Z najwyższej półki, jak to się mówi, były te marzenia. Zapragnęliśmy bowiem dostępu do rynku. No, nie do całego, a zaledwie do jego maleńkiego wycinka, czyli jednej półki w księgarni „Szklarnia”, mieszczącej się w pięknie wyremontowanym budynku Centrum Kultury. Miejsce położone na przecięciu szlaków, którymi wędrują miłośnicy teatru, kina, muzyki, tańca, literatury, sztuk plastycznych i wszystkich przeze mnie pominiętych, wydawało się stworzone dla naszych książek. Kalkulacja była pozaekonomiczna: jeżeli nawet ich nikt nie kupi, to może weźmie chociaż do rąk, przekartkuje, przeczyta parę linijek, obejrzy okładkę, zapamięta nazwisko autora. Zawsze to już coś.
Z najwyższej półki, jak to się czasem udaje, było też pośrednictwo w przezwyciężeniu bariery interesów, o które poprosiliśmy wiedząc, że sam księgarz nie będzie chętny dawać miejsca książkom, których nie dostarczył mu hurtownik. Naszym sprzymierzeńcem został Prezydent Miasta Lublin, który z okazji planowanych na 2017 rok obchodów 700-lecia Lublina już teraz odbywał konsultację z artystami. Zyskaliśmy Jego przychylność dla inicjatywy i obietnicę pilotowania jej przez Panią vice-Prezydent, a po pewnym czasie sygnał, że nasz postulat jest pozytywnie załatwiony. Wówczas pierwsi z nas ponieśli do „Szklarni” po dwa egzemplarze swoich książek wydanych nie wcześniej niż w 2000 roku, jak sugerowano we wstępnych ustaleniach.
Od tej chwili, a była to późna jesień minionego roku, zaglądałam wielokrotnie, żeby zobaczyć, jak się w tym zacnym miejscu prezentują moje tomiki. Jednak mijały tygodnie i miesiące, a ich tam ciągle nie było. Dotyczyło to zresztą wszystkich innych, którzy na „lubelską półkę” przynieśli owoc swoich twórczych dokonań. Wreszcie na którymś z zebrań SPP wróciliśmy do tej kwestii. Prezes podjął się sprawę wyjaśnić. Poszedł do „Szklarni” i wtedy okazało się, że półka będzie, kiedy książki przyniosą wszyscy (?) autorzy.
Inicjatywa dotyczyła członków obydwu związków twórczych i została rozpropagowana e- mailowo. Początek miała w maju 2014 roku i do dzisiaj nie dała żadnego efektu. Jej niepowodzenie nasuwa przykry wniosek, że środowisko literackie Lublina jest bardziej podzielone, niż mogło się wydawać. Rozpada się bowiem nie tylko na przynależących do ZLP i SPP, ale także na autorów, którzy chcą, aby ich książki dostąpiły księgarskiego zaszczytu i tych, którym jest on najzupełniej obojętny.
Być może jednak ta interpretacja „klęski regałowej” jest błędna i sprostować ją może jedynie akcja pod hasłem „sprawdzam”. A ta się uda tylko wtedy, kiedy wszyscy zaniosą tam to, co mają do zaoferowania.