Archiwum | Wrzesień, 2015

CZECHOWICZ Z KUMPLAMI, CZYLI NOWE ŻYCIE MUZEUM

29 Wrz

Atmosfera pewnych miejsc w przeszłości to intrygująca sprawa, jednak niełatwo ją odtworzyć wskutek powstającej hierarchii ich historycznej wagi dokumentów. Jedne stają się wizytówkami muzeów, drugie zapełniają tylko archiwa i magazyny. A przecież klimat miejsca i czasu współtworzą zdarzenia różnej wagi, choć jedne w selekcji post fatum znikają z pola widzenia, a inne zyskują znaczenie i skupiają na sobie uwagę.

Tak też jest z Lublinem z okresie międzywojnia, kiedy działała tu grupa poetycka „Reflektor” (1923- 1925) zawiązana przez Kazimierza Andrzeja Jaworskiego i skupiająca w swoich szeregach takich pisarzy, jak Józef Czechowicz, Konrad Bielski, Wacław Gralewski, Stanisław Grędziński, Czesław Bobrowski. Oczywiście, byli to twórcy o nierównym talencie, ale wszyscy razem zapisali obraz pewnej epoki. Każdy na swój sposób próbował wyrazić przeczucie nadchodzącego kataklizmu, często broniąc się przed tymi lękami dekadencką postawą.

Tylko jednego z nich sito czasu zostawiło w kanonie naszej literatury. Spuścizny poety strzeże lubelskie Muzeum Jego imienia, skąd przez lata świecił najjaśniejszym światłem, trochę jednak wypreparowany z całej konstelacji. Teraz, z chwilą objęcia kierownictwa nad tą placówką przez dr Jarosława Cymermana, pojawiła się inicjatywa, aby twórczość Czechowicza prezentować w szerszym kontekście. Pierwszym akcentem tego projektu stało się działanie teatralne pt.: „Jest nas 22 albo jak zostać hipnotyzerem?” Uruchomiony właśnie Teatr Ulicy Złotej przygotował interaktywną instalację, w której słowo (W. Gralewski, K. Bielski, J. Czechowicz) w wykonaniu Mateusza Nowaka spotykało się obrazem aranżowanym przez Ludomira Franczaka, który użył zdjęć, olejnych pejzaży i ekranu telewizora z projekcją filmu recenzowanego niegdyś przez Czechowicza. Podczas „spaceru”, jaki nam twórcy zdarzenia zaproponowali mogliśmy też z głośników rozmieszczonych na różnych poziomach usłyszeć wiersze autora „Poematu o mieście Lublinie” i zajrzeć do niedostępnych dotąd zakamarków muzeum w kamienicy Rabininów przy ulicy Żłotej 3

Z korespondencji między różnymi elementami tej instalacji teatralnej powstawała dodatkowa wartość – przekonująca opowieść o aurze pewnego miejsca i czasu.

NASZ MAŁY CYRK

22 Wrz

W mieście Festiwalu Sztukmistrzów i ja mam ochotę pożonglować kilkoma terminami. Na początek wezmę tylko trzy. Niech wyobraźnia rysuje nam je w postaci różnobarwnych kul. Pierwsze z tych pojęć – „jubileusz” –
okrągłe, jak rocznica świętowanego właśnie ileś-lecia, wygląda najświetniej w całym zestawie. Zobaczmy tę piłeczkę w złotym kolorze. Leci w górę w świetlistej poświacie albo rzuca wokół radosne bliki, choć nie wiadomo czy to efekt wielokaratowej powłoki czy zwykłej folii. Druga, wprawdzie identyczna kształtem, ale pomalowana w paski, a tylko co któryś tam z nich odświętnie srebrny albo złoty. Brak jej tego zewnętrznego przepychu co poprzedniej, ale symbolizując pojęcie „benefis,” stara się przypomnieć fragmenty wielu okresów, a te bywały w rozmaitych tonacjach. Wreszcie piłeczka trzecia – „wysługa lat”. Ta na pierwszy rzut oka wydaje się jakaś taka szara, choć z bliska widać na niej delikatne plamki zieleni, spranego błękitu i delikatnego różu, a nawet kilka śladów opalizującej farby.
.
No, nie. Nie ma się co bawić w Andersena. Przekazuję więc te nierówne estetycznie kule w niewidzialne ręce fikcyjnej Mierzycielki Zasług, niech sobie jeszcze chwilę śmigają. Ja tymczasem przejdę do wykładania swoich intencji w mniej baśniowy sposób. Otóż dożyłam wieku, w którym zaczyna się podsumowywać swoje życie i to w różnych aspektach, a że obracam się głównie wśród artystów, to sumujemy…. Właśnie co? Wartość swojego dorobku? Konsekwencję trwania na służbie muz? Samą rozpiętość dat między dniem dzisiejszym a inicjalnym momentem w danej dyscyplinie?

Chadzam cięgiem na tego typu uroczystości, sama też się przymierzam do obejścia czegoś podobnego i w związku z tym przyglądam się temu wszystkiemu badawczym okiem.
A widzę różne podejścia do sprawy i trudno zawyrokować, które z nich jest do zaakceptowania, a które wydaje się nadużyciem. Przecież nigdzie nie jest powiedziane, od jakiej wagi dokonań nabywa się prawa, by obchodzić taką rocznicę. Nie obowiązuje też jakaś ich statystyczna ilość upchana w czasie od debiutu do uroczystości. Jeżeli na przykład muzyk skomponował pierwszy zgłoszony do ZAIKS-u utwór w roku siedemdziesiątym piątym, a następny w dwa tysiące piętnastym, to czy już przystoi mu organizować czterdziestolecie?. Właściwie trudno odmówić temu matematycznemu faktowi wymowy potwierdzającej. Czemu sobie w takiej sytuacji odmówić jubileuszu, bo z benefisem już by poszło trudniej, gdyż ten z definicji ma retrospektywny charakter i zmusza do przekrojowej prezentacji dorobku, więc tu by się mogło okazać, że „król jest nagi”. Brak orkiestry, brak wykonań.

Z drugiej strony pracownia artysty, to nie piekarnia, tu się nie co dzień wypieka gorące bułeczki. Zgadzam się, że nie można nas wziąć w karby bezdusznego rytmu i żądać dzieł jak pracy od chłopa pańszczyźnianego. Dla gratyfikacji nieprzerwanego rytmu dokonań jest nagroda jubileuszowa zwana „wysługą lat”, charakterystyczna jednak tylko dla kilku branż budżetowych.

Chyba mi się już zakręciło w głowie od śledzenia ruchu tych piłeczek, więc w tym stanie nie będę dłużej drążyć tematu. Zakończę tylko formułą: wszelkie podobieństwo przykładu do realnie istniejących osób jest dziełem przypadku.

JEDNA OSOBLIWOŚĆ

16 Wrz

Fantastyczny paradoks – na scenie bardzo młodzi ludzie, ale świętują jubileusz trzydziestolecia zespołu. A wśród nich „Szef” cudownie łączący niespożytą energię z umiejętnością głębokiego skupienia w pracy nad spektaklem. Reżyser, który pozwala, by „Panopticum” unosiło się na dwóch skrzydłach – entuzjazmie swoich wciąż nowych i stale młodszych wobec niego członków oraz swojej niesłabnącej pasji.

Dla jakiejś części z tych, co przewinęli się przez zespół, aktorstwo stało się zawodem, dla pozostałych to także ważne doświadczenie w procesie dojrzewania, kształtowaniu świadomości artystycznej i własnej tożsamości.

Siedząc na widowni podziwiałam udane fragmenty spektakli, bo ten teatr ma na swoim koncie wiele dobrych widowisk, ale też myślałam o szczególnym talencie Mieczysława Wojtasa, który dbając o finalny efekt teatralny, równocześnie potrafi okiełznać żywioł swoich aktorów z gimnazjów, liceów i studentów. A także znaleźć w sobie wewnętrzną zgodę, by ich żegnać w chwili, kiedy tyle już umieją. Kiedy tyle wysiłku w nich zainwestował i brać się za przygotowywanie następnych. Taki rodzaj pokory nie często się w sztuce zdarza i tym jest cenniejszy.

Jeszcze raz gratuluję – Jemu i Im.

KONIEC WAKACJI

8 Wrz

Na szkołę wszyscy narzekają. Tak, jak na telewizję. Każdy by lepiej nimi rządził i stworzył ich lepszy program. Tyle tylko, że w jednej ze źle prowadzonych instytucji, czyli telewizji, prawie wszyscy by chcieli pracować, a w drugiej – mało kto. Sprawa wydaje się oczywista, bo wystarczy przez pół roku zapowiadać pogodę w mediach, żeby zostać „kimś”, a co daje przygotowanie laureata ogólnopolskiej olimpiady. Nie ma o czym mówić.

A jakie są grzechy główne polskiej szkoły? Na przykład zbyt silna koncentracja na błędach, które są tępione z taką pasją, że część negatywnych emocji przesuwa się na ucznia. A w systemach bardziej przychylnych młodemu człowiekowi mocniej akcentuje się to, co w jego pracy było dobre. Dopiero w dalszej kolejności rozpatruje, na czym polegały jej niedostatki i jak im w przyszłości zapobiegać.

Na szczęście już i u nas coraz większa część kadry wie, że samo napisanie „Fatalny styl!” i postawienie niskiej oceny na niewiele się zdaje. Oczekując rezultatów, trzeba uczniowi jeszcze uzmysłowić, że np.posłużył się kolokwializmem w wypracowaniu, którego zadana forma go nie dopuszcza, podpowiedzieć mu, gdzie szukać zestawu wyrazów o różnych odcieniach stylistycznym i pracować nad utrwaleniem nawyku korzystania z pomocy słownika.

Już dość tej szkoły. Od edukacyjnych problemów przejdźmy do pooglądania telewizji. Zobaczmy wreszcie, że ona, jak repetent, idzie starym programem. Nie wierzycie? To obejrzyjcie program „Kto was tak ubrał”. Albo któryś z jemu podobnych o strzyżeniu, sprzątaniu, gotowaniu itp.

PAMIĄTKA Z KAZIMIERZA

1 Wrz

A właściwie z Męćmierza, gdzie 4 sierpnia w galerii „Klimaty” odbywało się czytanie wierszy towarzyszące festiwalowi filmowemu „Dwa Brzegi” . Było nas pięcioro (wg. alfabetu: Magdalena Jankowska, Witold Graboś, Marian J. Kawałko, Waldemar Michalski, Bohdan Zadura). I tam właśnie Marian J. Kawałko ofiarował mi swój najnowszy tomik „Osuwisko”. Dopiero teraz przeczytałam ten wybór wierszy sięgający lat sześćdziesiątych i doprowadzony do dnia dzisiejszego, a ich odroczona lektura sprawiła mi wielką przyjemność. Szczególnie oczarował mnie cykl „Tołstoj” stworzony jako pieśni do monodramu „Ostatnia godzina”, który w 2009 roku wystawił krakowski Teatr KTO.

Oto przykład:

Marian Janusz Kawałko

Tołstoj III

Gdy moc poczujesz własnych słów,
co wzajem jeszcze się nie znają,
a każde z nich jest niczym nów
i każde wypędzone z raju,

gdy z takich słów dobędziesz głos,
zdziwionych własną ciemną duszą,
które przenika je na wskroś,
gdy ciebie w sobie zawieruszą

i zaczną własną mową żyć,
z języka twego wyzwolone,
to nie zostanie ci już nic,
prócz słów miłości roztrwonionych.

A gdy cię rdzawy skusi sznur,
lub rdzawa igła – wszystko jedno,
to jakby golem schodził z gór
i trafiał w ciebie w samo sedno…

Skłócą się w tobie dźwięk i lęk,
duszę zatopi słone morze…
Każdy by w takim stanie zmiękł,
ale ty wolisz jeszcze gorzej.

Kosmatą łapą kusi czort,
a jasnym krzyżem kusi wieczność;
ty to wpisujesz w system Wor(l)d
i idziesz ostro. W ostateczność.
Rzucasz monetę – blednie los;
wyszło na orła. Niebywałe!
Nie spadnie Ci już z głowy włos.
Klniesz: Kur.., znowu ocalałem…!

Jeszcze raz gratuluję Autorowi i serdecznie dziękuję Mu za książkę.