Archiwum | Maj, 2014

MÓJ KRAJ (3)

27 Maj

Od dawna w nim widać ambicję zjednoczenia. Wystarczy spojrzeć na polskie dworki w otoczeniu alpinariów.

RACHUBY

20 Maj

Dwa plus dwa jest cztery. Dwa razy dwa – tyle samo. Oto pewny abstrakt operacji matematycznych, który jednak traci swą przejrzystość, kiedy związać z nimi jakąkolwiek treść budzącą emocje, np. wynikłe z pragnień. Liczby tracą wiarygodność albo obdarzamy je zaufaniem z rozbrajającą naiwnością.

Żeby nie być gołosłowną, jako exemplum sumowanie fejsbukowych „lajków”. Wyobraźmy sobie, że ktoś się dorobił tysiąca polubień. Czy wiemy, do jakich wniosków to upoważnia? Już pomijam wnikanie w intencję uczestników tego plebiscytu, któremu w elektronicznym medium poddaje się wszystko. Czy ktoś obdarzony taką akceptacją ma podstawy czuć, że otacza go serdeczna armia bliźnich? Z  paru setek jednorazowych decyzji? I jak z tej sumy wyłowić to, co wzbudziło najpowszechniejsze uznanie, szczególny moment jego przypływu? A jeśli owe tysiąc jest efektem kilku zaledwie wiernych obserwatorów naszego wirtualnego życia, niestrudzenie powtarzających swoją deklarację, to ile potwierdzeń ma ich uczynić naszymi przyjaciółmi? Czy będą musieli pretendować do tego miana w nieskończoność najeżdżając kursorem na „polub to”?

Cztery minus dwa jest dwa. Cztery podzielone na dwa – tyle samo. To za mało? Za dużo? W sam raz? Licznik tego nie odpowie.

 

POMYSŁ NA…

13 Maj

Czasy spotkań autorskich, kiedy wystarczał  pisarz (jeżeli poeta to iluminowany świecą) ze swoim dziełem i publiczność, dawno się skończyły. A z dodatków ekstra już nie wystarczy flakon z kwiatami i stremowany/a pracownik/ca domu kultury albo biblioteki zapowiadający/a występ. Dramaturgia tych imprez znacznie się rozbudowała. Dzisiaj wychodzi się z założenia, że odbiorcy zepsuci ilością obrazów i dźwięków,  nie są w stanie zaakceptować zbyt ascetycznej formy. Potrzebne są elementy uświetniające, ozdobniki i spowalniacze na chwilę odpoczynku. Im więcej, tym lepiej. Temu przeświadczeniu poddają się już chyba wszyscy. Nawet sam  autor, bez tego czułby się  nieswojo, jakby mu kazano wystąpić nago.

Kilka miesięcy temu byłam na szczególnie bogato oprawionej promocji, która się odbywała w sali kinowej świeżo otwartego po remoncie Centrum Kultury, czyli w miejscu dzisiaj bardzo prestiżowym. Wydawca, którego prezes przybył „pod krawatem” zadbał o wszystko.  Przysłowiowa lampka wina grubo przekraczała to skromne pojęcie. Toż to był obfity bufet!

Właśnie ukazała się książka Łukasza Marcińczaka  Świat trzeba przekręcić. Rozmowy o imponderabiliach, będąca zbiorem wywiadów ze znanymi Lublinianam – Jerzym Bartmińskim, Anną Kaczkowską, Zygmuntem Nasalskim, Moniką Adamczyk- Garbowską, Januszem Opryńskim, Sabiną Magierką, Andrzejem Trzcińskim, Ewą Dados, Tomaszem Pietrasiewiczem, Janem Kondrakiem, Marią Brzezińką., Grzegorzem Linkowskim, Małgorzatą Bielecką-Hołdą, Robertem Kuśmierowskim. – że wymienię tylko nazwiska bez tytułów i specjalności.

Miejsce spotkania było zaaranżowane tak, że naprzeciw widowni siedzieli półkolem niemal wszyscy, z którymi autor prowadził rozmowy. Spotkanie rozpoczęło wystąpienie reprezentantów lubelskiej humanistyki. Potem głos zabrali przedstawiciele Urzędu Miasta, który książkę sponsorował. Czyli wszystko według utartego toku. Ale na tym się nie skończyła część poprzedzająca prezentację książki.

  Potem przyszła kolej na tych, co udzielali wywiadów. Pierwszemu z nich został wręczony mikrofon. Usłyszeliśmy, że autor tego zbioru jest człowiekiem nadzwyczaj skrupulatnym, świetnie przygotowanym do swojego zadania. Mikrofon przechodził z rąk do rąk. Ktoś następny dodał, że bardzo cierpliwym i wyrozumiałym dla chwilowych niedyspozycji rozmówcy. Inna osoba z kolei podkreśliła, jak wysoko ceni taki profesjonalizm albo takt. Już nie wiem co dokładnie. Na pewno, był to komplement. Robiło się niemożliwie  słodko i nudno. Wreszcie głos zabrał uznany reżyser i poruszył sprawę stosunku do Lublina w tonie  gombrowiczowskiego buntu wobec ojczyzny. Odtąd kilkoro wywoływanych podjęło ten wątek, dopóki profesor anglistyki, nie wyłożył urzekająco naturalnie, że jego ten problem wcale nie zajmuje. Tym ozdrowieńczym testem położył kres dywagacjom „ja- a moje miasto”. Muszę także wspomnieć chwilę, kiedy obydwie tematyczne rundy przełamało wystąpienie dziennikarki radiowej , która zdecydowała się odtworzyć fragment swojego słuchowiska poetyckiego. Pamiętam, że wywołało to lekką konsternację na sali, co chyba sama szybko odczuła jako wyrwanie się przed szereg..

Długo myślałam o tym zdarzeniu. O reakcjach ludzi – tych na podium i wśród publiczności. O ich oczekiwaniach. Dlaczego to się wydało niestosowne? Czemu miała służyć obecność tej chyba piętnastki znakomitości? I o potrzebie scenariusza, który by tak rozpisywał zadania, aby z ich układu wynikało jak najwięcej satysfakcji dla wszystkich – autora, bohaterów pozycji, zgromadzonych gości. Gdyby na przykład każdy, jak autorka słuchowiska,  mógł się przedstawić, uaktualniając rejestr osiągnięć, bo przecież rozmowy prowadzone były od kilku czy nawet kilkunastu lat i sukcesywnie  publikowane w „Asie UMCS”? Może gdyby ci ludzie zostali poproszeni o odczytanie odpowiedzi na jedno z pytań – np. trudne,  zaskakujące, to, które odkryło przed nimi jakieś nieznane rejestry ich egzystencji? Jak  bowiem wygląda bilans zbiorowych wysiłków w opisanym kształcie? Książka nie zaistniała nawet w maleńkiej próbce.. Osoby w niej występujące nie stały się dla uczestników promocji  indywidualnościami. Autor mógł się wobec tych litanii pochwał poczuć nieswojo, a słuchacze uważać ją za „ustawkę” .Ponad godzinę wstępu.. Cała para w gwizdek.

 

5-tego maja

6 Maj

Potop! Potop! Potop! – ze zgrozą albo satysfakcją. Zapowiedź? Nie,  to już sprawozdanie. I nie w ustach nawiedzonych, tylko zaskoczonych na „tak” i na „nie” tegorocznych maturzystów.