Niedawno pisałam o twórczości Pani Elżbiety Cichli- Czarniawskiej. Ale kiedy ostatnio, w trakcie przedświątecznego odkurzania książek, trafiłam na Jej tomik „Wielkie małe głody” to nabrałam ochoty, żeby dorzucić jedną uwagę. Już tytuł tego wydanego przez Państwowy Instytut Wydawniczy „Pax” (1968) zbiorku zestawiony z tytułem ostatniego „Bliżej milczenia” eksponuje opozycję: młodość – starość. Jednak kontrast ten najsilniej ujawniają same wiersze:
lekko zatrzymuje się włos
w połowie wiatru
dzień dobry wiosno ulico
i jeszcze chorągiewko deszczu
dzień dobry
pogodzona zupełnie
z miłością konieczną
do popłochu spojrzeń
do obietnic kroków
odświętnie spadam w sam środek
zrównania kwietnia i serca
wtedy zatrzymują się gest
w połowie nabrzmiewania
dzień dobry
niechybna goryczy
w poprzek wiatru
śmiało prostującego włos
jak nagle jestem
pogoda
zardzewiała od wykruszonego we mnie
światła
(Dzień dobry z Wielkie małe głody, 1968)
po co utrwalasz w sobie
szkice z nieodbytych podróży
tam
kontury dziwnych miast
prawdziwych a nieistniejących
ludnych choć niezamieszkałych
tam błędne echa pośpiesznych spotkań
i płochliwych pożegnań
obrzeza niespełnień
z bezsennej perspektywy
naszczekują porzucone chwile
zmięte wzruszenia spadają na bruk
jak bilety donikąd
[…]
(sowa śnieżna z Tyle ile cię jest, 2005)
Że też wiersze zdradzają nasz wiek bardziej niż szyja czy dłonie…. W cudzej twórczości widzę to dokładniej niż we własnej.