Archiwum | Listopad, 2014

LEKCJA W FOYER

26 List

Będę używała liczby mnogiej, żeby się nie  stawiać w rzędzie lepszych, bo chyba wszyscy mamy jakieś braki w kindersztubie. W indywidualnych relacjach jakoś się to rozmywa, ale w zbiorowych obraz zaniedbań staje się bardziej wyrazisty. Na przykład popremierowy bankiet w teatrze…

Wybrzmiewają oklaski, aktorzy schodzą ze sceny, a publiczność do foyer, gdzie już czekają nakryte stoły. Wykonawcy w swoich garderobach zmywają makijaż, zmieniają kostiumy i chwilę odpoczywają po stresującym zadaniu, więc to musi trwać. Tymczasem  widzowie, jak się zdarzało, zapominając o prawdziwych bohaterach wieczoru, czynili nimi  wystawione półmiski. Jedni bez skrępowania uwijali się przy kolejnych przystawkach, inni w tym czasie stali speszeni faktem, że aktorzy zastaną splądrowane już stoły.

Na szczęście ktoś zarządził, aby do czasu pojawienia się obsady poczęstunek  był nakryty obrusami, a dostępne tylko napoje. To proste posunięcie jednych wytrąciło z gastronomicznej aktywności, drugim oszczędziło wstydu. Uświadomiło ludziom, że to jest  wspólne święto i zaczynanie fety przed skompletowaniem składu to  zwykły nietakt.

I jak zawsze recenzuję przedstawienia, tak tym razem chcę pochwalić posunięcie propagujące sztukę bon tonu. Może z czasem już nie trzeba ich będzie zasłaniać.

JEDEN MAŁY OTWOREK

20 List

Przyglądam się najnowszemu tomikowi Andrzeja Niewiadomskiego, który ukazał się nakładem wrocławskiej Fundacja im. Tymoteusza Karpowicza. Przeczytałam wiersze, ale to nie o nich chciałabym pisać, prócz uwagi, że przemówiły do mnie niemal z tą samą siłą, co „Kapsle i etykietki”, o których już tu wcześniej napomykałam. Chciałabym się natomiast zatrzymać na szacie zewnętrznej tej skromnie wyglądającej książki. Autorką opracowania graficznego jest Karolina Maria Wiśniewska, która świetnie wydobyła znaczenie tytułu i dogłębnie wniknęła w postawę artystyczną poety. Na końcu zaś pomyślała, jak wyglądem książki dać sygnał czytelnikowi, że zaprasza odbiorcę do przyjęcia punktu widzenia, który wcześniej obrał autor.
Okładka z pozoru nic nadzwyczajnego. Typograficzna kompozycja – białe litery na ciemnym tle. Na górze chudzieńkimi literami imię i nazwisko poety. Niżej cztery linijki – rozbity na dwa wersy tytuł i dwa z podtytułem . A pod nimi równo na osi symetrii malutkie kółeczko chabrowej barwy, wokół którego szarość błyszczącej okładki wyraźnie się rozjaśnia. Dopiero przy próbie otwarcia tomiku, widzimy, że to, co wzięliśmy za kropkę jest niewielkim otworkiem. I teraz możemy przez ten otwór spojrzeć na wszystko, co nas otacza.
Przyglądam się okładce i temu „nic” uświadamiającemu nam przyjętą przez autora perspektywę, która wynika z zewnętrznych ograniczeń tego patrzenia. Takiego obserwowania, jak w panopticonie, kiedy obserwowany nawet nie wie, ze jest poddany nadzorowi, bo nie widzi obserwującego.
Obyśmy wszyscy spotykali na swojej drodze „oprawców” graficznych naszych książek, którzy potrafią tak wnikliwie interpretować ich zawartość.