dziennikarki radiowe sformułowanie często wprawia mnie w kompletny stupor, bo tak nie licuje z tym, co odczuwam po spektaklu. Nawet jeśli przedstawienie wywarło na mnie głębokie wrażenie.

Tym razem jednak było do „podobania się”. Toteż kiedy pani z mikrofonem przynagliła mnie do rozwinięcia tematu swoim „-A co ?”, bez trudu wymieniłam sprawność ruchową całego zespołu, świadomość ciała, umiejętność zagospodarowania przestrzeni scenicznej, dobre użycie świateł, oszczędną scenografię, świetny – z małymi przerwami -rytm spektaklu. Było tego całkiem sporo. Wspomniałam też z uznaniem o – przebijającym się przez działania fizyczne – tekście. Choć lepiej byłoby powiedzieć o utworze jako o czynniku moderującym ruch aktorów.

Jednak w popremierowej ankiecie nie powiedziałam czegoś najważniejszego, co dopiero teraz sobie uświadamiam i chcę jeszcze dorzucić. Najbardziej podobało mi się przeżywane tego wieczoru wrażenie, że spełnia się coś za czym dotąd tęskniłam jako nieosiągalnym doświadczeniem nieco starszych ode mnie ludzi – pokoleniowego współdziałania. Porozumienia w gronie rówieśników ponad artystycznymi dyscyplinami . Ich ofensywy. A teraz w Lublinie stało się coś, co taki Poznań przeżywał czterdzieści pięć lat temu, kiedy Barańczak wydał tomik „Jednym tchem”(Warszawa 1970), a wiersze z niego rok później wykorzystał Teatr Ósmego Dnia (prowadzony wówczas przez Lecha Raczaka) w spektaklu pod tym samym tytułem.

Nie zamierzam orzekać, że widowisko Teatru Czytelnia Dramatu wyreżyserowane przez Daniela Adamczyka na podstawie swojego „Urartu”, którego współautorem jest Wojciech Dunin-Kozicki automatycznie zrównuje rangę jego twórców z wcześniej wymienionymi, ale najwyraźniej sygnalizuje, że wstąpili na drogę ku tej możliwości.

Widownia pełna równolatków zdaje się obiecywać spory rezonans
A ja szczerze w tym kibicuję obydwu zaangażowanym stronom.