Archiwum | Lipiec, 2015

PRZYDATNOŚĆ

28 Lip

Czy jest jakaś wspólna cecha predysponująca do wykonywania takich zajęć, jak strażnik więzienny, nauczyciel, rzeźnik, pracownik telemarketingu, lekarz sądowy, księgowy, polityk, ksiądz i muzealnik. Trudno mi taką znaleźć prócz najogólniej pojętej rzetelności w wykonywaniu własnego fachu. A jednak zostały wymienione jedna po drugiej…

To może na zestawione zatrudnienia spojrzeć przez pryzmat ich prestiżu, bowiem rozpięcie między nimi ogromne – gdzież telemarketerowi do polityka czy księdza. Może w tym celu ten ktoś je wybrał? Pokazał, jak rozległy jest obszar niemożności. Ważny trop, ale nie wyjaśnia wszystkiego.

Teraz spróbujmy przyłożyć miarkę potocznie rozumianej  wrażliwości duchowej i tak zwanej zimnej krwi. W tej optyce ksiądz i nauczyciel (w obydwu przypadkach z pominięciem znanych odchyleń) musieliby stanąć po przeciwnej skali z rzeźnikiem i z lekarzem sądowym. Ten czarno-biały podział,  który chcę przypisać autorowi słów, wydaje się  służyć zobrazowaniu jednakiemu wykluczeniu ze wszystkich sfer zawodowych. Powyższe ustalenie chyba będzie na coś przydatne.

A może przedstawiciele tych zawodów razem wzięci pozwalają zbudować strukturę, bez której funkcjonowanie człowieka  byłoby niemożliwe? Nie, to ślepy zaułek. Przecież paru specjalistów tu jednak brakuje. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić życie bez mechanika samochodowego, bankowca lub pilotów? To nie ten trop, a przecież autor zestawił zawody, żebyśmy poszukiwali klucza do zrozumienia jego sensu…

Czyżby wypowiadający te słowa chciał uświadomić nam marginalną  rolę twórcy? Nie, sam się odżegnał od tej intencji w niedawno emitowanej audycji telewizyjnej i chcę wierzyć poecie.

 

nie mógłbym być

strażnikiem więziennym

ani nauczycielem

 

nie mógłbym być

rzeźnikiem

ani prokuratorem

 

nie mógłbym być

pracownikiem telemarketingu

 

nie mógłbym być

lekarzem sądowym

ani chyba lekarzem w ogóle

 

nie mógłbym być

księgowym

ani komornikiem

 

nie mógłbym być

politykiem

(nawet samorządowego szczebla)

 

nie mógłbym być

księdzem

(chociaż w dzieciństwie chciałem)

 

nie mógłbym być

muzealnikiem

(próbowałem to była masakra)

[Cd. cytowanego wiersza nastąpi, bo chwilowo pozbawiłam go pointy.]

Czy jeśli by to twierdzenie zmodyfikować tak: nie mógłbym być poetą, ani prozaikiem, ani tłumaczem, ani recenzentem, ani kierownikiem literackim w teatrze pantomimy, ani redaktorem pisma, to wynikająca z nich konkluzja byłaby taka sama:

strach pomyśleć

co by było gdyby wszyscy

byli tacy przydatni jak ja

Chyba niewiele osób mogło tak pomyśleć, choć znam jedną czy dwie, które by się pod tym wyznaniem podpisały..

To już chyba jestem blisko: tytułowa „Nieprzydatność” to odkrycie  – wcześniej czynione inaczej przez wielu innych – że w sytuacjach ostatecznych wszystkie nasze etykiety stają się nieprzydatne. Cała ta masa danych, którą by można przytoczyć w mowie pogrzebowej  tak niewiele mówi o człowieku. Bowiem portret zawsze jest wielokrotny, bo składa się tysiąca drobiazgów. Według mnie dlatego właśnie wiersz „Nieprzydatność” otwiera tom o przeżytym zawale.

KULTURA JAKO TOWAR

3 Lip

Co jakiś czas podnoszą się głosy, aby kulturę traktować jak każdy inny towar. Teza ta ma swoich gorliwych wyznawców i zaciekłych przeciwników. Nie będę tu przytaczała argumentów każdej ze stron, ograniczę się tylko do przykładu wziętego z życia, który ma być przyczynkiem do opisu stanu faktycznego.

Reklama jest dźwignią handlu, co wiadomo nie od dzisiaj, a konkurencja źródłem zmiany obyczajów. Żeby więc nie wykorzystywać mimowolnego lansowania pewnych marek na przykład w takich serialach telewizyjnych, do niedawna obowiązywał całkowity zakaz podsuwania odbiorcy towarów, na których widniały znaki firmowe producentów. Toteż kiedy aktor w nich sięga po sok, to będzie on w kartonie, jakiego nie ma na rynku. Chyba że, bo tu się wyraźnie coś zmieniło, po emisji ma być umieszczona informacja o „lokowaniu produktu”. Wówczas w tym programie możemy zobaczyć dosłownie to samo, co spotykamy na półkach sklepowych. Na stoliku może już stać sok „Hortexu”, a z kuchennej szafki bez problemu wyjmuje się paczkę kawy Jacobs

Dla sprawiedliwości muszę przyznać, że wymóg zastępowania w serialowej rzeczywistości wyrobów realnych „fałszywkami” dotyczył także dóbr konsumpcyjnym o charakterze duchowym – na przykład gazet. Żadna z postaci nie zasiadała z autentycznym tytułem w rękach, tylko z jakimś sprokurowanym przez scenarzystów. I tutaj chyba już tak zostało. Nie udało mi się zauważyć, fakt, że w pobieżnym kontakcie z tego typu ofertą, aby ktoś wziął teraz do ręki jakiś „Teatr” czy „Zeszyty Literackie”, choć już można ujawnić świadomy zabieg. Oczywiście, nie bez zainwestowania w to pewnych środków. I tak rzecz się wyjaśnia, choć od początku chyba nie była tajemnicą.

A teraz przykład zupełnie odwrotny, kiedy nagłaśnia się publicznie czyjąś firmę, bez najmniejszych obaw, że to może naruszać przyjęte zasady i prowadzić do przykrych konsekwencji. Nazwa firmy brzmi jak przydomek, niczym „amator kwaśnych jabłek” czy „wyznawca latających spodków”, więc łatwo go używać w antenowej rozmowie. Wprawdzie za szyldem tej jednostki gospodarczej stoi tylko jedna osoba, jej właścicielka, więc dochód z niego nie może się równać z żadną „Sorayą” czy „Pudliszkami”. A zajmując się redagowaniem książek i propagowaniem czytelnictwa, nie bije się z nikim o klientów. Ale czy właśnie to swobodne reklamowanie tego przedsiębiorstwa w jednej z ogólnopolskich stacji radiowych nie świadczy właśnie a apriorycznym przekonaniu, że kultura nigdy nie dorobi się statusu towaru.