Archiwum | Wrzesień, 2014

LUDZKA POTRZEBA

30 Wrz

Dawno, dawno temu w polskiej telewizji były programy dla dzieci – choć trudno dziś sobie to wyobrazić – które polegały na rozmowie dorosłego z zabawką. Aktor Stanisław Wyszyński dialogował z pluszowym niedźwiadkiem na bardzo kulturalne tematy – głównie związane z książkami dla dzieci. Program ten nazywał się „Miś z okienka” i był czarno-biały. Prowadzący wdzięczył się do pluszaka i do małych widzów, chociaż w nieco inny niż to obecnie bywa sposób. Aż któregoś razu, kiedy mu się wydawało, że już wszystkie urządzenia do emisji zostały wyłączone, bo – w co znowu trudno uwierzyć – programy szły na żywo, powiedział w stronę swojej publiczności: „A teraz pocałujcie, dzieci, misia w dupę”. Tymczasem mikrofony jeszcze działały i wszystko poszło w eter. Ależ to był skandal! Bo to było jeszcze na świetlne odległości przed aferą podsłuchową i grubo przed mediami o „żywym kontakcie” z odbiorcami. To sprawiało, że język mediów diametralnie różnił się od języka codziennego. A również myśli dzieliły się na te do wypowiedzenia prywatnie i właściwe do mediów.
Już nie wiem, czy to odkrycie, że człowiek jest tak sam ze sobą sprzeczny, wydało się szokujące, czy ujawnienie, że w ściśle cenzurowanej telewizji wymknęła się spod kontroli spontaniczna reakcja. Że w tej starannie spreparowanej rzeczywistości jest miejsce na prawdziwe życie z jego nieprzewidzianymi wypadkami.
Ale to przecież tylko skutek uboczny tego wydarzenia. Podstawowa wiedza, jaka z niego wynika, to wewnętrzna niezgoda tego człowieka na swoje miejsce w życiu. On tu spędza czas z zabaweczką, edukując malców, własnym palcem drapie ją za uroczo sterczącym uszkiem, a tu wielkie role mijają. Na Hamleta za późno, na Pana Młodego z Wesela – także. Warto by zdążyć chociaż na Dulskiego albo Króla Lira. Tymczasem znowu trzeba będzie poprowadzić odcinek z misiem… Co się w takiej sytuacji ciśnie się na usta? Nic, tylko ta gadka z całowaniem w dupę.
Bohater tej historii dawno przepadł w pomrokach dziejów i tylko majaczy w ułomnej pamięci zbulwersowanych wówczas widzów oraz Internecie, ale potrzeba odreagowania jest wiecznie żywa. Jak już się człowiek tak ponaprzymila, nawdzięczy do obcych ludzi, których ma przekonać, że tylko dla nich istnieje i to ćwierkanie stanowi jego najważniejszą z życiowych satysfakcji, to ma ochotę im powiedzieć tak coś od serca – umęczonego taką egzystencją.
Skąd to przekonanie? Z bywania w miejscach, gdzie spotykam nadętych i ponurych ludzi, jakby mieli właśnie wypowiedzieć cytowane już zdanie, a których z mediów znam jako najmilszych i „do rany przyłóż”

NA SKRZYŻOWANIU KULTUR

23 Wrz

Dużo jeżdżę na rowerze, ale także często chodzę do teatru. Wiele razy w ciągu miesiąca bywam na koncertach, wystawach, w kinie i na spotkaniach literackich. Toteż jestem zakorzeniona zarówno w kulturze fizycznej, jak i duchowej. I dotąd uczestnictwo w obydwu jej wymiarach odbywało się bezkolizyjnie, aż tu nagle się skonfliktowało.
Zapadał już wczesny wrześniowy zmierzch. Znad Zalewu Zemborzyckiego wracałam trasą rowerową, która na wysokości ulicy Zamojskiej krzyżuje się z Mostem Kultury (niezorientowanych odsyłam pod adres:
http://kultura.lublin.eu/wydarzenia,1,1354, Most_Kultury.html?locale=pl_PL).Już z daleka słychać było orientalną muzykę. Przystanęłam więc, żeby przedrzeć się przez niewielki tłumek i zobaczyć, co się dzieje w środku zamkniętego kręgu, przeciętego jednak przejściem między stolikami w działającej tam kawiarni. Ustawiłam rower przy poręczy mostku i z przyjemnością patrzyłam na młode kobiety w tańcu brzucha.
Ale nie tylko pląsające z wdziękiem dziewczyny wypełniały przestrzeń kamiennej estrady, którą stanowił bruk szlaku komunikacyjnego. Co chwila z wielkim impetem wjeżdżał na nią jakiś rowerzysta albo cała ich grupa, porozumiewająca się między sobą bez najmniejszego skrępowania. Zdawało się, że zaraz kierownica draśnie biodro którejś z wykonawczyń.
W pierwszej chwili zatrzęsłam się z oburzenia i nazywając ich w duchu chamami, jako cyklistka zaczęłam się za nich wstydzić. Ale zanim się popis skończył, spłynęło na mnie opamiętanie i zaczęłam sobie tłumaczyć, że niesłusznie wymagam czołobitnego stosunku do sztuki, która wychodzi na ulice. Skoro rezygnuje z zamknięcia w swoim sanktuarium, jakim jest sala koncertowa, to musi być przygotowana na zderzenie z przeciwnościami. Umieć stawić czoła wszystkiemu, co może zakłócić jej misterium. Być pewna swego zwycięstwa, którego gwarantem jest prawdziwa jakość.
Kiedy już sobie pomyślałam w ten sposób, to znowu ogarnęło mnie wahanie, czy nie za dużo żądam od spersonifikowanej przeze mnie – jak sobie uświadomiłam – sztuki, a za mało od przechodniów, którym się zdaje, że każdy ma status świętej krowy, choć tu nie Indie.
Zmierzch przerodził się w prawdziwy mrok. Taneczny występ się skończył. A ja zostałam na skrzyżowaniu kultur ze swoimi wątpliwościami. I rowerem opartym o poręcz.

KOPERNIK MIAŁ RACJĘ

17 Wrz

Kiedy Lublin był jeszcze tylko kandydatem na europejską stolicę kultury, powstał portal: Lublin – miasto inspiracji / kultura.lublin.eu, który prezentuje sylwetki twórców i animatorów tego obszaru. Znalazłam się tam i ja jako poetka i recenzent teatralny.
Prezentacja ta, oprócz zdjęcia, zawiera krótki biogram i charakterystykę działalności, a na jej marginesie pojawia się coś, co można nazwać rejestrem bieżących dokonań. Ostatnio zajrzałam tam, potrzebując ustalić rok pewnej swojej aktywności. Znalazłam cztery „załączniki” – Kulturalne stypendia przyznane 20 marca 2014; Nowy numer „Akcentu”4 lipca 2011; Jubileusz kwartalnika „Kresy”. 20 lat, 80 numerów 4 lutego 2010; Perłowe nagrody dla „Sąsiadów”20 czerwca 2009.

Bez trudu przypominałam sobie zakodowane w nich wydarzenia. Najodleglejsze to Festiwal Teatrów Europy Środkowej, kiedy zostałam jego jurorem. Potem dwudziestolecie pisma, w którym przez dwadzieścia lat publikowałam swoje opinie o scenach naszego regionu, ale nie tylko, jeśli uwzględnić międzynarodowe festiwale odbywające się w Lublinie. Obchody te tylko nieznacznie poprzedziły zamknięcie kwartalnika. Kiedy myśmy czytali swoje teksty ( ja wiersze z pięciu zestawów, w pięciu numerach, jakie przez te lata zamieściłam w „Kresach”) za oknem Warsztatów Kultury, gdzie się to odbywało, szalała potworna burza śnieżna. Równie łatwo identyfikowałam hasło „stypendia”, bowiem w ubiegłym roku zostałam stypendystką Prezydenta Miasta Lublin i teraz siedzę nad tomem opowiadań, na które było ono przeznaczone. Do końca miesiąca mam się z niego rozliczyć i mam nadzieję, że jego zasadność zostanie uznana, gdyż „Akcent” przyjął do druku dziewięć z nich, a „Lublin” – trzy.
Ale nie o to chodzi. Rzecz się rozbija o niemożność znalezienia odpowiedzi, dlaczego ten „nowy numer” z 4 lipca stanowi tak istotny punkt na mapie moich dokonań. Pisałam wówczas o lubelskiej prapremierze sztuki Pawła Huelle „Zamknęły się oczy Ziemi” tytułując swoją wypowiedź „Błogosławiony trud” . Byłam zadowolona z tekstu, ale czy był tak dużo lepszy od „Człowieka w lesie”, jaki napisałam po obejrzeniu „Snu nocy letniej” (Akcent 3/2011) albo od uwag po wyreżyserowanej przez Leszka Mądzika sztuce „Zar”, które nazwałam „Pokusa narracji”(Akcent 4/2011). W czym ta publikacja jest lepsza od omówienia „Lustra” Sceny Plastycznej KUL pod tytułem „Bliżej” (Akcent 4/2013), opublikowanej także w Polskim Portalu Kultury.

I dlaczego przy moim haśle wcześniej nie pojawił się odnośnik do artykułu „Teatr słowa i dźwięku. W czterdziestą rocznicę twórczości radiowej Marii Brzezińskiej” (Akcent 3 /2010). Przecież był ważny ze względu na prezentowaną sylwetkę i jej dokonania. A teraz nie promuje mojej opinii po premierze „Mistrza i Małgorzaty” ciekawie przygotowanej na lubelskiej scenie przez Artura Tyszkiewicza (Akcent 3/2014 – „Światłocień Boga”)
Skoro nie mogę sobie przypomnieć, na czym polegała wyjątkowość moich recenzenckich zasług w odnotowanym numerze, to może zbiegła się tu z poetyckimi dokonaniami. Może były tam moje wiersze? Nie, to bym zapamiętała. Może wtedy stanęłam do konkursu o dotację na książkę i właśnie ją otrzymałam. Nie, kwartalnik nie zamieszcza takich drobnych informacji. To może jest w nim również recenzja Edyty Antoniak- Kiedos: „Sprawna, jeszcze nie zawsze stateczna” poświęcona temu zbiorkowi. Nie, „Skrzyżowanie” ukazało się później… Będę musiała zajrzeć do spisu treści.
Już wiem. Informacja o „dwójce” przedostała się z artykułu w Gazecie Wyborczej z 4 lipca 2011roku. Jego autorem jest jej ówczesny dziennikach Grzegorz Józefczuk, który w tym numerze też właśnie coś zamieścił.
A przyznając Kopernikowi rację, wcale nie mam na myśli teorii heliocentrycznej, tylko tej o zasadzie wypierania, która – jak sprawdziłam – obowiązuje również w kulturze

ŚPIEW PRZY ZAMIATANIU

9 Wrz

A jednak w narodzie nie ginie zdolność moralnego osądu i to czynionego w dowcipnej formie. Nie chodzi o demonstracyjne wyjścia ze spektaklu albo pikietowanie teatru nim  jeszcze gorszące przedstawienie weszło na scenę albo też podpalenia obiektów sztuki, ale wyrażanie opinii przy użyciu ironii wydobytej z cytatu.

Najpierw kibice zaśpiewali swojej drużynie, która wpuściła bramkę, a może w ogóle przegrała: „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”. W tej piosence było wszystko, co fan może dać swojemu zespołowi – bezwarunkowa miłość, która mieści w sobie zrozumienie dla niepowodzeń, i chęć dodania sił na przyszłość.

Kiedy niedługo potem któryś z przedstawicieli rządu usiłował zbagatelizować jedną z własnych wpadek, a może nawet nie zamierzał się do niej w ogóle przyznać, oponenci włożyli mu w usta stadionową śpiewkę. Jakże inaczej wtedy zabrzmiały jej słowa. Wydobyły z człowieka wszystkie cechy potrzebne, by mógł „zamiatanie pod dywan” uczynić swoją życiową strategią. Dla całego zestawu postaw  znaleziono zaś  nazwę: arogancja władzy. Żadnych wyjaśnień, tłumaczeń, obietnic poprawy. Po prostu „nic się nie stało”. Odpowiadać za własne czyny jest obowiązkiem maluczkich i przywilejem wielkich. A – jak wiadomo – przywileje to coś do wykorzystywania według własnej chęci.

Ale co ja tak drążę temat społeczny, jakby mnie już kultura znudziła. I po co tykać politycznych kwestii, kiedy mnie czyta zaledwie kilku ludzi pióra, w tym jeden prozaik i ze dwóch poetów. A przy nich nie wypada powtarzać sloganów, a już się ten o mężczyźnie, którego klasę poznajemy po sposobie kończenia, jakoś przypomina. Więc wracając do słowa skojarzonego z melodią. Piszący i beze mnie wiedzą, że gdyby „temu zamiatającemu” przypisano tekst: „Już taki jestem zimny drań i dobrze mi z tym…”, to by mu to tylko dodało wdzięku.

 

 

Mały rewanż?

2 Wrz

Najbliższy las bardzo daleko, tutaj tylko stara tuja o  wysoko podciosanym pniu, w której często śpiewał jakiś ptak. Kiedy zdecydowałam się pozbawić ją jeszcze jednego piętra gałęzi, żeby nie zasłaniały różom światła, na ziemię spadło sporych rozmiarów gniazdo. Było puste i… całkowicie uwite z metalu. Z plątaniny rozmaitych drutów i drucików.

Na pomoc mojemu zdziwieniu przyszła wreszcie wiedza o organizacji handlu w najbliższym otoczeniu. Niedaleko istniał punkt skupu złomu