Archiwum | Sierpień, 2016

GŁUPI POMYSŁ?

25 Sier

Wakacje się kończą, co bardziej uświadamia mi treść reklam, niż letni wypoczynek. Wszędzie zeszyty, tornistry (o ile to się jeszcze tak nazywa), ołówki, gumki i długopisy. Obojętnie mijam całe sektory, bo dziecko mam już bardzo duże. Jednak to jakoś zasiewa ziarno w mojej głowie, które zaczyna rosnąć podczas słuchania radia.

Radio to moje ulubione medium. Jestem głęboko związana emocjonalnie z kilkoma stacjami. Głównie z tymi o dużym udziale tematów kulturalnych. Ale nie o tym chciałam. Z telewizji też korzystam, nie ma się co wypierać. Będę więc ogólnie mówiła o mediach. I właśnie wobec nich zgłaszam swój inspirowany szkołą pomysł.

Każde forum dyskusyjne na antenie radia lub telewizji to – zgodzicie się ze mną – próba integracji przedstawicieli różnych opcji politycznych, ludzi rozmaitego poziomu kultury osobistej oraz umiejętności mówienia i przekonywania. Tych o nadmiarze ekspresji i jej braku. Takich, co mają trwałe zasady,choćby przyszło za nie płacić wysoką cenę, i koniunkturalistów. Znawców problemu i zwykłych krzykaczy. Długo by wymieniać …

Redaktor z taką grupą w studiu ma całkiem podobne problemy jak nauczyciel. Poskromić towarzystwo nie jest łatwym zadaniem. Szkoła jednak znalazła sposób, aby nie eliminując skrajności, mieć warunki dla procesu pedagogicznego. Jednym z tych rozwiązań są klasy „integracyjne”, gdzie dzieci zdrowe uczą się razem z tymi o jakichś deficytach. W klasach tych oprócz nauczyciela prowadzącego lekcję jest drugi – wspomagający. Pierwszy odpowiada za przekazanie treści programowych, drugi za opiekę nad dziećmi z trudnościami. Może się więc umiejętnie zająć uczniem z ADHD, aby ten jak najmniej przeszkadzał pozostałym.

Dochodzę do sedna sprawy. Proponuję, aby w mediach wprowadzić stanowisko redaktora „wspomagającego”. Tak mi się marzy możliwość słuchania wypowiedzi dyskutantów
zamiast hałasu ich głosów.

WZAJEMNE ZYSKI

16 Sier

O odbiorze krytyki wiem sporo, bo od lat występuję w podwójnej roli -recenzentki teatralnej i autora wierszy, a czasem i prozy. Spotkałam się więc z różnymi reakcjami na słowa oceny, szczególnie gdy czyjeś dzieło przyjmowałam bez entuzjazmu. Kalejdoskop postaw jest barwny – od przejścia na pan- pani, kiedy byliśmy po imieniu do rozpowiadania, że się nie znam na tym, do czego się biorę. Zdarzały się jednak zgoła odmienne postawy, które przechowuję w życzliwej pamięci. Raz i drugi ktoś przyznał, że moje uwagi pozwoliły mu dostrzec jakiś nieuświadamiany sobie mankament.

Jednak nie tylko artyści mogą korzystać z informacji zwrotnej, gdyż ona działa w obydwu kierunkach. Recenzent także potrafi odnieść zyski z komentarza do swojej wypowiedzi. Bez trudu mogłabym wymienić kilka takich przykładów, kiedy ktoś pokazał mi to, czego się nie dopatrzyłam. A, co ważne, zrobił to bez złośliwej satysfakcji, tylko w poczuciu wspólnego interesu.

Teraz ja, jako pisarka, chciałabym pójść tym tropem. Zacznę od tego, że podzielam większość konstatacji Krzysztofa Bańki na temat mojego zbioru opowiadań i miniatur. Ponadto dodam, że recenzja zamieszczona na łamach Zamojskiego Kwartalnika Kulturalnego nr 2(127)2016 odznacza się doskonałą znajomością omawianej twórczości, analityczną wnikliwością i erudycją w dowodzeniu swoich racji. Mimo to, chcę pokazać szczegół, który nie został dostrzeżony w trakcie pisania tekstu „Poligon zwyczajności i mikroprozy życia – Gabion Magdaleny Jankowskiej”.

Autor pisze „ to historia kobiety, która przeczytała „Architekturę”, potem przejrzała ostatni numer „Twojego Stylu”. Wreszcie szczelniej otuliła się pledem i włączyła telewizor. I na końcu: Boże, Wielkanoc, przebiegło jej przez myśl. Gwałtownie zgasiła telewizor”. Wszystko się zgadza, poza tym że w streszczeniu pomija znaczenie filmu pornograficznego, którego fragment bohaterka ogląda przez przypadek. Właśnie scena erotycznych tortur, wzięta przez bohaterkę bez okularów za inscenizację Męki Pańskiej, uświadamia jej, że przy demonstrowanym lekceważeniu dla tradycji, w głębi duszy zakorzeniona jest w jej wartościach. Jej ignorowanie wzoru zachowań jest jeszcze jednym fałszem wynikłym z okoliczności, które można poddać tu domysłom.

To tyle. Autor (recenzent) – recenzentowi.

O OSZCZĘDZANIU

10 Sier

Tygodniowy festiwal Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie obfitował w rozmaite atrakcje – od spotkań z gwiazdami literatury po wspólne gotowanie regionalnych potraw. Wśród nich zmieścił się panel sygnowany przez Wschodnią Fundację Kultury „Akcent”. Jego tytuł brzmiał „Papier czy Internet. Czy potrzebujemy pism literackich?”. W dyskusji udział wzięli przedstawiciele obydwu „formacji technicznych”. Tradycyjną reprezentowali dwaj redaktorzy naczelni: „Twórczości” — Bohdan Zadura i „Toposu” – Krzysztof Kuczkowski. Przedstawicielką pisma na nośnikach elektronicznych była Barbara Odnous, redaktorka naczelna magazynu „kultura enter”. Pomiędzy stronami zaś znajdowała się prof. Iwona Hofman – kierownik Zakładu Dziennikarstwa UMCS. Całość moderował dr Bogusław Wróblewski, twórca „Akcentu” i jego odwieczny szef.

W trakcie rozmowy szybko wyłoniło się przekonanie, że z Internetem nikt nie wygra, bo jego szybkość, niemalże „bezobsługowość” i „bezkosztowość” wobec pism istniejących poza siecią daje mu wszelkie przewagi. Jedno kliknięcie i w ułamku chwili tekst dociera do niezliczonej liczby odbiorców. Tak, ta kalkulacja musi robić wrażenie. Więc przez moment mogło się wydać, że im szybciej te papierowe odejdą do lamusa, tym lepiej.

Wtedy właśnie sobie pomyślałam, że w tym rozumowaniu nie wszystko się zgadza. Bo czyż da się tak łatwo robić oszczędności na czasie? Tak lekko wyrugować czas ze spisu czynników potrzebnych do zaistnienia w świadomości odbiorców? Chyba nie. Czas i tak musi być zainwestowany, „nim się przedmiot świeży jak figa ucukruje, jak tytoń uleży”. Warto sobie przypomnieć nie tylko słynną frazę Mickiewicza, ale na przykład to, że przy przedstawianiu uczestników dyskusji prowadzący, dla oddania prestiżu, podkreślił, że „Twórczość” to najstarsze z polskich pism literackich i jednym tchem wymienił poprzedników Zadury z Jarosławem Iwaszkiewiczem w tej liczbie. I właśnie dla zbudowania hierarchii opartej na ciągłości potrzebny jest długi czas, którego nie zastąpi żadne elektroniczne przyspieszenie. Zwłaszcza, że w cyberprzestrzeni ścigają się niewyobrażalne liczby ludzi i ilości komunikatów.

MAŁA LEKCJA

2 Sier

Wakacje osiągnęły półmetek. Światowe Dni Młodzieży dobiegały końca. Jechałam właśnie miejskim autobusem. Był wypełniony ludźmi, ale nie tak, żeby mówić o tłoku. Ci, którzy byli w towarzystwie, mogli rozmawiać nieskrępowani zbytnią bliskością innych pasażerów, a soliści przyglądać im się i słuchać.

Z lewej strony miałam kobietę z kilkuletnią dziewczynką. Babcia pokazywała swojej wnuczce stadion, na którym kilka dni wcześniej zebrali się młodzi. Dalej opowiadała jej z uniesieniem, jak przyjezdni razem z tutejszymi przeżywali chwilę religijnego zbliżenia – z Bogiem i ze sobą nawzajem. Nie pamiętam, jakimi słowami to mówiła, ale taki był właśnie ich sens. Nie zwróciłam uwagi na jej styl. Natomiast bardzo chciałam zatrzymać w pamięci sposób komunikowania się pary, którą miałam z prawej strony. Dwójki ciężko skacowanych albo jeszcze zupełnie pijanych, mniej więcej trzydziestolatków, choć opuchlizna na ich twarzach fałszowała rysy, a więc i wiek. Stanowili „świeżo reaktywowaną parę”, co wnosiłam z jego pełnych triumfu pomruków: „widzisz, znowu na ciebie trafiłem”. (Pozostałych fraz ze względów cenzuralnych nie przytaczam). Rozmowę przerywali pocałunkami, tych natomiast zaprzestali na rzecz sceny zazdrości. Mężczyzna bowiem wystąpił z żądaniem, żeby powiedziała, ale szczerze; czy dała X….. Nalegał i nalegał, a ona wcale nie brała się do zaprzeczeń, tylko się przymilnie uśmiechała i pokładała na jego ramię.

Nawet kiedy odrywałam od nich wzrok, to dobiegający stamtąd zapach,nie pozwalał zapomnieć o wyniszczonych kochankach. Znowu patrzyłam.

Gdyby to był wiek XIX , a ja bym miała talent Zoli albo naszego Prusa lub bodaj Orzeszkowej to te kilka przejechanych przystanków mogło dać niezły kawałek prozy -turpistyczny opis ludzi z marginesu plus wulgarny dialog. Świetnie ilustrujący pojęcie „naturalizm”, co w czasie wakacji (które przecież nie trwają wiecznie) przypominam licealistom.