Deklarowałam się zajmować tu wydarzeniami artystycznymi, ale tym razem trudno mi nie napisać o programie telewizyjnym z gatunku popularnych. Prowadzi go Agata Młynarska i zajmuje się w nim kobietami po rozwodach. (Obejrzałam zbyt mało odcinków, żeby wiedzieć, czy może szerzej ludźmi po przejściach). Zadaniem redaktorki jest napełnienie tych pań, słynną już dziś, pewnością siebie. Robi to na skróty, bo taką kompresję dyktuje czas audycji, i według typowego scenariusza. Jak to wygląda? Kiedy odchodzi mężczyzna, w jego miejsce przychodzi cała ekipa. Wiercą, borują, tną i gładzą …ściany jej zaniedbanego mieszkania. Potem następny team szlifuje jej ciało. Wreszcie zespół stylistów kończy dzieło. I przychodzi czas, by bohaterka programu złożyła zapewnienie o nabyciu pewności siebie.
Ileż to spadających gwiazd telewizji podtrzymuje pewność siebie takimi programami. Można to stwierdzić w wielu kanałach. O co mi więc chodzi? A o to zafałszowanie pojęcia, bo pewność siebie to stan, w którym czujesz się dobrze we własnej skórze. To akceptowanie siebie wraz z całym zestawem niedoskonałości. W tych programach jednak końcowa część definicji znika z pola widzenia. Przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Człowiek, i ten zostawiony i ten odchodzący, są tu traktowani przedmiotowo. Właśnie ten szczytowy przejaw zjawiska oburza mnie najbardziej. I nie waham się nazwać tych formatów programami o uzależnieniu nie tylko od innych, ale także od rzeczy.
Skomentuj