Ci, co się urodzili w czasach indoktrynacji totalitarnego państwa, pamiętają zapewne, że wówczas co innego się oficjalnie mówiło, a co innego w tej samej sprawie myślało i wypowiadało co najwyżej w domowych pieleszach. Przykład? Na szkolnych akademiach wiersze ku czci naszego potężnego sojusznika i jego bohaterów (najmłodszych informuję, że był to Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich), a w domu prawda o Katyniu (tym pierwszym) albo chociaż o przyczynie niedoborów na naszym rynku.
„Wielki Brat” się rozpadł, ustrój zmienił, można więc oczekiwać, że i „dwójmyślenie” straciło rację bytu. Tymczasem stan psychiczny, tak zgrabnie nazwany przez George’a Orwellla w powieści „Rok 1984”, jakby ciągle był w nas obecny. Przykład? Fejsbukowe potwierdzenia obecności na różnych imprezach. Weźmy zdarzenie mające miejsce w Lublinie, w którym ktoś z Bydgoszczy lub Krakowa potwierdza swój udział. Zobaczyłam to i piszę do niego e-maila z propozycją, że skoro przyjeżdża, to może się już teraz umówimy na jakąś kawę po wydarzeniu. W odpowiedzi zaś dostaję informację, że w ogóle się tu nie wybiera. Czy to nie jest właśnie to?
Chyba, że ja pojmuję rzecz zbyt materialistycznie i nie zauważam rodzenia się neo- neoromantyzmu z udziałem dusz jeszcze żywych ludzi. Albo jestem zbyt romantyczna i w samym kliknięciu nie potrafię się dopatrzeć żywej więzi.