GŁOS

15 Gru

 

Tydzień temu w samo południe stałam na placu Litewski, tuż przy poczcie, gdzie jedenaście koni wierzchem czekało na znak do parady. Miały w sobie wdzięk, wprost nieopisany, więc się nie będę kusiła o jego oddanie. Jeźdźcom też niczego nie brakowało, ale żem nie panna, nic o sile munduru. Zaczynała się właśnie Wigilia Poetów i Ułanów. Z głośników rozległ się głos ich inicjatora nieżyjącego od dziesięciu lat Tadeusza Kwiatkowskiego- Cugowa. Recytował swoją „Kolędę”. Boże, jak on to robił!

Pamiętam go z wielu  spotkań literackich i  jego sposób mówienia wierszy, który zawsze dawał mu przewagę nas nami wszystkimi. Wpadał w patetyczny ton, jednak ta wschodnia maniera deklamacji u niego nie irytowała. I jego wierszom służyła znakomicie, zawsze podnosząc wartość słowa w napisanym przez siebie tekście.

„Kwiat”, bo tak się do niego zwracaliśmy, ciągle tu nie masz na tym polu godnego następcy.

PEWNOŚĆ SIEBIE

2 Gru

Deklarowałam się zajmować tu wydarzeniami artystycznymi, ale tym razem trudno mi nie napisać o programie telewizyjnym z gatunku popularnych. Prowadzi go Agata Młynarska i zajmuje się w nim kobietami po rozwodach. (Obejrzałam zbyt mało odcinków, żeby wiedzieć, czy może szerzej ludźmi po przejściach). Zadaniem redaktorki jest napełnienie tych pań, słynną już dziś, pewnością siebie. Robi to na skróty, bo taką kompresję dyktuje czas audycji, i według typowego scenariusza. Jak to wygląda? Kiedy odchodzi mężczyzna, w jego miejsce przychodzi cała ekipa. Wiercą, borują, tną i gładzą …ściany jej zaniedbanego mieszkania. Potem następny team szlifuje jej ciało. Wreszcie zespół stylistów kończy dzieło. I przychodzi czas, by bohaterka programu złożyła zapewnienie o nabyciu pewności siebie.

Ileż to spadających gwiazd telewizji podtrzymuje pewność siebie takimi programami. Można to stwierdzić w wielu kanałach. O co mi więc chodzi? A o to zafałszowanie pojęcia, bo pewność siebie to stan, w którym czujesz się dobrze we własnej skórze. To akceptowanie siebie wraz z całym zestawem niedoskonałości. W tych programach jednak końcowa część definicji znika z pola widzenia. Przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Człowiek, i ten zostawiony i ten odchodzący, są tu traktowani przedmiotowo. Właśnie ten szczytowy przejaw zjawiska oburza mnie najbardziej. I nie waham się nazwać tych formatów programami o uzależnieniu nie tylko od innych, ale także od rzeczy.

ARNSZTAJNOWA OD NOWA

24 List

Franciszka Arnsztajnowa – lubelska poetka międzywojnia. Nieskromnie mówiąc moja koleżanka po piórze, której wprawdzie nie mogłam spotkać osobiście, bo zmarła grubo przed moim urodzeniem, ale kontaktuje się z nią poprzez wiersze. I chociaż nie wszystkie rejestry jej liryki, zwłaszcza tkwiące w młodopolskiej egzaltacji, przemawiają do mnie, to kilka wierszy tej autorki, zbudowanych już z bliższego codzienności języka, silnie mnie porusza. Także te dla dzieci, w moim odczuciu, nie straciły swojego uroku.

Niedawno obchodzone 700-lecie Lublina dało wiele okazji do przypomnienia jej sylwetki i dorobku, na który składa się poezja, dramat i tłumaczenia z literatury. A teraz znowu wraca się do tej spuścizny w stulecie odzyskania niepodległości. W minionym tygodniu Wojewódzka Biblioteka im. H. Łopacińskiego zorganizowała wieczór, na którym poezja Franciszki Arnsztajnowej zabrzmiała wielorakim głosem, czytali ją bowiem zaproszeni do tego miłośnicy kultury różnych profesji. Każdy miał zaprezentować indywidualnie wybrane utwory, co nadało całości specyficzną strukturę i pełen niuansów ton.

Czytanie wierszy zostało poprzedzone wprowadzeniem dr Anny Mazurek, dyplomowanej kustoszki Muzeum Literackiego im. Józefa Czechowicza w Lublinie, które było fantastycznym punktem programu. Rozległa wiedza prelegentki zbiegła się tu z niezwykłym talentem oratorskim. Emocje wkładane w wykład, bo na to miano zasługuje jej wypowiedź, w celny sposób przybliżały słuchaczom dramatyczną biografię poetki. Elegancka powściągliwość, z jaką prezentowała stylistyczne przełomy w omawianej twórczości, satysfakcjonowały słuchaczy analitycznym podejściem. Połączenie obydwu postaw dało znakomity efekt. Do tego jeszcze wdzięk osobisty Ani. Wyszliśmy urzeczeni.

AWARIA ŚWIATA

14 List

To nie mój tytuł, ale moje odczucie. Doznanie, które towarzyszy człowiekowi chyba od zawsze. Ewa Lipska zapisała ten moment chwiejnej równowagi w jednym z wierszy najnowszego tomu „Pamięć operacyjna”. (Ze względu na objętość można by go nazwać zbiorkiem, bo zawiera tylko dwadzieścia cztery utwory, ale z racji ciężaru tematów ta zdrobniała forma już do niego nie pasuje).
Czytam tę książkę od kilku miesięcy, a niektóre wiersze ciągle stawiają mi opór. Są jednak i takie, jak „Awaria świata”- wprost mówiące za mnie:

Nadchodzi awaria świata. Ale jeszcze drzemie
rozleniwiona w zaroślach.
Pomrukują wiolonczele rozstrojonych traw.
Już rozbrojone niebo. Błyskawica
udaje nocną lampkę. Jeszcze daleko grzmot.

Mamy nadzieję, że ominie naszą wieś.
Idziemy na piwo do pobliskiej knajpy.
Jeszcze księżyc wrzucony do rzeki.
Jeszcze nie dzieje się nic.

Zjadamy miłość. Wypluwamy pestki.
Patrzymy na złom cmentarza.
Mniej więcej umarli. Ale więcej nic.

Cytat

Pochmurna jesień

24 Paźdź

via Pochmurna jesień

Pochmurna jesień

24 Paźdź

To klony połknęły słońce.

Wczoraj, dziś, jutro

15 Lip

Celebrujemy swoje znaczenie i ekscytujemy środowiskową hierarchią. Kto? My – pisarze lubelscy, którym 700- lecie miasta stworzyło dogodną ku temu okoliczność. Szukamy na niej własnego miejsca i cierpimy, gdy nie jest dostatecznie wysokie. Nasze tu i teraz wydaje się początkiem i końcem wszystkiego. Tymczasem książka Urszuli Gierszon Konrad Bielski 1902-1970 Życie i twórczość, która się ukazała z tej samej okazji przypomina, co było wcześniej.

.

Monografię tę zrecenzował już Wojciech Kłusek w Akcencie 3/2018, przy czym zademonstrował badawczą postawę, która objawiła się w polemikach z autorką o poszczególne ustalenia. Mnie brakuje wiedzy przedmiotowej, a książka stała się dla mnie źródłem informacji o zapomnianym pisarzu lubelskim i ówczesnym środowisku literackim. Mogę się więc wyłącznie podzielić refleksjami osnutymi wokół tej lektury.

Zacznę jednak od słów podziwu dla edytorskiej jakości książki. To już charakterystyczny dla Wydawnictwa Episteme poziom. Urodę plastyczną ukazujących się tu pozycji rozsławiły tomiki Edy Ostrowskiej dwukrotnie nagrodzone najwyższym laurem w Konkursie PTWK Najpiękniejsze Książki Roku. Tym razem solidność oprawy i wewnętrzna organizacja publikacji budzi mój podziw i …zazdrość. Wszystko dopracowane w najmniejszym detalu. Ale wiem, że gdy się zbyt długo chwali jakość papieru, to – jak w pewnej anegdocie – nie staje się to przyczynkiem do sławy autora, a ja nie chcę pójść w tym kierunku.

Urszula dała skrupulatny zapis biografii Konrada Bielskiego, poznajemy więc jego korzenie rodzinne, a także Lublin w różnych historycznych odsłonach, co samo w sobie jest wzruszające i pouczające. Ale oczywiście najwięcej uwagi poświęca jego twórczości literackiej, choć prezentuje go także jako czynnie działającego adwokata. Daje jeszcze coś, co mnie najbardziej wciągnęło – obraz życia literackiego. I co jak zwykle natychmiast sobie zmitologizowałam. Boże, jakie ono było intensywne. Jak efektownie wyglądało. Zaczęli jako nieopierzeni młodzieńcy, ale już rwący się do wzlotu na niwie sztuki. Byle spacer przez park owocował zamysłem programu lub manifestu. Siedzieli po kawiarniach, dyskutując o pryncypiach. Ciągle w atmosferze twórczego fermentu. A to wydawali „Lucifera”, a to Reflektor”. Zakładali grupy. Tak to można przejść do historii. A my co? – Tylko klikamy ”wezmę udział” pod zaproszeniem na promocję tytułu, na którą się nie wybieramy. A zdjęcia z niej na FB – „to lubię” i tyle uczestnictwa w literackiej wspólnocie. Tyle wymiany myśli wśród piszących.

I tak bym się dołowała i samobiczowała – jako współsprawczyni tej martwoty, gdyby mnie nie uratowała myśl, że z czasem „ figa się ucukruje i tytuń uleży”. Wszystko to nabierze koloru. Przecież następni pochylą nad nad bezpośrednią przeszłością i będą nas „odgrzebywać” z tą samą skrupulatnością, co Ula Bielskiego z otoczenia Czechowicza. Pochylą się nad nami – naszym życiem i twórczością. Już nie będą to tylko pożółkłe kartki papieru, tylko w Internecie znajdą dowody naszych bliskich relacji. To, że Magdalena Jankowska na swoim blogu reagowała na dwie kolejne książki Urszuli Gierszon. A i dorobku wielu innych z Lublina nie pominęła. Ileż to będzie można zebrać dowodów na bliskie relacje twórców Koziego Grodu i ich duchowe więź w pierwszej kwarcie dwudziestego pierwszego wieku.

Urszuli gratuluję, a wszystkich namawiam do przeczytania tej imponującej pozycji.

Pogoda dla wybranych

8 Lip

Już się szykowałam do zamieszczenia wpisu o książce Urszuli Gierszon, kiedy doraźne wkurzenie zmieniało mój zamiar. Będzie o pogodzie, a właściwie o zapowiadających ją, którzy – jak mam świadomość – nie są odpowiedzialni za warunki atmosferyczne. Mogą jednak odpowiadać za sposób informowania o nich.

Żar leje się z nieba, zboża schną, choć wyrosły o połowę tego co zazwyczaj, syreny karetek przeszywają miejską fonosferę, pędząc do zasłabłych na ulicy. Tymczasem większość „pogodynek” i „pogodynów” z nieukrywanym entuzjazmem oznajmia, że słońca nie przesłoni najmniejsza chmurka, a gdyby już to deszcz będzie mały, dosłownie przelotny deszczyk. W dodatku to i tak zapewne przedwczesne obawy.

Naturalnie, nie wymagam, aby empatia którejkolwiek z gwiazd przekazu meteorologicznego szła tak daleko, żeby pocieszali zmartwionych rolników i ogrodników amatorów, którym – tak jak mnie – wysycha wieloletni dorobek kolekcjonerski kilku roślin ozdobnych. A przy tym  trapi mnie dylemat moralny, czy podlewać swoje okazy, kiedy innym w Polsce zaczyna brakować wody w kranie, a gdzieś dalej ludzie umierają z pragnienia. Tymczasem tutaj dzień w dzień słyszę rzeczników tych, co na urlopie. Tylko potrzeby udanej kanikuły stają w centrum uwagi. Wkurza mnie to niebywale. I wołam w stronę ekranu, gdzie jedna z drugim odprawia swój pogodowy show – uszanuj potrzeby obydwu stron, bez psychologizowania poinformuj, jaka aura nas czeka.

Gdyby mi się udało gdzieś wyjechać na letni wypoczynek, przyjrzę się tym komunikatom jeszcze raz.

 

Film

Niespodzianka

16 Czer

W ubiegłym roku miałam spotkanie autorskie w Jarosławiu. Miło je wspominam, bo przybyła na nie młodzież słuchała uważnie i nawet po oficjalnym zakończeniu  chwilę ze mną rozmawiała. Dowiedziałam się, że są uczniami szkoły plastycznej, co mnie je jeszcze bardziej zbliżyło z nimi, bo też jestem absolwentką plastyka.

Kilka dni temu dosłałam prośbę, umieszczoną w komentarzach pod blogiem, o e-mailowe skontaktowanie się, gdyż nadawca ma dla mnie jakąś niespodziankę. Przypuszczałam, że to zbieranie adresów dla celów reklamowych, choć intuicja nie pozwoliła mi zignorować tej propozycji. Odpisałam i okazało się, że kilkoro z uczestników tamtego spotkania zilustrowało mój wiersz. Bardzo byłam wzruszona. Dziękuję. Zamieszczam filmik.

Świat jest milszy, niż się wydaje.

 

ŚWIĘTO WIERSZA

29 Maj

Jakże chętnie określa się tym mianem rozmaite spędy poetyckie, jakby zapewniając, że proponują ucztę duchową. Bardzo łatwo ulegam czarowi tego sformułowania i cieszę się na myśl o celebracji słowa wiązanego. Z tego, że będę mogła słuchać, jak autorzy czytają własne utwory. Jak indywidualny rytm oddechu buduje specyficzną strukturę pauz, jak się zestawia z brzmieniem głosu, tworząc charakterystyczną dla każdego poety melodię. Jak ta z kolei wydobywa z tych tekstów coś, co nieuchwytne w trakcie cichej lektury.

I gnana tym impulsem trafiam w miejsce, gdzie występują poeci. Głodna obcowania ze sztuką słucham wprowadzenia. Prezentację sylwetki autora zazwyczaj traktuję jak chwyt retardacyjny. Przynajmniej w ciągu pierwszych pięciu minut łudzę się, że podbije napięcie w dalszym przebiegu spotkania. Wtedy liryka wybrzmi z właściwą siłą. Ale już po dziesięciu, kiedy wprowadzający dochodzi do informacji „dyplom z wyróżnieniem w 1971 roku”, wiem, że nic z oczekiwanego efektu.

Tymczasem wiersz czeka na swoją kolej. Miał stać w centrum i wzruszać jak źrebak na łące, a został użyty niczym koń pociągowy. Zmaga się z rosnącym wciąż ciężarem sylwetki. A tu jeszcze informację, że autor jest głównym specjalistą, a nie specjalistą tylko w jakimś zakładzie i na dwudziestolecie twórczości trzydzieści lat temu dostał odznaczenie.

Wreszcie wiersz, coraz bardziej przypominający szkapę ze słynnej noweli, dociera do żłobu i spożywa swoją garstkę owsa, ale już wiem, że to nie święto wiersza, ale popis ludzkiej próżności.