To była „biała niedziela” Jeden dzień, a nie charakterystyczny dla późnej wiosny cały tydzień w tym samym kolorze, ale w obydwu sprawy ciała i ducha splatały się bardzo intensywnie. Tu i tu chodziło przecież o znalezienie harmonii między stanem łaski, który daje wyznanie grzechów i ich odpuszczenie po odprawionej pokucie a jego okolicznościową oprawą.
Podchodzimy więc do stolików ustawionych przed budynkiem Akademii Medycznej, niczym do konfesjonałów, w których czekają adepci zawodu i spowiadamy się ze swoich zgubnych nawyków: dużo palę i to już przed śniadaniem, piję wiele kaw w ciągu dnia, mam mało ruchu, ciągle niedosypiam. Pewnie niejednemu wstyd pali lica, ale odpowiadamy na kolejne intymne pytania, aż dochodz do tego o wagę ciała. Odszukujemy w pamięci jakiś pomiar i, jak wiem po sobie, przypomina nam się właśnie ten, która był dla nas do zaakceptowania.
Osoba trenująca powinności lekarskie wpisuje go w stosowną rubrykę, gdzie wcześniej umieściła „oświadczenie wzrostu”. Potem jeszcze mierzy nas w pasie i biodrach, pomijając biust ( gdzie każda z kobiet miałaby najpewniej słynne 99) i wyciąga z tego magiczną wartość BMI. No, może nie najlepiej, ale …Miła istota w białym fartuchu poddaje ją interpretacji. A nam śpiewa w duszy: Nie jest tak źle, a jak nie jest źle, to jest dobrze. I odchodzimy uszczęśliwieni, by radość chwili wzmocnić dużą porcją lodów.
Zaufanie jest podstawą jakości życia, bo jak byśmy się czuli, gdyby ci młodzi kazali nam stawać na wagę.