Archiwum | Maj, 2016

NIEDZIELA ZAUFANIA

24 Maj

To była „biała niedziela” Jeden dzień, a nie charakterystyczny dla późnej wiosny cały tydzień w tym samym kolorze, ale w obydwu sprawy ciała i ducha splatały się bardzo intensywnie. Tu i tu chodziło przecież o znalezienie harmonii między stanem łaski, który daje wyznanie grzechów i ich odpuszczenie po odprawionej pokucie a jego okolicznościową oprawą.

Podchodzimy więc do stolików ustawionych przed budynkiem Akademii Medycznej, niczym do konfesjonałów, w których czekają adepci zawodu i spowiadamy się ze swoich zgubnych nawyków: dużo palę i to już przed śniadaniem, piję wiele kaw w ciągu dnia, mam mało ruchu, ciągle niedosypiam. Pewnie niejednemu wstyd pali lica, ale odpowiadamy na kolejne intymne pytania, aż dochodz do tego o wagę ciała. Odszukujemy w pamięci jakiś pomiar i, jak wiem po sobie, przypomina nam się właśnie ten, która był dla nas do zaakceptowania.

Osoba trenująca powinności lekarskie wpisuje go w stosowną rubrykę, gdzie wcześniej umieściła „oświadczenie wzrostu”. Potem jeszcze mierzy nas w pasie i biodrach, pomijając biust ( gdzie każda z kobiet miałaby najpewniej słynne 99) i wyciąga z tego magiczną wartość BMI. No, może nie najlepiej, ale …Miła istota w białym fartuchu poddaje ją interpretacji. A nam śpiewa w duszy: Nie jest tak źle, a jak nie jest źle, to jest dobrze. I odchodzimy uszczęśliwieni, by radość chwili wzmocnić dużą porcją lodów.

Zaufanie jest podstawą jakości życia, bo jak byśmy się czuli, gdyby ci młodzi kazali nam stawać na wagę.

DWUZNACZNA GRA

17 Maj

Poeta czerpie z własnego życia całymi garściami. Swoje doświadczenia czyni budulcem tekstu. To one pobudzają go do stawiania pytań i inspirują jego refleksje. Może się więc wydać kimś zupełnie obnażonym i całkowicie bezbronnym.

A przecież jest inaczej. Poeta dysponuje istotnym środkiem obrony w postaci podmiotu lirycznego. Ten sztuczny konstrukt literaturoznawczy ma służyć nie tylko badaczom przedmiotu i dziatwie szkolnej, ale także samemu autorowi. Ten może go używać niczym …zatyczek do uszu, kiedy do wykreowanej postaci ktoś zacznie wołać imieniem poety. Albo jak kaptura założonego nie z powodu zimna lub deszczu, ale dlatego by nas było nieco trudniej rozpoznać.

Czasem jednak osoba mówiąca z wierszy jest tworem tak efektownym, że poecie robi się żal oddawać jej z siebie aż tyle i pozostać w jej cieniu. Stara się wtedy zatrzeć różnice między obydwoma bytami – fikcyjnym i autentycznym, z życia którego trzeba spłacić solidną daninę na rzecz tego pierwszego. Odruch ze wszech miar zrozumiały, ale skutki trudne do przewidzenia.

NIESŁAWA I CHWAŁA

10 Maj

Nie dalej jak dwa dni temu rozmawiałam z pewną poetką – osobą, która właśnie nie mogła się otrząsnąć po doświadczeniu ludzkiej niegodziwości. Najpierw myślałam, że to jakaś historia z życia codziennego. Jakieś zamknięcie drzwi przed nosem przez kierowcę autobusu, potrącenie przez rowerzystę na chodniku lub zatrucie gołębi. Tu jednak chodziło o spersonalizowany atak wymierzony prosto w nią. Otóż pewna literaturoznawczyni napisała o niej książkę, na stronach której w niecny sposób wykorzystała biografię bohaterki swego dzieła. Czy tak jest w istocie, nie wiem, bo pozycji nie miałam w rękach, a tylko z Internetu znam tytuły rozdziałów i rekomendację wydawcy. Tym niemniej było mi bardzo żal zgnębionej koleżanki, ale nie bardzo umiałam ją pocieszyć.

Dzisiaj już znajduję sposób, bo przypomniałam sobie właśnie historię ze swojej drogi recenzenckiej. Kiedy w „Kamenie” zaczęłam pisać o teatrze, już po trzecim lub czwartym tekście, który był poświęcony inscenizacji „Ławeczki” Gelmana, Lidia Wójcik, wówczas redaktor „Sceny”, ostro zaprotestowała przeciw moim tezom. Przy okazji nie szczędziła mi uszczypliwości i wprost wyrażonych opinii o moim braku kompetencji. A któreś z bolesnych dla mnie zdań zaczynało się: „Osoba, która zajęła fotel po Marii Bechczyc-Rudnickiej…..”.

Myślałam, że się zapadnę pod ziemię. Jak ja teraz będę chodziła po Lublinie!? – wyło moje zdruzgotane ego. jednak ku mojemu zaskoczeniu znajomi czytający „Kamenę” i wtajemniczeni w życie kulturalne miasta zaczęli powtarzać….. Magda, która zajęła fotel po Marii Bechcyc-Rudnickiej. I brzmiało to jak rekomendacja.

Nie martw się, Edo, tu zadziała podobny mechanizm.Przecież wyszła książka o Twojej twórczości, a to się zdarza tylko nielicznym. Zobaczysz, że zapamiętamy właśnie tyle.

DWIE TWARZE G..r….

3 Maj

Tytuł książki „Bramy Lublina i inne opowiadania”, dla pozycji wydanej w serii „Literaci lubelscy  Lublinowi na 700-lecie Miasta” wydaje się jak najsłuszniejszy, ale ja nie będę  wnikała w stworzone w niej oblicze Koziego Grodu.  Mam tylko jedną uwagę o literackich poszukiwaniach autorki.

 

Ten pięknie wydany tomik (dzieło poligraficzne Petit Skład-Druk-Oprawa) zrealizowany przy pomocy finansowej Miasta Lublin, a na zlecenie Związku Literatów Polskich Oddział w Lublinie składa się z dwudziestu ośmiu tekstów wdzięcznie ilustrowanych osiemnastoma rysunkami – głównie Adeliny Gierszon oraz samej autorki.

 

No to już wiadomo, że mam przed sobą nową pozycję w dorobku Uli Gierszon. Na to zdrobnienie mogę sobie pozwolić, bo znamy się od wielu lat i kontaktujemy, jak czas pozwoli i okoliczności sprzyjają. To, że należymy do różnych związków twórczych nie ma znaczenia. Ulę znam bardziej jako poetkę i ona mnie też, ale w 2015 roku tak się złożyło, że obydwie wydałyśmy tomy opowiadań. Ta koincydencja musi budzić wzajemne zainteresowanie.

 

W zbiorze tym znalazłam wszystko, czego oczekiwałam – wyostrzony satyrycznie obraz stosunków ludzi w tzw. bliskiej relacji. Szczerość i fałsz kontaktów w rodzinie, bolesne zadry zostawione całym pokoleniom przez wypadki polityczne – to specjalność tej autorki. Wnikliwie podpatruje takie sytuacje i trafnie oddaje w swoich utworach. Ten  zbiór mnie jednak czymś zaskoczył. Jakimś nowym dla mnie typem wyobraźni, który kreuje literacką rzeczywistość między makabreską a horrorem. Ta skłonność autorki zdaje się prosić o jeszcze większe pofolgowanie, żeby jej efekt dało się zebrać w osobny gatunkowo tom.

 

Ma Lublin Marcina Wrońskiego od kryminałów (a i kilku idących w ślad za nim), może mieć i pisarkę, co ze zgrozy jeży czytelnikowi włos na głowie.