Wiosna. Wszystko się odradza. Pęcznieją pąki na drzewach i moje marzenia nabrały świeżych soków. Zwłaszcza to jedno – nieprzemijające – które się z wiosną zaczyna zielenić jak symbol nadziei, latem dojrzewa w słońcu – nabierając intensywności barwy i smaku, jesienią oddałabym za nie całe złoto opadających liści, a zimą – wszystkie diamenty sopli lodu.
Otóż marzy mi się, żeby było zupełnie inaczej niż jest. Marzy mi się powrót do przeszłości i to w jej – jak to bywa z minionymi laty – wyidealizowanej wersji. Pragnę czegoś całkiem zapomnianego. Wzdycham do restauracji salonowych obyczajów, do galanterii tych przebrzmiałych czasów, wymarłych pokoleń i klas. Będąc całym sercem demokratką, pragnę form stosownych dla elit… Spyta ktoś – a skąd dzisiaj czerpać wzorce? A choćby i z salonów pieczywa i obuwia. Tam je znajdziemy, naprawdę.
Nawołuję do głębokiej reformy zachowań. Bądźmy trochę sztuczni, trochę fałszywi, przesadnie uprzejmi. W trakcie „popremierówek”, wernisaży, konferencji prasowych, wieczorów autorskich uśmiechajmy się do siebie i posyłajmy sobie leciutki skinienie głowy. Niech hałaśliwe rzucanie się sobie w objęcia i ostentacyjne poklepywanie po plecach ma ten delikatny odpowiednik zamiast niewidzącego wzroku. Uznajmy, że skoro od lat chodzimy na te same imprezy kulturalne, deklarujemy braterstwo wspólnej sprawy, która nas tu zgromadziła. Stajemy się grupą mającą nie tylko przywilej darmowej lampki wina, ale także obdarzoną przywilejem duchowej wspólnoty, którą najprościej wyrazić zwykłym „dzień dobry”.
Oczywiście, taka znajomość nie ma się przenosić na teren prywatny. Ze swojej strony obiecuję – nie będę wypytywała, jak dawno się rozwiedliście, ile punktów na maturze zdobyła córka, czy już spłaciliście kredyt.? Ale kiedy stoję wśród festiwalowej ciżby lub w bankietowym tłumie, chciałabym żebyśmy nie demonstrowali, jak jesteśmy sobie obcy i będąc znanymi, nie znamy nikogo.
Marzy mi się, żeby nagle zapanowało wyczucie form subtelnych. Subtelniejszych niż dyktuje merkantylny przymus albo zwykły snobizm.
Marzy mi się taka moc, że kiedy wypowiem treść zobowiązań przedstawiciela kultury, to on się urodzi. I będzie się już trzymał słynnej maksymy noblesse oblige