Archiwum | Sierpień, 2015

TO DOPIERO POCZĄTEK

25 Sier

Dawno nie było nic ze ścieżki rowerowej nad Zalew Zemborzycki. A przecież ciągle nią jeżdżę wsłuchana w plusk Bystrzycy o rwącym mimo suszy nurcie. Pedałuję zerkając, jak malowniczo się pieni na kolejnych stopniach. Jak między nimi rozlewa się zieloną połyskliwą taflą, która odbija korony olch.

Tylko z konieczności spoglądam na współużytkowników drogi coraz częściej kompletnie głuchych. I nie mam dla nich ani grama współczucia, jakie by wypadało żywić wobec inwalidów, ale samą wściekłość, bo to przecież niepełnosprawni na własne życzenie. Widać to na pierwszy rzut oka. Słuchawki w uszach lub na uszach. Korzystają z twardego gruntu, ale już z miejscowej fonosfery nie mają przyjemności. Pal ich sześć. Nie lubią szumu wiatru, wody i śpiewu ptaków – sprawa każdego z nich. Co innego jednak, kiedy rezygnują także z odbierania dźwięku kół poruszających się po czerwonej kostce tuż za ich plecami. Wyjeżdżają na środek ścieżki, kiedy właśnie zaczynam ich wyprzedzać. Naturalnie, mam dzwonek i mogę z niego skorzystać, ale gdyby tak wszyscy zaczęli się nim posługiwać dla zdyscyplinowania wsłuchanych w łomot modnego zespołu i wycie jakiegoś ulubieńca mas, to pozostali też by stracili władzę w uszach. A przynajmniej szansę relaksu.

Ale co ja się będę nakręcać, .przecież to dopiero początek. Zapewne niedługo na „rowerówkę” ruszą także ociemniali, bo mam przekonanie, że ktoś wkrótce wymyśli krążki, które się będzie wkładało pod powieki, żeby w trakcie przejażdżki oglądać filmy. Wtedy hurtem wyleję swoje żale.

Albo lepiej – wtedy się oddam olśnieniu. Moja ty jesteś rzeczko. Tylko dla mnie otwieracie swoje gardziołka skrzydlaci przyjaciele. Trawy falujące na poboczu występujecie w teatrze jednego widza. Dziękuję wam za to.

TALENT

18 Sier

Piątek przed Matki Boski Zielnej lub – jak kto woli – Świętem Wojska Polskiego. Kolejny z upalnych dni tego lata. Czas chętnie wydłużanych weekendów i powszechnej ucieczki z miasta, w którym zdają się zostawać już tylko amatorzy oferty Jarmarku Jagiellońskiego. Z końcem tygodnia ma się wrażenie, że słońce nawet z najaktywniejszych wyssało ochotę na jakąkolwiek bardziej wyrafinowaną aktywność.

Tymczasem sale wystawowe na parterze lubelskiego Zamku ledwie mieszczą publiczność przybyłą na otwarcie wystawy. A chwilę wcześniej ścisk panował na schodach wiodących piętro wyżej, gdzie odbywała się wstępna część wernisażu.

Mija godzina, a ekspozycja ciągle pełna wpatrzonych w prace odbiorców. Już nie idą gęsiego wzdłuż ścian, ale się zatrzymują przed wybranymi obiektami. Odchodzą parę kroków, znów się do nich zbliżają. Z różnych perspektyw przyglądają się grafikom, rysunkom, obrazom olejnym. Wymieniają uwagi. Składają gratulacje autorce – filigranowej kobiecie o sylwetce wypracowanej w szkole baletowej, jakby ją skończyła nie dawniej niż dekadę temu, z cudownym uśmiechem widocznym na całej twarzy, choć ją zasłaniają lekko przyciemnione okulary.

To coś zdumiewającego. Coś zachwycającego. Tyle uznania, tyle szacunku, tyle sympatii. Mimo żaru, który w tym roku leje się z nieba także o godzinie dziewiętnastej, przyszliśmy tu zwabieni dorobkiem tego małżeństwa. Chcieliśmy zobaczyć summę artystycznych dokonań Henryka Szulca i wciąż mogący przyrastać dorobek Zofii Kopel – Szulc. Jej umiejętność godzenia „czystej” sztuki z tzw. sztuką użytkową – jest bowiem autorką tysiąca okładek (obwoluta katalogu jest jej tysiąc pierwszą pracą w tej materii). A chyba także i to, jak potrafi nosić kapelusz, który na jej głowie tylko podkreśla, że jest damą, nie czyniąc z niej damulki.

To wszystko to wielki talent.

BRAK SŁÓW

11 Sier

Kibicuję pionierskim wysiłkom ludzi – głównie jednak natchnionych w tym dziele kobiet, które starają się sfeminizować język poprzez znajdowanie żeńskich form dla słów istniejących dotąd tylko w męskiej postaci. Dzięki nim usłyszałam „świadkinie” w odniesieniu do świadków – kobiet i „powstanki”, kiedy była mowa o walczących przedstawicielkach tzw. płci pięknej. Mam nadzieję, że to te nawigatorki mowy wsiadające na swoją „Santa Maria” pod flagą przemian zostaną „Kolumbkami” – odkryją nieznany ląd, choć same wyruszały w przekonaniu, że tylko odwiedzą Indie (powszechnie mylone z całą Azją).

PROGNOZA POGODY

4 Sier

Od kilku tygodni moje serce zalewa fala nowego uczucia, która z falą upałów współistnieje tak harmonijnie, że temperaturę na zewnątrz też jestem gotowa brać za efekt tej miłości. To uczyniło mnie na jakiś czas nieco głuchą i ślepą na wszystko, co nie stanowi przedmiotu tej emocji. Nawet moje ogrodnicze pasje zeszły na plan dalszy. I już myślałam, że tak zostanie na zawsze.

Jednak gnana resztkami poczucia obowiązku zajrzałam do ogródka. Rozpacz. To, co sadziłam wiosną, wyschło na pieprz. Tylko brązowe resztki poskręcane w przedśmiertnych konwulsjach. Pośród tego wąż ogrodowy zwinięty w ciasne kółko wygrzewa się w słońcu.

Moje przerażone oko otworzyło się na szerszą rzeczywistość. W ślad za nim podążył organ słuchu. Z większą uwagą zaczął śledzić dźwięki, które nie płyną z ust ukochanej istoty. Chwytać prognozy pogody, a w nich zmasowaną niechęć do najmniejszej chmurki zwiastującej deszcz. Bo skoro jest pora letniego wypoczynku, to aura ma być wakacyjna i koniec. Ma służyć tym, co idą na plażę. Kogo odchodzi doszczętnie zrudziały trawnik, kiedy czeka płowy piach nad jakąś wodą. Kto by rzucał na jedną szalę ryzyko inwestycji w krajowy wypoczynek, a na drugą marniejące pola ogórków. Toteż „pogodynki” wszelkiej maści swoje doniesienia atmosferyczne zaczynają ujmować w jednej tylko perspektywie. Informacje z pogodowego frontu obudowują emocjonalnie tak, że robi się nieznośnie tendencyjna. Jeżeli coś może zakłócić przebieg kanikuły, automatycznie staje się zjawiskiem, które nie zasługuje na akceptację, wymaga natomiast wielu utyskiwań. A temu to się sprzeciwia nawet mój przepojony doznaniem słodkiej więzi duch, który w krótkich chwilach oderwania od najdroższej osoby postuluje: WIĘCEJ DEMOKRACJI W TRAKTOWANIU POGODY.